niedziela, 17 marca 2013

4. "Weź się w garść i zacznij pracować, pierdoło!"


Zapisano.

 Zablokowałam telefon i zwinęłam kartkę tak, żeby wyglądała jak kiedyś, a sama zajęłam się wypełnianiem karty z zajęć i pochłanianiem leżącej na stole czekolady. Miałam szczęście, że Dawid znany był z łakomstwa i zawsze gdzieś znajdowałam pochowane słodycze. Aby oderwać się od myśli z przeszłości, zaczęłam myśleć o barwach "Bitwy pod Grunwaldem", tym razem Matejki. Przeważająca czerwień, brąz... Postacie widocznie zatracone w walce.  Cholera, nie umiem od tego uciec!
 On się zachowuje jakby nic nie wiedział, a doskonale zna całą historię! Wie, że rodzina znikła z mojego życia kilkanaście lat temu! Śmierć rodziców nie usprawiedliwia zwiania starszego brata od odpowiedzialności i urwania całkowitego kontaktu. A chrzestni? Z mojego istnienia interesowało ich tylko czy jestem w domu przed dwudziestą czwartą, nie jestem pewna czy znają chociaż moje imię.
 I że niby ja żyję tylko przeszłą miłością?! Cały czas staram się zapomnieć o wszystkim i nie wymawiać nawet imion tych ludzi. Tylko mój kuzyn twierdzi, że jego rodzina dali mi dach nad głową przez co nie miałam problemu z zastąpieniem rodziców nimi. To przecież takie normalne, że dwoje praktycznie nieznanych mi ludzi nagle staje się moimi mamą i tatą, prawda?
    Dopaliłam fajkę do końca i ubrałam buty. Moje siedzenie w domu mogłoby się skończyć na przymusowej przeprowadzce z zniszczonego bloku.
 Poprawiając leżącą na moich barkach ramoneskę, kroczyłam po bydgoskich chodnikach. Nie zorientowałam się kiedy weszłam do pulsującego życiem centrum handlowego. Sam fakt, że co chwilę zderzałam się z ludźmi nie był ważny. Szłam pod prąd nie zważając na rzucane co chwile złośliwe uwagi. Chciałam dotrzeć tylko do jednego miejsca - sklepu artystycznego.
  Kiedy już wpatrywałam się w stojące na wystawie palety i sztalugi, uśmiechnęłam się sama do siebie i weszłam do pomieszczenia. Dzwonek przy drzwiach zabrzmiał wysoko,dając sprzedawcy znać, że ktoś przyszedł. Wiszące na seledynowych ścianach obrazy i maski nadawały pomieszczeniu tego motywu, który przyciągał tu większość zapaleńców sztuki. Przebiegłam wzrokiem po dodanych od mojego ostatniej wizyty obrazach. Lecący z przestarzałych głośników rock pieścił uszy, gdy przez zasłonę w drzwiach na zaplecze ukazał się mężczyzna. Dobra, nie dolewajmy już mu, chłopak. Kątem oka obserwowałam wyłaniającą się, znajomą osobę.
 Lekko zgarbiona postać szła powoli do lady. Czarne dość długie włosy przylegały mu do twarzy przyciśnięte luźną czapką, ale mimo tego widać było mocno kontrastujące od jasnej skóry jasnofioletowe tunele i czarny kolczyk w wardze. Siadając na drewnianym krześle spojrzał w górę. Wyblakłe niebieskie oczy podążyły w głąb pomieszczenia i zatrzymały się na mnie. Na zbyt poważną twarz wpłynął delikatny uśmiech. Pamięć Olka jak zawsze nie zawodzi.
 -No proszę, kto raczył mnie odwiedzić - uniósł jedną brew do góry, w trakcie kiedy szłam w jego stronę. - Czyżby skończył ci się szkicownik czy kolejny zestaw farb? Ostatnio byłaś tu na mojej zmianie miesiąc temu.
 - Nie mogę po prostu odwiedzić starego znajomego? - zapytałam udając oburzenie i westchnęłam - Niech ci będzie, farby.
 - Wiedziałem. - wypiął dumnie klatkę piersiową.
 - Tak właściwie co to za wychowanie? Czapki się zdejmuje w pomieszczeniach! - zerwałam z czarnego łba szarą czapkę, na co zareagował poprawianiem naelektryzowanych kosmyków. - Poszedłbyś w końcu do fryzjera. - Och, nie narzekaj już. Lepsze to niż łysina.
 - Oczywiście - wywróciłam teatralnie oczyma. - Mam nadzieję, że niedługo kończysz, bo ktoś musi ze mną iść do muzycznego, a że nie ma Dawida, wypadło na ciebie.
 - Ok, za 10 minut zamykamy. - mówił nakładając z powrotem tą przeklętą czapkę na kudły. - Skasuję ci farby, i tak nikt już nie przyjdzie.
 Weszłam między półki szukając srebrnych opakowań. Biorąc właściwe tubki, podeszłam do kasy, gdzie czekał już chłopak. Zapłaciłam właściwą cenę i zabrałam spakowany już w reklamówkę zakup. Poganiając Olka usiadłam przed sklepem na małej ławce.
 Nim się obejrzałam, stał nade mną wymachując kluczami. Niechętnie wstałam i, wraz z Olkiem, ruszyłam w stronę Empiku.
 - Niedługo egzaminy końcowe - zaczął rozmowę - w końcu. Mam już dość chodzenia na tą uczelnię.
 - I tak wyjeżdżasz do roboty, więc przerzucasz się ze złego na gorsze - pokazałam mu język i zaczęłam szurać butami.
 Gdy dotarliśmy na miejsce, od razu poszłam do części z muzyką. Pieprzyć to, że miałam znaleźć książkę dla Konara, potem się znajdzie.Przeglądałam płyty z polskimi wykonawcami, kiedy jedna specjalnie przykuła moją uwagę.
 "Myslovitz. Happiness Is Easy". Okładka to po prostu . Odcienie brązu przykuwał wzrok, który przenosił się na zmianę z konturów na wnętrze głowy.
 - Olek! - zawołałam, a zza regału z książkami wyłoniła się jego głowa. Po chwili znalazł się obok mnie. Pokazałam mu trzymaną w ręce płytę
 - Znasz?
 - Tak, fajnie grają. - rzucił wracając do poprzedniego zajęcia. Przed tym jednak dał mi swoją MP3 i słuchawki - Przesłuchaj.
 Tak jak kazał, włożyłam w uszy słuchawki i na liście piosenek znalazłam Myslovitz. "Gadające głowy 80-06" zabrzmiało w słuchawkach. Na dźwięk wokalu oniemiałam ściskając mocno odtwarzacz. Przymknęłam zmęczone oczy i wsłuchałam się w Kiedy muzyka ucichła, zwinęłam kabel od słuchawek wokół MP3 i oddałam zaczytanemu Olkowi.
 Właśnie, książka!Chwyciłam pierwszą lepszą z bestsellerów i poszłam do kasy.
Czekałam jeszcze kilka minut na mojego towarzysza i wspólnie wyszliśmy ze sklepu.
   - Idźmy na kawę, proszę cię. - ziewnął - Zaraz zasnę.
  Westchnęłam i zgodziłam się. Weszliśmy do pobliskiej kawiarni i zajęliśmy miejsca przy ścianie.
  - To kiedy zaczynasz? - zapytał kiedy zamówiliśmy już napoje.
  - Za dwa tygodnie - mruknęłam ledwo słyszalnie. - Nie wiem czy dam radę
  - Siedzenie kilka godzin i kasowanie ołówków nie jest wielkim wyczynem. Nie musisz robić nic poza tym.
  - Niby masz rację... Pociesza mnie fakt, że będę pracować w sklepie, do którego nie przychodzą wagarowicze na hamburgera czy inne frytki.
  Tak, zgadza się, zaczynam pracować na siebie. Nie mogę ciążyć Konarowi kiedy wszystko wskazuje na to, że niedługo pobierze się z Anią. I co, będzie się tłumaczyć, że ich dziecko ma zawalone płuca bo ciotka Nel pali w chacie? Poza tym liczba mówiąca o przeżytych latach mówi sama za siebie - "Weź się w garść i zacznij pracować, pierdoło!"
 Odpowiedział mi lekkim śmiechem, ale nie kontynuował konwersacji. Wypiliśmy zamówioną kawę w ciszy. W międzyczasie spoglądałam dyskretnie na zamyśloną minę Olka, co wywołało u mnie podobne efekty. Znałam go krótko. Niecały rok temu zaczął pracować w artystycznym. Nie był taki jak inni - nie mrugał okiem, nie uśmiechał się zalotnie i chyba to mnie zachęciło do tej znajomości. Będąc na praktykach doradzał mi nowe towary, czasem nawet muzykę. Jakoś tak wyszła z tego normalne koleżeństwo ( od razu zarzekliśmy się, że ani jedno ani drugie się nie zakocha ani coś w tym stylu).
  Aleksander miał 20 lat, studiował filologię niemiecką. Odrzucony przez społeczeństwo w rodzinnym Poznaniu, pojechał aż do Bydgoszczy. Sam także spławiał większość dziewczyn, które się do niego kleiły jak muchy. Byliśmy podobni, nawet bardzo, a mimo to lubiłam go.
 - Co się tak patrzysz? - zapytał rozbawiony. - Jeśli ci się podobam to wiesz, ja...
 - Powinieneś na serio iść ściąć te kłaki. - nie dałam mu dokończyć zdania i wybuchłam śmiechem patrząc jak kolor jego skóry zmienia się z bladego beżu na czerwony. Doskonale wiedziałam jakiego fioła ma na punkcie swoich włosów. - Albo ja ci je zetnę! Zaoszczędzisz trochę, bo w Niemczech podobno fryc jest drogi.
 - Trzymaj się od nich z dala, potworze! - złapał się za głowę mrużąc oczy.
  Wyszliśmy z lokalu i skierowaliśmy się w stronę parkingu przed centrum. Dowiedziałam się, że jeszcze dziś w nocy jedzie do Berlina w sprawie kilkumiesięcznego zatrudnienia.
Pożegnaliśmy się i poszłam w stronę domu. Z minuty na minutę przyspieszałam kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Nowa płyta czekała z niecierpliwością aż rozedrę ją z folii i odsłucham kawałek po kawałku. Po schodach biegłam, szukając w tym samym czasie kluczy.
 Na drugim piętrze rzuciłam się na drzwi walcząc z zamkiem. Do mieszkania wparowałam i, nie zdejmując nawet butów, odpaliłam komputer. Włączał się dłużej niż zawsze, więc zdążyłam w tym czasie zdjąć kurtkę i, zwyczajowo, odpalić kolejną fajkę. Położyłam sobie komputer na kolanach i włożyłam płytkę do napędu. Po chwili już słuchałam gitary łączące się z przyjemnym głosem.
 Kolejne piosenki, kolejne minuty z nowym nabytkiem wywoływały u mnie chęć ucieczki od wszystkiego. Znów chciałam być pięcioletnią smarkulą próbującą wspiąć się na wilczura Konarskich. Znów chciałam uciekać przed właścicielem sadu z którego jedliśmy jabłka, a nie przez duszącymi wspomnieniami z starszych lat.
Właśnie kończył się szósty utwór. kiedy rozległ się dzwonek. Pewnie znowu sąsiedzi przyszli ponarzekać. Nie ruszyłam się z miejsca, gdzieś mam, że nasze ulotki są w ich skrzynkach. Jednak osoba za drzwiami nie odpuszczała.
  Zdenerwowana wstałam i z miną mordercy chwyciłam za klamkę. Widok za drzwiami jednak nie poprawił mi w ogóle humoru.
   - Jest Konar? - zapytał tak zwany Kipek. No, gorzej być nie mogło...
   - Nie - rzuciłam
   - Zostawił na hali koszulkę. - podał mi zwinięty czerwony materiał. Jak jeszcze raz ktokolwiek przyniesie coś Dawida do domu, przykleję mu to do pleców i będzie chodził z garbem z ubrań.
   - Dzięki - mruknęłam.
   - Nie zaprosisz mnie do środka? - poruszył brwiami, zapewne próbując być zabawnym.
   - Nie - zamknęłam drzwi przed nosem Walińskiemu. - Zadziorna - mówił zza kawałka drzewa - Lubię takie. Szkoda tylko, że jej głupota przechodzi ją samą. Rzuciłam tylko beznamiętne "spierdalaj" skomentowane śmiechem i, zahaczając o pokój, zabrałam do salonu płótno i farby. Wzięłam kilka głębszych oddechów, uprzednio zamykając oczy.
Nigdy nie byłam dobra z malarstwa (i gdybym tylko mogła nie wybrałabym prócz szkicu niczego innego), a powrót do niedokończonych obrazów to chyba najdziwniejsza czynność na świecie. Pierwszym co przyszło mi na myśl do domalowania był przeraźliwie chudy chłopiec z piłką pod pachą.. Nie, to za łatwe, dzieci w podstawówce uczą się, że w slumsach najczęściej ukazywane są biedne dzieci. A mnie potrzeba czegoś... lepszego.
 Wiem! Chwyciłam cienki pędzelek i zaczęłam kreślić na ciemnych barwach nowy kształt. Szło mi wyjątkowo szybko i po chwili, na płótnie widniała już postać starszego właściwie ubranego mężczyzny, klęczącego przy ścianie z dziecięcymi malunkami.
  Oddaliłam obraz i przyjrzałam się całemu efektowi. Marny. Westchnęłam.
  Moja "twórczość" ograniczała się do korzystania z szkicownika i kilku ołówków, a ja zaparcie chciałam odnaleźć się w malowaniu.
  Tylko czemu kolejny raz z obrazu, który miał być optymistyczny, wyszedł niemiła i odpychająca karykatura? Nie powinnam z brakiem humoru malować, bo cała wena odchodzi szybciej niż przyszła...
  Odłożyłam wszystko co związane było z sztuką i rozłożyłam się na kanapie. Muzyka nadal dopływała do mnie, kojąc nerwy. Nie, tak nie może być, że kolejny raz cały wieczór jak idiotka wsłuchuję się w głos wokalisty, szukając w owym tonie zrozumienia albo dobiega mnie skomlenie psa zza ściany.
   Pogadanie z Konarem odpada. Ania nie da mu odebrać telefonu od innej dziewczyny kiedy są razem, mimo, że wie o naszym pokrewieństwie. Poza tym nie mam ochoty na słuchanie jego głosu. Alek wyjeżdża, więc z jego pomocy też nici...
   No tak, Andrzej! Jak dobrze, że olśniło mnie przed wyznaniami przyjacielowi Danielsowi z całego życia.
   Szybko znalazłam w telefonie kontakt podpisany "Wrona". Chwilę się wahałam czy nie będę zbyt nachalna próbując nawiązać z nim kontakt tego samego dnia. E tam, warto zaryzykować. Zdecydowałam się, po czym puściłam sygnał. Zawsze mógł być zajęty, czy coś. Położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Mimo, że dzień nie spędziłam specjalnie aktywnie, czułam się dość zmęczona.
  Zaczynałam odpływać w sen, kiedy wybudził mnie dzwonek komórki.
   - Halo? - wydukałam zachrypniętym głosem.
   - Tak myślałem, że to ty. - zaśmiał się - Czyżbyś miała ochotę na rozmowy nocą?
   - Tak, oczywiście, z tobą zawsze - zironizowałam.
   - Więc o co chodzi?
   - A czy musi o coś chodzić? - zapytałam - Pisałeś, że jak będę chciała, mam dzwonić.
   - Racja, ale nie spodziewałem się tak szybkiej reakcji z twojej strony. Skoro już rozmawiamy, to może pójdziemy na jakąś kawę czy...
   - I tak nic specjalnego nie robię. - mówiłam obojętnym tonem. - Jeśli ci na tym zależy, to niech będzie.
   - No proszę, drugi raz w ciągu jednego dnia wyciągam gdzieś tą samą dziewczynę, to chyba mój rekord. - znów zarechotał. - Zaraz będę.
  Rozłączyłam się bez słowa. Cóż, przynajmniej będzie śmiesznie. Przeczesałam włosy i usiadłam na fotelu, nadal wsłuchując się w głos Rojka, kiedy usłyszałam po raz drugi dziś dźwięk dzwonka.
  Krzyknęłam "Proszę", ale bez żadnej reakcji.
   Wstałam więc i poszłam do drzwi. Pociągnęłam za zimną klamkę i otworzyłam drzwi. Uniosłam lekko prawy kącik ust na widok czerwonego tulipana tuż przy policzku podobnego koloru. Całość zdobył szeroki uśmiech i świecące radośnie oczy.
   - Miło cię widzieć, znowu - mruknął, podając mi kwiatka.


------------------------------
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! :C
Pisałam to i pisałam, aż napisałam :D Mam nadzieję, że długość jest zadowalająca i nie tak nudna jak mi się wydaje. Ach, najwyżej. W następnym rozdziale nadrobię ciekawością ;)
Pozdrawiam, Misu.