piątek, 27 grudnia 2013

20. A co jej się stało, ktoś złamał jej bardzo delikatne serduszko?




Od czasu, gdy powiedziałam o wszystkim Wronie, minął jedynie dzień. Dzień pełen nerwów, niepokoju, wielu monologów prowadzonych w mojej głowie. Ale przede wszystkim pełen wstydu. Cieszyłam się, że Andrzej nie zamęczał mnie więcej o szczegóły, ale z drugiej strony miałam wrażenie, że po prostu wystraszył się tego, co mi się wydarzyło i nie chciał się z tym zmierzyć.
Nic dziwnego, przecież wiadomość o gwałcie od osoby, z którą spędziło się sporo czasu mogła go zszokować. Nie miałam mu tego za złe, ale kilkakrotnie wyrzucałam sobie to, że po tak długim milczeniu, prawie wyleczeniu tych ran, zarówno fizycznych, jak i fizycznych, otworzyłam się przed kimś.
Dawid zachowywał się jak zawsze. Widziałam go wtedy raz, góra dwa razy, ale to było wiadome, że będzie chciał spędzić jak najwięcej czasu z przyszłą żoną. Nie miałam mu tego w żadnym wypadku za złe.
Przecież od zawsze zostawałam sama z problemami...

Tego dnia jednak Konarski zechciał zabrać mnie na kawę, a później miałam poczekać na niego i po treningu miał mnie odwieźć do domu. Byłam tym nieco zdziwiona, ale zgodziłam się na to ze względu na to, że gdybym po wyjściu z jego kumplami, zaczęła się bronić przed ludźmi, mógłby coś podejrzewać.
Kiedy siedzieliśmy już razem w kawiarni, nie odzywałam się do siebie prawie wcale. Słuchałam tylko o ich ślubie, o jakiś najbliższych meczach, czyli o tym, co przychodziło Dawidowi na myśl. Po około pół godzinie wyszliśmy na zimne powietrze, a ja poczułam lęk. Znów miałam wejść na Łuczniczkę, spotkać ich wszystkich. Spotkać Wronę... Kipka...
Miałam ochotę uciekać, ale wtedy Dawid domyśliłby się wszystkiego.Zacisnęłam pięści i ruszyłam za kuzynem.
Na hali powitałam się z wszystkimi, którzy byli obecni. Brakowało tych, których się obawiałam oraz kilku innych. Usiadłam na plastikowym krzesełku i spuściłam wzrok na szare płytki. Nie odważyłam się unieść wzroku przez jakiś czas, a zrobiłam to dopiero gdy usłyszałam głośne okrzyki. Waliński, na pewno.
Gdy tylko uchwyciłam go wzrokiem, spojrzałam w górę, a potem znów wróciłam do podłogi na trybunach.
Zaczęłam bawić się kosmykiem włosów, bo innego zajęcia nie mogłam znaleźć.
W pewnym momencie usłyszałam huk i odruchowo spojrzałam na siedzenie obok, gdzie mocno zaczęła uderzać piłka. Po chwili podbiegł do mnie kuzyn.
- Nie śpij, lepiej obserwuj grę zawodowców. - wyszczerzył się.
- Może jednak sen byłby lepszym rozwiązaniem?
Dawid zabrał piłkę i odbiegł do reszty zawodników. Spojrzałam na nich, a po chwili poczułam, że ktoś mnie obserwuje.
Wrona odbijał w miejscu piłkę i patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.Uniosłam kącik ust w górę, a on wrócił do ćwiczeń.
Za poleceniem kuzyna, patrzyłam na boisko, ale tylko na niebieskie pole, bo obserwacja zawodników nawet nie wchodziła w rachubę. A rozmyślanie nad odcieniem tego koloru wśród męskich okrzyków typu "skacz, kurwa, do tego bloku" było wymarzonym zajęciem...
Jakimś cudem minęły dwie godziny i trenujący zaczęli powoli zbliżać się do szatni, lecz ja  słyszałam też odgłosy truchtu. Zajęta schodzeniem z trybun, starałam się je ignorować.
- Hej. - słyszałam nad sobą. Andrzej patrzył na mnie, widocznie czymś rozradowany.
- Hej.
- Przyszłaś z Dawidem, tak?
Przytaknęłam.
- Nie będziesz zła jeśli na chwilę cię gdzieś porwę? - zapytał. - To znaczy jeśli zgodzi się Konar no i oczywiście ty.
-W porządku. - wykrzywiłam usta.
- Super. Poczekaj na mnie tu albo przy wyjściu, dobra?
Kiwnęłam głową, a on skierował się ku szatni.Kiedy już zniknął, powoli wyszłam na parkiet i zaczęłam maszerować wzdłuż linii końcowej.
Pamiętam jak Wrona zabrał mnie tu, chyba w lipcu. Zatęskniłam za tą chwilą i innymi, kiedy to czułam się szczęśliwa jego obecnością, teraz było mi tylko wstyd.
Żeby uniknąć napływu wspomnień (wystarczyły mi one prawie co noc), ruszyłam na korytarz, gdzie znajdowały się szatnie.
Po chwili, gdy mówiłam Dawidowi o tym, że nie wracam z nim do domu, potraktował to jak coś normalnego. Chłopak przypomniał mi tylko o tym, że wraz z Anką będą szukali lokalu na wesele, co jakoś nie ruszyło mnie szczególnie.
Z czasem szatnia zaczęła się opróżniać, więc, żeby uniknąć głupich zagadań siatkarzy, oddaliłam się nieco w głąb pomieszczenia. Kiedy już prawdopodobieństwo, że Wrona szybko wyjdzie z szatni się zwiększyło, zbliżyłam się.
- Pytam po raz kolejny, zrobiłeś jej coś? - usłyszałam donośny głos Andrzeja, a serce stanęło mi w gardle.
- A ja po raz kolejny ci odpowiadam, że nie wiem o czym mówisz!
- Nel, wiesz dobrze o kogo chodzi.
- Ale nie zrobiłbym jej nic. - zapierał się drugi. - A co jej się stało, ktoś złamał jej bardzo delikatne serduszko?
Osoba prychnęła i zaczęła się śmiać; zabolało.
- Ktoś ją zgwałcił, skurwysynie. - wysyczał Wrona i usłyszałam głośny trzask, o ile się nie mylę tak brzmi uderzenie czymś o metalowe szafki. - I jeśli dowiem się, że to ty, możesz się spodziewać z mojej strony prawdziwej zemsty.
- Puść mnie. - w głosie tej osoby można było wyczuć, że zaciska on mocno zęby. Po dość głośnym opadnięciu jego butów na ziemię, odezwał się: - Nie zrobiłem jej nic. Pierwszy raz usłyszałem o czymś podobnym. To sobie wymyśliłeś, jestem pełen podziwu, Wronka!
Nagle, tuż przede mną, wyrósł Waliński.
Nigdy nie widziałam go tak zdziwionego jak teraz. Wpatrywał się we mnie wielkimi oczyma, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Arielka... ja...
- Nie wiedziałeś, jasne. - włożyłam dłonie w kieszenie, a zza drzwi wyłonił się Andrzej. Uśmiechnął się jakby rozmowa, którą przed chwilą prowadzili nie istniała.
- Wybacz, że musiałaś tyle czekać, jakoś nie mogłem się zebrać.
- Żaden kłopot. - zapewniłam go i zapadła męcząca cisza. Nikt nie chciał się odezwać, choć każdy z nas miał do powiedzenia wiele.
- To ja może już pójdę. - mruknął Kipek, po czym skierował się ku wyjściu. Z ruchu jego warg wyczytałam, że jeszcze się do mnie odezwie. Nie zareagowałam, bo Wrona mógłby przyjąć to jako próbę zastraszenia.
Zostaliśmy sami. Andrzej przez chwilę jeszcze odprowadzał mrożącym krew w żyłach spojrzeniem Marcina, po czym z ponownym wesołym wyrazem twarzy spojrzał na mnie.
- Gotowa?
- Na co? - zapytałam kompletnie nie wiedząc o co chodzi.
- Przekonasz się. - uśmiechnął się tajemniczo, po czym delikatnie położył dłoń na moich plecach i odwrócił się ku tym drzwiom, którymi wyszedł Waliński. - Chodźmy.
Powolnym krokiem wyszliśmy z budynku i poszliśmy do jego auta. Kiedy byliśmy już w środku, jedynym odgłosem, który przerywał idealną ciszę był warkot silnika. Ostatnio jadąc tym samochodem, czułam potworne zdenerwowanie; tym razem dodatkowo pojawił się strach.
Chłopak odchrząknął i zaczął:
-Znając życie słyszałaś o czym rozmawiałem z Marcinem, tak?
Przytaknęłam delikatnie, a on zaczerpnął głęboko powietrza.
- Tak myślałem. - westchnął z rezygnacją. - Słuchaj, to nie tak, żebym z każdym o tym gadał; Kipek jest jedyną taką osobą i to tylko ze względu na twoje podejrzenia. Inaczej nie pisnąłbym o tym ani słowa.
- Masz wyrzuty sumienia? - prychnęłam. - Przecież nic na ten temat nie wspominałam.
- No tak, ale...
- Jeśli uważałeś to za słuszne, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko to zaakceptować.
- Nie chcę, żebyś znów do mnie straciła zaufanie.
- A ktokolwiek mówił, że je odzyskałam?
Chłopak, najwyraźniej zszokowany moimi słowami, zamilkł.
- To, że się o tym wszystkim dowiedziałeś, było zwykłym przypadkiem, okej? W innej sytuacji do teraz nie byłbyś niczego świadomy.
Andrzej zerknął na mnie kątem oka i skrzywił się; nie odpowiedział. Najwidoczniej musiało go to zranić. Cóż, prawda nie zawsze jest przyjemna.
Odczułam jednak, że te słowa były boleśniejsze, niż powinny. Samochód zaczął się powoli zatrzymywać, więc spojrzałam na jego smutną twarz.
- Ciężko jest mi mówić o tym, przecież nikt nie może mnie dobrze zrozumieć...
- Czasami mogłabyś jednak dać sobie do zrozumienia, że chcę ci pomóc.
Po tych słowach wysiadł z auta, poszedł do moich drzwi i otworzył je, bym wysiadła. Byliśmy przed jakiś budynkiem; na oko wyglądającym na domek jednorodzinny, lecz znajdował się on w otoczeniu wysokich iglastych drzew.
Zrobiłam kilka kroków w przód, a kamyki pod moimi stopami zaczęły hałasować. Spojrzałam na swoje trampki i zrobiłam jednym z nich wypustkę w podłożu. Tuż przede mną dostrzegłam też buty Wrony.
Uniosłam głowę i od razu napotkałam jego wzrok. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, jego ramiona otoczyły mnie w szczelnym uścisku.
Zamknęłam oczy i dotknęłam dłońmi jego pleców. Czułam się taka malutka, bezbronna. Słyszałam jak bije jego serce, jak delikatnie wypuszcza powietrze z ust, czułam jak lekko się kołyszemy.
Moje serce niebezpiecznie przyspieszyło swoje działania, a w brzuchu rozpętała się burza motyli. Ta chwila... zdawała się idealna, niczym z najpiękniejszego snu.
- Przepraszam. - szepnął mi do ucha i oderwał się tak, by wciąż mnie obejmować. Kciukiem prawej dłoni przejechał po moim policzku.
- Nic się nie stało, naprawdę.
Uśmiech, jakim mnie obdarzył był chyba najcudowniejszym na świecie.
Chłopak złapał mnie za rękę i ruszyliśmy bliżej "domu".
Zauważyłam, że niedaleko frontowych drzwi znajduje się oświetlona tablica. Widniały na niej jakieś niebieskie napisy, lecz byliśmy za daleko, bym mogła przeczytać co tam jest.
- Wiesz, chciałbym ci jakoś pomóc. Nie marzę o niczym bardziej niż o tym, żebyś w końcu poczuła się dobrze. - ciągnął gdy się zbliżaliśmy. -  Od naszej ostatniej rozmowy dużo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że nie mogę tylko o tym myśleć; muszę też działać. I właśnie dlatego tu jesteśmy.
Zerknęłam na niego zdziwiona, a on kiwnął tylko, żebym spojrzała przed siebie.
Niebieskie litery, które wcześniej były rozmazane, teraz ukazywały napis, który na chwilę zatrzymał moje serce: "Lekarz Psycholog Monika Staniszewska".
Momentalnie puściłam jego dłoń i zaczęłam kręcić głową. Zrobiłam krok w tył w celu ucieczki, ale on szybko złapał mnie za ramiona i nakazał tym samym na siebie spojrzeć.
- Masz mnie za nienormalną. - raczej stwierdziłam niż spytałam.
- Co? Wcale nie, ja...
- Inaczej nie przywiózłbyś mnie tutaj, i to bez mojej wiedzy.
- Nienormalna jest raczej sytuacja, w której się znalazłaś. - usprawiedliwiał się.
- W takim razie to świat i społeczeństwo potrzebują psychologa, a nie ja!
- Jego już się nie da ocalić, a ciebie owszem. - mówił i spojrzał mi głęboko w oczy. - Nie chcę, żebyś dalej cierpiała. Błagam, pozwól sobie pomóc...
Czułam jak zaczynam się trząść. Schowałam twarz w dłoniach.
To wszystko działo się za szybko. Kilka dni temu nikt o niczym nie wiedział... teraz po raz drugi miałam się komuś zwierzyć z wspomnień... Po raz kolejny miałam przeżywać to od nowa...
- Nel...
Wzięłam głęboki oddech.
- Jesteś pewien, że to mi pomoże?
- Tak.
- W takim razie muszę tego wypróbować.
- Musimy. - rzekł uśmiechając się lekko. - Nie zostawię cię samej.
- Dzięki. - odwzajemniłam uśmiech.
Ruszyliśmy ku budynkowi. Czułam strach przed nieznanym, a za razem chęć zmiany. Jedynie obecność Andrzeja tak naprawdę mnie uspokajała...


Terapia minęła bez żadnych utrudnień. Nie potrafiłam się zwierzyć kobiecie w białym kitlu; wydawała mi się obca i nawet pozornie szczery uśmiech nie budził we mnie zaufania.
Kiedy wyszliśmy z Wroną z jej gabinetu, liczyłam na zawód z jego strony, dlatego też zdziwiłam się, gdy on tylko przycisnął mnie do siebie i wyszeptał: "Nie martw się, z czasem jej zaufasz, a ona ci naprawdę pomoże."
To były jedne z cudowniejszych słów jakie usłyszałam w najbliższym czasie. Poczułam, że ktoś jeszcze wierzy, że nie jestem skazana na niepowodzenie, a to pomagało mi znajdować w sobie nowe siły...



------------------------------------------------------------
jest źle. bardzo źle.
Ten rozdział powinien pojawić się dwa tygodnie temu, a jak zawsze spieprzyłam.
Już po świętach, więc spóźniłam się z życzeniami.
Cóż, w takim razie szczęśliwego nowego roku! akurat.
Powoli będę tutaj kończyć, ale jeszcze trochę. ;)
Pozdrawiam i do następnego,
Misu.

sobota, 7 grudnia 2013

19. Nie musisz tego robić, poradzę sobie sama.



Od kiedy pamiętam, dzieciństwo nie kojarzyło mi się z niczym miłym. Kłótnie, samotność, popadanie w nałogi sprawiły, że czułam wstręt do tego okresu życia.
Pamiętam jednak dobrze swój pierwszy wybryk; ganiając się z bratem po domu (jeszcze potrafiliśmy się jakoś dogadać), zahaczyłam łokciem o stolik, a stojąca na nim szklana rama ze zdjęciami runęła na ziemię, tym samym tłukąc się na kilka części.
Stanęłam nad nią; z ramienia spływała mi strużka krwi, ale byłam w takim szoku, że nawet tego nie poczułam. Wiedziałam, że to co zrobiłam nie spodoba się mamie, ale nie ruszyłam "dowodu zbrodni". Uciekłam na dwór, gdzie przy bracie udawałam, że wszystko jest w porządku.
Dopiero kiedy po kilku godzinach wróciłam do domu i ujrzałam w przedpokoju buty mamy, ścisnęło mnie w żołądku. Powoli wślizgnęłam się do kuchni, gdzie krzątała się wysoka postać. Gdy odwróciła głowę i mnie zobaczyła, rzuciła tylko szorstko "poczekaj na mnie w salonie" i wróciła do szykowania obiadu.
Wykonałam to, co mi nakazała. Moim jedynym marzeniem było cofnąć czas i ominąć ramę szerokim łukiem.
Po jakimś czasie usłyszałam jej kroki i wtedy zrozumiałam, że zrobiłam źle.
Kary jako takiej nie poniosłam, ale nie w tym rzecz...

... Raczej w tym, że tak samo czułam się teraz, lecz zamiast matki, spodziewałam się pojawienia Andrzeja.

Żałowałam, że dałam emocjom sobą zawładnąć. Gdybym godzinę temu nie wykrzyczała kilku zdań za dużo, nie musiałabym się teraz z nich tłumaczyć. Niestety, wtedy nie myślałam o konsekwencjach, a on w tym momencie nie zamierzał udawać, że to się nie wydarzyło.
Gdy odgłos kroków się nasilił, zacisnęłam mocno oczy.
- I tak cię widzę. - zaśmiał się chłopak, lecz gdy przez jakiś czas nie reagowałam, położył kubki na stole i usiadł obok; nie za blisko, ale też nie daleko. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Cieszyłam się z niej póki mogłam, ale nie trwało to dłużej jak kilka sekund.
- Więc powiesz mi o co chodzi? - odezwał się, a ja powoli otworzyłam oczy. Chłopak wpatrywał się w mój lewy profil.
- O nic.
- Nie udawaj, Nel. - próbował mnie przekonać. - Powiedz mi.
- Dlaczego tak nagle mam ci cokolwiek mówić? Zacząłeś mnie zauważać? Kilka godzin temu zignorowałbyś mnie bez skrupułów.
- Ale kilka godzin temu nie widziałem cię uciekającej od Marcina. Wtedy też nie wykrzyczałaś mi w twarz zadziwiających mnie słów.
Musiałam przyznać mu rację, choć zrobiłam to z niechęcią.
- Nel - zwrócił na siebie moją uwagę. Schylił się do mnie; bez namysłu odwróciłam ku niemu głowę. Jego oczy przenikały w moją duszę, silnie nią poruszając. - Proszę, pozwól mi siebie zrozumieć.
Czułam jak dygoczą mi dłonie, serce pracuje dwa razy szybciej, a reszta mięśni odmawia posłuszeństwa i dostają skurczów. Coraz bardziej ciążącą głowę oparłam na dłoniach, a łokcie na kolanach. Złapałam kilka nerwowych oddechów.
- To było w kwietniu. - mówiłam cicho. - Tego samego dnia, w którym wybiegłam z domu, obrażona na wszystkich, którzy w nim byli. Wyszłam, bo znów chciałam zapić sumienie, żeby choć na chwilę zamilkło. Zadzwoniłam do kumpla, kupiłam jakiś napój w puszce i wyszłam na pustoszejący parking. Byłam wściekła na wszystko; chciałam jak najszybciej zapomnieć o sprzeczce w domu. I wtedy...
Zabrakło mi głosu w gardle. Poczuwszy jego dłoń na ramieniu, odskoczyłam jak poparzona.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz...
- Nie. - rzuciłam krótko i na nowo nabrałam powietrza w płuca. - Wtedy ktoś zaczął się do mnie dobierać. Próbowałam się bronić, ale... wtedy ta osoba uderzyła mnie w głowę tą samą puszką, którą wcześniej miałam w ręce. Ból otępił mnie do końca, a on robić co chciał... A potem odszedł, jak gdyby nigdy nic. Od tego czasu zaczęły się wszystkie problemy związane ze mną.
Chłopak siedział przez mniej więcej minutę w osłupieniu; nic zresztą dziwnego.
- Więc nie wiesz kto mógł to zrobić?
Pokręciłam głową.
- Było ciemno, nic nie widziałam. Ale myślałam... to znaczy on... Kipek, ty, nie... nie wiem!
Zasłoniłam usta ręką w obawie, że wyjdzie z nich więcej słów.
- Myślałaś, że byłbym w stanie coś takiego zrobić?
- Byłeś na mnie wściekły...
- Ale w życiu nie odważyłbym się ciebie skrzywdzić!
- Czyli  twierdzisz, że ostatni miesiąc, kiedy to nawet nie raczyłeś się do mnie odezwać, w ogóle nie istniał?- zmrużyłam oczy, a on opuścił głowę.
- To inna historia.
- Swoją drogą krótko zajęło ci zdobywanie serca tej dziewczyny, czyżby nowy rekord?
- Porozmawiamy o tym innym razem - zadecydował i rozmasował sobie skroń. - Ale co z Marcinem?
Nie odezwałam się; sama nie wiem czy było to wywołane zmęczeniem, czy raczej brakiem pewności co do osoby Walińskiego.
- W życiu nie powiedziałbym, że jest... no, wiesz. Ale z drugiej strony od kiedy pamiętam patrzył na ciebie jakoś inaczej niż na inne kobiety. - rozmyślał. - Jeśli to był on, może już paznokciami wyrabiać dla siebie trumnę. Drzewo będzie mógł sobie wybrać, bo kiedyś go lubiłem.
- Andrzej... - powiedziałam ledwo słyszalnie. Czułam jak robi mi się słabo. - Lepiej byłoby, gdybyś już sobie poszedł.
Kiwnął głową, wstał i wyciągnął ku mnie rękę, za którą szybko chwyciłam.
Wstając, po raz kolejny czułam wątpliwości; zresztą wszystko na powrót było podejrzane. Zagryzłam usta, wlepiając wzrok w ziemię.
- Przyrzeknij mi, że to nie byłeś ty.
Wrona uniósł lekko mój podbródek i spojrzał w oczy.
- Przyrzekam. I przyrzekam też, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ten, kto to zrobił gorzko tego pożałował.
- Nie musisz tego robić, poradzę sobie sama.
- Obiecałem się tobą zaopiekować, kończę po prostu swoje obowiązki. Bądź spokojna, nikt inny się o tym nie dowie. - powiedział puszczając mnie i podszedł do drzwi. - Dobranoc.
Będąc już jedną nogą na klatce schodowej, uśmiechnął się pokrzepiająco i po chwili zniknął.

Długo po tej rozmowie nie mogłam zasnąć. Kiedy już się uspokoiłam i położyłam w łóżku, wszystko zaczęło się od nowa. Przekręcałam się z boku na bok, a Nygus wyrażał swoje niezadowolenie cichymi skomleniami. Przytuliłam go mocno do siebie.
Bałam się. Bałam się, że to wszystko znów wymknie mi się spod kontroli. Bałam się też, że wyjawienie przeszłości przed Wronką było złym posunięciem. Przecież on mógł, mimo obietnic, powiedzieć Dawidowi, a ten nie dałby mi spokoju do końca życia. Mogłabym dalej z tym żyć, ale w tym momencie mogłam tylko gdybać.
Ktoś kiedyś mi powiedział, że nie każda chmura niesie ulewę. Miałam nadzieję, że te słowa sprawdzą się w moim przypadku...
Innej wersji nie mogłam do siebie przyjąć...

--------------------------------------------------
:)
Tym razem tylko jedno wydarzenie. Nie widziałam sensu pisania tu kolejnych wydarzeń, bo całość nie wyglądałaby tak, jak zamierzam. :)
Następny post nie pojawi się tu za szybko. Podejrzewam, że dopiero za około tydzień.


 ...tyle na ten temat.

Stay, dziękuję! :*

No, to pozdrawiam i do następnego!

PS. Czy wybiera się ktoś może w środę do Zielonej Góry na mecz Vive? Wątpię, no ale warto spytać. ;>


piątek, 22 listopada 2013

18. Jesienna depresjo, znów się spotykamy. Tęskniłaś?



Śmierć.
Wiele razy słyszałam, jak dużo ludzi jej pragnie. Wszyscy rozmawiali o tym jak o czymś, co robi się codziennie. Podobno była właściwą ucieczką, zakończeniem wszystkiego co złe...
Samobójstwo. Za nic nie mogłam pojąć co mnie w nim przyciągało. Tak samo jak tego, dlaczego nie potrafiłam się na nie odważyć...
Jesień dawała o sobie coraz mocniejsze znaki; zarówno w przyrodzie jak i w mojej psychice. Jesienna depresjo, znów się spotykamy. Tęskniłaś?
Był listopad, a ja nie umiałam żyć. We wszystkim doszukiwałam się zbędnego sensu, którego nigdy nie znajdowałam. Moja egzystencja składała się tylko i wyłącznie z marnowania tlenu. Jaki mógłby być ze mnie pożytek?
W ciągu dnia nie dawała po sobie poznać jak bardzo cierpię; chodziłam na zajęcia, wyprowadzała psa, nawet spotykając Dawida niekiedy z nim rozmawiałam.
Dopiero nocą, gdy nikt nie mógł mnie zobaczyć, zaczynałam odczuwać wszystko dwa razy mocniej.
Wspominałam chwile z przeszłości: Gdańsk, czas spędzony z Konarskim, brak większych zmartwień...
Największą uwagę jednak przykuwałam do Andrzeja. Momenty dobre i złe zamieniały się w małe sztylety, które robiły coraz głębszą dziurę w moim sercu...



- Nel! - głośny krzyk zagłuszył moje myśli. Westchnęłam i otworzyłam oczy. Dopiero po chwili przyzwyczaiłam się do ciemności panującej w moim pokoju. Dostrzegałam tylko kontury mebli, ale nic więcej nie potrzebowałam.
Ponowne wołanie. Usiadłam na brzegu łóżka, podparłam się o szafkę i już chciałam iść tam, skąd wydobywał się krzyk, lecz mój wzrok powiódł ku drzwiom, w których znalazł się Dawid.
- Już się wystraszyłem, że coś ci jest.
Zupełnie nic mi nie jest, mój drogi. Nic; i to jest najgorsze w tym wszystkim.
Chłopak znalazł się obok mnie.
- Dziś wieczorem wpadną do mnie kumple, ok? Postaram się nie narobić za dużo hałasu.
Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że tak naprawdę ma to gdzieś czy będzie mi przeszkadzał czy nie, ale chciał być miły. Od czasu, gdy dowiedziałam się o zaręczynach i zostałam wybłagana o stwierdzenie przy Ance, że to akceptuję, stał się wyjątkowo łagodny. Tak właściwie powiedziałam to tylko dlatego, że nachodził mnie w czasie, gdy chciałam być sama; wciąż tego nie przyjmowałam do siebie.
- Może wyjdziesz na chwilę z nami porozmawiać? No wiesz, chłopaki dawno cię nie widzieli, więc na pewno ucieszyliby się na twój widok.
Wzruszyłam ramionami.
- Być może.
- Super. - uśmiechnął się i chciał mnie przytulić. Szybko wymknęłam się z objęcia, tak jakbym przez to cierpiała, oczywiście poza aspektem psychicznym. Konarski wydał z siebie odgłos podobny do śmiechu.
- Czyli widzę, że nic się nie zmieniło od ostatniego razu gdy gadaliśmy?
- Tłumaczenie mi, że marnuję swoje życie na raczej mnie do ciebie nie przekona. - mruknęłam.
- Tak czy owak - wstał i stanął we framudze - cieszę się, że jesteś.
Akurat, pomyślałam gdy on zniknął za domykającymi się drzwiami. Na mój widok już nikt się nie cieszy - nawet pies.
Opadłam na pościel, czując, że jestem wyczerpana. Kiedy to wszystko dobiegnie końca...?



Dzwonek do drzwi, wesołe okrzyki, odgłosy kroków... Nie chciałam tam iść. Same dźwięki sprawiały mi ból, nie mówiąc nawet o tym co byłoby z widokiem.
Siedziałam więc cicho w swoim pokoju. A może o mnie zapomną? Taką przynajmniej miałam nadzieję...

- Hej, a gdzie jest Anastazja?
Cholera, niech ja tylko złapię tego Antigę!
- U siebie, możliwe, że śpi. Ostatnio poświęca na to coraz więcej czasu. - rozpoznałam głos kuzyna.
- Sprawdzę to. - ktoś wstał i niebezpiecznie się do mnie zbliżał. Stuknięcie w drzwi uprzedziło szybkie szarpnięcie klamką i głowę Walińskiego wystającą zza bukowego kawała drzewa. Obraz był komiczny, i gdybym nie była w takim stanie w jakim byłam, pewnie wybuchnęłabym śmiechem. Teraz jedynie uniosłam brwi.
- Dobry wieczór - odezwał się. - nie przeszkadzam?
- Ty? Zawsze i wszędzie. - mruknęłam patrząc na niego z ukosa.
- Cudownie. Skoro więc nic nie robisz, czemu nie przyjdziesz do nas? Niektórzy z nas się za tobą stęsknili. Oczywiście nie mówię tu o sobie. - tłumaczył się.
- Nic dziwnego. Zaraz przyjdę, dam mi chwilę. - powiedziałam pokazując mu, żeby wyszedł, co posłusznie zrobił.
Wzięłam kilka głębszych oddechów, przykleiłam nijaki uśmiech na mordę i wyszłam z pokoju.
Już na progu spojrzały na mnie prawie wszystkie pary oczy, a ja szukałam tylko jednej, tej najważniejszej. Fakt, że ich nie znalazłam, nie był dla mnie szczególnym zaskoczeniem.
- Cześć. - wydobyłam z siebie, gdy cisza zaczęła robić się uciążliwa, a mimo tego przez jakiś czas nie mówili nic.
- cześć! - odpowiedział mi w końcu, o ile dobrze sobie przypominałam, Owczarz. - Miło cię widzieć.
- Was również.
Znów cisza. W ciągu ostatniego czasu przyzwyczaiłam się do niej, ale nigdy do tej wśród ludzi.
 - Usiądź. - Konar spojrzała na mnie i moje tradycyjne miejsce zostało zwolnione przez Masnego. Podziękowałam mu i usiadłam na fotelu, spoglądając na miejsce na tapczanie zajmowane przez Stephana. Jeszcze niedawno siadałam tam tuż przy Andrzeju... Zagryzłam zęby i zajęłam wolne miejsce.
Rozmowa między nimi zeszła na właściwe tory, czyli przestali na mnie zwracać uwagę.
Patrzyłam jak każdy bierze udział w konwersacji, niekiedy obrażając jeden drugiego. Na chwilę zamyśliłam się i wpatrzyłam w ziemię. Miedzy tą grupą facetów zawiązała się widoczna gołym okiem przyjaźń. Niegdyś też miałam, jak oni, na kim polegać. Teraz... ciężko nazwać to chociażby znajomością.
Gdy rozmowa nieco ucichła, spojrzałam w górę i kątem oka zobaczyłam, że ktoś mnie obserwuje. Kipek. No jasne, kto inny mógłby świdrować mnie spojrzeniem w ten sposób?
- Hej, Arielko - zwrócił się do mnie. - z tego co pamiętam, to obiecałaś mi, że kiedyś wyjdziemy gdzieś wspólnie?
Zabolało. Nie to, że nie dotrzymałam obietnicy; w dniu gdy mieliśmy wyjść z Walińskim, zrozumiałam, że Wrona nie jest dla mnie tylko znajomym czy przyjacielem.
- Masz rację. - potwierdziłam z powagą.
- W takim razie kiedy? - uśmiechał się jadowicie, aż coś zakuło mnie w brzuchu.
- Ale gdzie idziemy? - wyszczerzył się Łukasz.
- Do klubu. - odpowiedziałam szybko, czując ulgę na myśl, że nie będę z nim sama.
- Właściwie... - zamyślił się Jurkiewicz. - Moglibyśmy nawet jutro. Co wy na to? Oczywiście jeśli Marcin i Anast... Nel się zgodzą.
Uniosłam jeden kącik ust w górę i przytaknęłam głową. Reszta spojrzała na Walińskiego.
- Niech będzie, - mruknął od niechcenia.
- W takim razie ustalone! - powiedział Masny zacierając teatralnie dłonie. Na twarzach reszty pojawiły się uśmiechy.
W mojej głowie pojawiło się wiele sprzecznych myśli. Z jednej strony cieszyłam się, że ktoś chociaż udawał, że mnie zaakceptował, a z drugiej - obawiałam się, dosłownie wszystkiego....



Oślepiając lasery co chwilę spotykały się z moimi oczami, co przeraźliwie mnie drażniło. Prawie tak samo jak muzyka niczym z budowy; inaczej tego nazwać nie potrafiłam. Siedziałam tu niecałe dwie godziny, a na myśl o następnych kilku, wzdrygnęłam się. Spojrzałam na siedzących koło mnie.
Każdy mężczyzna był czymś zajęty; niektórzy rozmawiali, inni zajmowali się wlewaniem w siebie coraz większej ilości alkoholu, nie mówiąc o tych, którzy znajdowali się wśród tańczących.
Nie miałam ochoty na żadne z tych zajęć i błagałam, żeby ten czas szybko minął.
- Jak się bawisz? - zagaił Wika siadając koło mnie. Dyskretnie odsunęłam się nieco w bok.
- Dobrze - odpowiedziałabym wszystko, byle tylko dał mi spokój.
- To... dobrze! - zarechotał tak, że wyczułam, że miał za sobą nieco za dużo drinków. - pójdę już, bo... Muszę zobaczyć, czy Marcin się jeszcze trzyma, wiesz o co chodzi.
Uśmiechnęłam się krzywo na pożegnanie i wpatrzyłam w plamę cieczy na stoliku, która niedawno znajdowała się jeszcze w szklance któregoś z bawiących się. Nie rozumiałam jaki sens był w tym, żeby mnie tu zaciągać, skoro cały czas siedzę w miejscu...
- Można? - usłyszałam niski głos. To nie wróżyło za dobrze.
Uniosłam głowę. Wrona patrzył na kolegów z drużyny z uśmiechem.
- Pewnie, siadaj! - krzyknął któryś z nich.
Andrzej rzucił okiem na ludzi przy stoliku. Kiedy na mnie natrafił, nawet się nie zatrzymał. To ci dopiero niespodzianka...
Chłopak usiadł po drugiej stronie boksu i rozpoczął rozmowę, na którą nie zwracałam szczególnie uwagi.
Starałam się skupić na okrężnym ruchu słomki w mojej szklance. Wolałam to niż pokazanie Wronie, że nie mogę o nim zapomnieć, w jakikolwiek sposób...
Niekiedy tylko rzucałam krótkim spojrzeniem w jego stronę, on - ani razu.
W tym momencie tak bardzo pragnęłam końca, i nie mówiłam tu tylko o wieczorze.
Trwało to może kwadrans, nim zauważyłam zbliżającą się w naszą stronę brunetkę. Ominęła mnie i poszła do siatkarzy.
- Myślałam, że już się nie pojawisz. - odezwała się dźwięcznym głosem i położyła dłonie na ramionach Andrzeja. Zaraz ją stąd wypędzi, ale zobaczywszy następne wydarzenia, zamurowało mnie.
Niebieskie oczy spojrzały na mnie na moment, a ich właściciel ujął dziewczynę w talii i przyciągnął do siebie, zmuszając ją do spoczęcia na swoich kolanach. Dziewczyna lekko pisnęła i zaczęła chichotać.
Prychnęłam i znów skupiłam się na czymś innym, byle nie na rozmawiającą ze sobą "parką".
Po jakimś czasie we dwoje opuścili stolik i udali się na parkiet, na taką odległość, byśmy mieli ich na widoku. Cały czas tańczyli mając kontakt ciał. Kiedy dziewczyna była odwrócona, on rzucił mi zwycięskie spojrzenie z jadowitym uśmiechem.
Dosyć.
- Kipek, chodź. - rzuciłam siatkarzowi, a ten zachłysnął się pitym właśnie napojem.
- Gdzie?
- Tam - głową wskazałam na miejsce pełne tańczących ludzi.
Nie musiałam dwa razy powtarzać; po chwili staliśmy oddaleni od nich i poruszaliśmy się w rytm tak zwanej muzyki.
W pewnym momencie, gdy Marcin stał do mnie tyłem, jego dłonie znalazły się na mojej talii, a oddech poczułam na swoim policzku. Zjeżyłam się i przeszły mnie ciarki. Jego ramiona całkowicie mnie otoczyły.
- Czekałem na ten moment, wiesz? - powiedział mi prosto do ucha.
- O co ci...? - wydukałam czując, że nerwy biorą nade mną panowanie.
- Chciałem się z tobą spotkać, tak sam na sam od paru miesięcy. I w końcu mi się udało. Pociągasz mnie jeszcze bardziej niż dawniej. Ten chłód, niedostępność... Czuję, że kryje się za nim wiele.
- Puść mnie. - powiedziałam donośnie, a gdy ten nie ustępował, zaczęłam się wyrywać.
- Nel, ja... - zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć, biegnąc ku wyjściu.
Obróciłam się kilka razy upewniając się, że nie biegnie za mną.
Wybiegłam z budynku i gnałam ile sił w nogach; jak najdalej stąd...
Drżałam na całym ciele; musiałam zasłonić dłonią usta, żeby nie zacząć krzyczeć, a jednocześnie brakowało mi tchu.
Kipek. Tak idealnie pasował do wydarzenia sprzed roku... Tyle razy go widywałam, ale nigdy... A jeśli to prawda?
Kiedy nie miałam już siły na dalszą ucieczkę, oparłam się o kamienną ścianę i zaczęłam kaszleć.
- Nel! - ktoś się do mnie zbliżał. W obawie, że to Marcin, zwinęłam się w pół.
Gdy poczułam czyjeś dłonie na ramionach, zaczęłam się wierzgać.
- Nie dotykaj mnie. - krzyczałam.
- Co jest? Czemu tak nagle wybiegłaś? - Wrona wpatrywał się we mnie zdezorientowany.
- To Waliński... - wyszeptałam raczej do siebie niż do niego.
- Co on ci zrobił? - jego głos teraz zabrzmiał wręcz wrogo. Spojrzałam na niego zmrużonymi oczyma.
- A może to byłeś ty? - wysyczałam, nie panując już nad sobą. - Tak, przecież od zawsze chciałeś się do mnie dobrać!
- O co ci...?
- To ty mnie wtedy zgwałciłeś! Nie mogłeś do siebie przyjąć, że cię nie chcę, więc się zemściłeś, sukinsynie!
Chłopak wpatrywał się we mnie co chwilę mrugając.
- O czym ty mówisz? Boże, Nel, ja...
- Musieliście się znaleźć aż tu? - dobiegł mnie głos Marcina. Automatycznie przylgnęłam mocniej do ściany - Co jej jest?
Andrzej patrzył na niego z nienawiścią w oczach. Chwilę później objął mnie ramieniem.
- Zabiorę cię stąd, do domu, tylko powiedz, że tego chcesz.
Zawahałam się, ale po spojrzeniu na Walińskiego, zrozumiałam,że wolę iść z Andrzejem niż zostać tu z kimś, kto pięć minut temu zdobywał się na takie czyny...
- Idźmy stąd. - powiedziałam i pozwoliłam Andrzejowi się poprowadzić do swojego samochodu.
W drodze do domu wciąż się trzęsłam, a moje myśli były w takiej rozsypce, jak jeszcze nigdy...


-----------------------------------------------------------

Ha, teraz to narobiłam! :>
Dodaję ten post będąc na ostatkach sił, więc za wszystkie błędy (zwłaszcza językowe...) przepraszam.
Dzisiaj jest dla mnie szczególna data. Otóż dokładnie rok temu, 22 listopada 2012r., założyłam konto na Blogspocie.
Dlatego wszystkim, którzy przewinęli się przez tego i inne blogi, chciałabym podziękować za choćby moment uwagi, za każde miłe słowo czy motywację do pisania. Poznałam tu wiele naprawdę cudownych ludzi (nawet takich z bardzo bliska... ;>)
No to co, pozostaje mi tylko zaprosić na kolejny post, który niedługo się tu ukaże.
PS. Nie krzyczcie na żadnego z bohaterów, to jeszcze nie koniec tej opowieści. :D
Ach, no i już niedługo wezmę się za Alice, obiecuję. ;)
Pozdrawiam, Misu. :)

wtorek, 12 listopada 2013

17. I nawet nie wiesz jak to wszystko cholernie boli.




Mówi się, że życie człowieka składa się z wzlotów i upadków. Każdy miewa lepsze bądź gorsze dni, ale w rezultacie i tak trafia na tak zwaną normę. Nie potrafiłam jednak pojąć, dlaczego ja nie mogłam na nią trafić, a mój nastrój bardzo często ulegał zmianie.
Gdzie w takim razie był mój "złoty środek"? A może znajdował się na ujemnym poziomie szczęścia? Cóż, wszystko na to wskazywało.
Każdego wieczoru umierałam od nowa - sama nie wiem czy z tęsknoty, czy z samotności połączonej z okropnymi, wielogodzinnymi przemyśleniami.
Nie potrafiłam zrozumieć co się stało. Wrona odszedł, pozostawiając po sobie trochę wspomnień, nic więcej. Sam ani razu się nie odezwał - to ja, od kiedy wrócił Dawid, dawałam mu oznaki, że nie zapomniałam o nim, ale po kilku niechętnych odpowiedziach, zrezygnowałam z dalszych prób - on na siłę chciał mi wmówić, że nic nas nie łączyło. I to mnie bolało.
Nieprzespane noce, brak apetytu i chęci do życia - to znów wróciło. Dzień mijał mi szybko na zajęciach na uczelni, pracowaniu w pobliskiej kawiarni oraz zajmowaniu się domem i psem.
Gdy w domu zjawiał się Dawid, na siłę przyklejałam uśmiech na mordę, opowiadałam wymyślone historie z wykładów i słuchałam jego wypowiedzi. Ranienie go byłoby nie na miejscu po tym, co dla mnie zrobił.
Denerwowało mnie w tym jedynie to, że ciągle przypominał mi o Wronie. Nie robił tego złośliwie - po prostu się martwił. Za każdym razem, gdy słyszałam imię chłopaka, coś we mnie się poruszało, ale za zewnątrz udawało mi się nie okazywać żadnych emocji. Dopiero gdy byłam sama, pozwalałam uczuciom wyjść spod maski obojętności. Okropna pustka jakby wyżerała mi wielką dziurę w brzuchu, za każdym razem większą.
Nie chciałam cierpieć, więc starałam się od tego wszystkiego uciec. Wychodziłam częściej z domu, zaczęłam rozmawiać z ludźmi z roku - próbowałam wielu sposobów, ale większość z nich była nieskuteczna.
Pragnęłam zapomnieć; o wspomnieniach, emocjach, a potem całkowicie o nim...

Jednego z dni, w których miałam wrażenie, że nastąpił przełom i moje myśli już go nie dotyczyły, wyszłam na spacer z psem. Robiłam to codziennie, mimo większej niechęci do Nygusa; było to jednak wciąż to samo, żywe stworzenie potrzebujące opieki.
Kiedy już moja przechadzka się skończyła, wróciłam do domu. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak.
- Dawid? - krzyknęłam, a gdy kuzyn odpowiedział mi z salonu, poszłam tam. Nie był sam - odwrócony do mnie plecami Wrona szczególnie przykuwał moją uwagę.
Stałam chwilę wryta w ziemię, ale po chwili ocknęłam się, wypuściłam psa i podeszłam nieco bliżej. Na półce znalazłam swoje słuchawki i, rzucając ciche "będę później", wyszłam z domu.
Nie, nie wyszłam, ja z niego wybiegłam. Zupełnie tak, jakbym chciała uciec od obrazów malującymi się przed oczami, ale przed nimi nie było ucieczki...
Nie dawałam sobie wytchnienia do czasu, kiedy zabrakło mi tchu i zaczęłam się dusić. Zdążyłam przebiec niezły kawał miasta, więc droga powrotna trochę mi zajęła.
Podłączyłam słuchawki do starego telefonu i po chwili w moich uszach rozbrzmiał Pezet. Znów wróciłam do rapu - to z Andrzejem słuchałam rocka, teraz zdarzało mi się to sporadycznie.
Będąc już pod naszym mieszkaniem, spojrzałam na godzinę na wyświetlaczu. Minęły dwie godziny, nie powinno go już tu być. Chwilę się wahałam, po czym weszłam do środka.
Na szczęście, prócz Konarskiego i Nygusa nikogo nie było.
- Po co on tu przyszedł? - zapytałam od razu.
- Zapomniałem zabrać czegoś z treningu, a Andrzej przez przypadek zabrał to do swojej torby.
- I musieliście to załatwić akurat tutaj? - uniosłam głos. - Niech on się tutaj nie pojawia.
- Jak to? Przecież mieszkał tu z tobą przez tyle czasu...
- Ale już nie mieszka, więc nie musi tu być. Nie jest tu przeze mnie mile widziany.
- Dlaczego?
"Bo to człowiek, który uzależnia samą obecnością, jego uśmiech oczarowuje, głos jest lepszy od kołysanki, a on sam nie chce mnie znać. I nawet nie wiesz jak to wszystko cholernie boli." - miałam to na końcu języka, ale odetchnęłam głęboko i uspokoiłam nerwy.
- Po prostu nie chcę, dobra?
Odwróciłam się na pięcie i poszłam do siebie.


Obiecałam sobie, że będę dzielna i nie dam po sobie poznać, że zniknięcie Wronki coś we mnie zmieniło. Nie sądziłam jednak, że dotrzymanie tego słowa będzie takie ciężkie.
Czas nieubłaganie płynął, czułam się coraz gorzej, a Dawid, jedyna osoba, z którą mogłam pogadać, bywał w domu coraz rzadziej.
Wpadałam w melancholijne stany. Coraz częściej odczuwałam brak osoby, z którą mogłabym przejść przez życie. Czułam się samotna mimo tego, że nieco więcej ludzi się ze mną spotykało i kontaktowało. Miałam wrażenie, że tak naprawdę jest im mnie żal - opuszczonego dziwoląga.
Mój kuzyn był w domu od kilku godzin. Trochę posiedzieliśmy razem, przeszliśmy się po mieście i przygotowaliśmy razem późny obiad. Siedząc przy stole i jedząc to, co przygotowaliśmy, cieszyłam się chwilą, ale on nagle ją przerwał.
- Dzisiaj przyjdzie Ania, więc nie uciekaj, okej? Chciałem, żebyś była w domu.
Kiwnęłam głową, dokończyłam jedzenie i zabrałam się za kończenie rysowanego przeze mnie krajobrazu.
Byłam właśnie przy kończeniu ostatniej gałęzi drzewa, gdy usłyszałam wołanie.
Z niechęcią wstałam i podążyłam do salonu, gdzie siedziała wtulona w siebie para. Spuściłam wzrok, ale mimo negatywnych uczuć, które mnie omotały, usiadłam na fotelu i upiłam łyka kawy z kubka stojącego przede mną.
- Więc... jak się czujesz? - odezwała się blondynka. - Już lepiej? Wiesz, ostatnio widziałam cię kilka miesięcy temu w niezbyt ciekawych okolicznościach...
- Nie kłam, widziałaś mnie wcześniej. - burknęłam, starając się wyprowadzić ją z równowagi. - Zresztą to chyba oczywiste, że jest inaczej.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i kontynuowała:
- Słuchaj. Wiem, że mogłam kiedyś powiedzieć coś, co cię zraniło. I w tym momencie chciałabym cię za to przeprosić. Możemy zacząć tą znajomość od początku?
- Naprawdę myślisz, że kilka słowami uda ci się odmienić moje zdanie o tobie?
- Tak, tak myślałam.
- To z takim podejściem życzę powodzenia w życiu, bo naprawdę ci się przyda. - prychnęłam. - Ludzie się nie zmieniają, moja droga, pamiętaj o tym.
- Nel! - krzyknął Dawid, gdy tamta miała łzy w oczach, co kompletnie mnie nie ruszało. - Daj jej spokój.
- Niby dlaczego?
- Bo chcieliśmy ci powiedzieć, że niedługo się żenimy, dlatego.
Zamarłam. Po prostu nie wiedziałam co powiedzieć.
- Że... że co? - wydusiłam w końcu.
- Tobie już nic nie można powiedzieć na spokojnie.
- Czemu tak nagle? - zignorowałam obrazę Konara. - Nic o tym nie wspominałeś... A na dodatek jesteś w Bydgoszczy od dwóch, może trzech tygodni!
- Planowałem... a raczej planowaliśmy to już dawno temu. - wyznał. - Nie miałem jak ci tego powiedzieć, bo zawsze uciekałaś od rozmów.
Powoli przyswajałam do siebie nowo napływające wiadomości.
Wodziłam wzrokiem po pokoju i zatrzymałam się dłużej na Ance. Dopiero teraz zauważyłam na jej serdecznym palcu błyszczący pierścionek, który co chwilę przecierała kciukiem lewej ręki. Spojrzałam na jej twarz, tak niewinnie uradowaną...
- Jesteś w ciąży, prawda?
Blondynka spojrzała na mnie z przestrachem w oczach, ale nie odpowiedziała. Zaśmiałam się cicho.
- Wiedziałam. Wiedziałam, że nie bez powodu chcesz się hajtać, Dawid. - w tym momencie zmrużonymi oczyma wgapiałam się w kuzyna. - Biedny jesteś, oj biedny. Nawet nie wiesz w co się pakujesz.
- W małżeństwo w kobietą, którą kocham. - odparł poważnie chwytając drżącą Anię za dłoń. - A tobie nic do tego, jasne?
- Ależ oczywiście. - przewróciłam oczami wstając. - Nic mi do tego, sam sobie spieprzysz życie. Ale chociaż u boku TEJ jedynej! A raczej tej, którą przy tobie udaje. Gratuluję z całego serca.
Uśmiechnęłam się do nich jadowicie i wyszłam z mieszkania.
Włożyłam ręce w kieszenie i, z wzrokiem utkwionym w płytach chodnika, przemierzałam kolejne, nieznane mi odległości.
To wszystko wydawało mi się takie ciężkie do przyswojenia. Konar też chce mnie opuścić, jak każdy... Był jedyną osobą, od której mnie nie odpychało, a tak nagle to się zmieniło.
I już niedługo on się ożeni, wyprowadzi, a ja zostanę już zupełnie sama. Kurwa, a miałam być taka szczęśliwa.
Kiedy czułam już, że moje nogi chcą odpocząć, usiadłam na najbliżej spotkanej ławce i zatopiłam się w myślach.
Było już ciemno i zimno, a mimo tego nie chciałam wracać do mieszkania. Nie do nich, tak cholernie raniących moje i tak rozbite już wnętrze.
Zaczęłam drżeć, para leciała mi z ust, a palce u stóp i rąk powoli zamarzały.
W pewnym momencie usłyszałam jakiś odgłos z oddali. Jeden z kamyków, którymi było usypane pobocze ścieżki, przyturlał się bliżej.
Uniosłam wzrok. Moje ciało zaczęło drżeć,  ale na zmianę ze strachu i zimna. Widziałam dwie ciemne postacie, które zbliżały się w moją stronę. Długo miałam nadzieję, że skręcą w inną z ścieżek, ale one dalej kroczyły ku mnie.
Chciałam wstać; uciekać, krzyczeć, cokolwiek byle nie stać w miejscu, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
Serce waliło mi jak dzwon. Zacisnęłam oczy, by nie widzieć zmniejszającej się między ludźmi a mną odległości. W momencie, gdy oczekiwałam najgorszego, usłyszałam tylko męski głos.
- Nel, jak ja dawno cię nie widziałem!
Chwila, chwila... co?!
Błyskawicznie spojrzałam w twarz znajdującemu się bardzo blisko mężczyźnie. Rozpoznałam w niej cieszącego się Jurkiewicza. Kamień spadł mi z serca.
- Cz-cześć. - wydukałam.
- Co tu robisz, do tego sama i o tej godzinie? - zdziwił się. - Nie jestem pewien, czy to do końca spokojna dzielnica.
- Właściwie to sama nie wiem, nogi same mnie tu przywiodły.
- Wszystko w porządku? Jesteś jakaś niemrawa.
- Nic mi nie jest. - uśmiechnęłam się. - Nie martw się o mnie.
- W porządku. Może chcesz wstąpić na herbatę? Mieszkam niedaleko, więc...
- Nie, będę już wracać do domu.
Natrętność Wojtka robiła się nie do zniesienia.
- Ale zostawienie cię tu samej będzie nie na miejscu. Może... - zaczął, ale telefon w kieszeni jego kurtki zaczął wibrować. Wyjął go, odczytał nową wiadomość i spojrzał ponownie na mnie. - Naprawdę cię przepraszam, ale muszę iść. Moja córka jest chora, a żona chce wyjść.
- Wojtek, nie tłumacz mi się, serio dam sobie radę.
- Andrzej, odprowadzisz ją?
Zmrużyłam oczy. Nie rozumiem...
Druga, będąca już od jakiegoś czasu z dala on nas, zbliżyła się. Dopiero teraz rozpoznałam w niej Wronę. Światło padające z latarni oświeciło jego twarz; powagę po chwili zastąpił podejrzany uśmieszek.
- Pewnie. - odpowiedział, a ja zaklęłam w myślach
- W takim razie do zobaczenia. - na pożegnalne dodał Jurkiewicz i ruszył szybkim krokiem w inną stronę.
Nie chcąc robić żadnych teatrzyków, wstałam z ławki i podążyłam tuż za Andrzejem.
W czasie drogi wyrównaliśmy krok, ale mimo tego dzieliła nas spora odległość. Nikt z nas nie zamierzał jej zmniejszać.
Szliśmy już około kwadransa. Milczenie okropnie mi ciążyło, ale nie miałam odwagi go przerywać. Zrobił to za mnie Andrzej.
- Dawid wie gdzie jesteś?
- Nie. - odparłam. - Nie obchodzi go co się ze mną teraz dzieje.
- Na pewno się martwi, wiem jaki jest.
Oczywiście, pomyślałam wbijając wzrok z drogę przed nami, ty przecież wiesz wszystko. Chłopak głośno westchnął.
- Więc co było przyczyną twojej, jak mniemam, ucieczki?
- Skąd wiesz, że tak zrobiłam?
- Znam cię; zawsze gdy coś cię przerazi, starasz się od tego uciec.
- Konarski żeni się z Anią. - powiedziałam, a na jego twarzy wymalowało się lekkie zdziwienie.
- No wiesz... Skoro są ze sobą szczęśliwi, to nic w tym dziwnego, a ty musisz się po prostu z tym pogodzić.
- Mam się godzić z wszystkim? Chyba nie na tym to wszystko polega.
- A z czym jeszcze się tak godzisz?
- Przykładowo z twoim zniknięciem. - wypaliłam bez zastanowienia.
Dopiero gdy odpowiedziała mi cisza pożałowałam swoich słów. Andrzej nabrał głośno powietrza w płuca.
- Miałem ku temu powody. - mruknął.
- Jakie?
- To nieistotne. Ważne, że musiałem to zrobić, dobra?
Oczywiście taka odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Stwierdziłam jednak, że nie uda mi się nic z niego wyciągnąć, więc szłam marząc, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
W końcu gdy ujrzałam na horyzoncie dom, przyspieszyłam jeszcze bardziej kroku.
Stanęłam przed wejściem do bloku z ręką zatrzymaną na klamce. Chciałam spróbować jeszcze raz z nim porozmawiać.
- Powiedz mi tylko co wpłynęło na to, że nie utrzymujemy kontaktu? Obiecuję, że dam ci spokój.
Chłopak zamilkł na chwilę, a ja myślałam, że odwróci się i po prostu odejdzie. W końcu jednak odparł zniecierpliwionym tonem:
- Zakochałem się, poznałem wielką miłość życia, pasuje taka odpowiedź?
Cisza, która w tym momencie zapanowała w eterze zdawała mi się nie kończyć. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz; słyszałam tylko głośne westchnięcia.
- Tak, pasuje. - powiedziałam czując jak zaczynam się trząść. - Nie będę już cię męczyła. Dobranoc.
Weszłam do środka, w rekordowym tempie pokonałam schody i stanęłam przed mieszkaniem.
Nie chciałam jeszcze tam wchodzić, ale nie miałam wyboru.
Ostrożnie uchyliłam drzwi, wślizgnęłam się do środka, a potem jeszcze szybciej do swojego pokoju.
Momentalnie znalazłam się na łóżku. Przez jakiś czas zbierałam swoje drobno rozbite wnętrze, po czym pod poduszką znalazłam papierosy. Drżącymi dłońmi odpaliłam go, wzięłam bucha i opatuliłam kolana ramionami.
Próbowałam to wszystko powoli do siebie przyjąć, ale nie potrafiłam.
Cała sytuacja, delikatnie mówiąc mnie przerastała.

----------------------------------------------
Mocno przesadziłam? :D
To wszystko wydaje mi się trochę bez sensu. Powinnam to skończyć w dwóch postać i nie przeciągać dłużej, bo coś czuję, że zrobi się z tego tasiemiec...
No ale nie mogę. ;>
Może to mało ważne, ale nie mogę cały czas przywyknąć do wąsatej Resovii... XD

To nie przedłużam, do następnego!
Misu ;)

sobota, 2 listopada 2013

16. Czułam jakby jakaś niewidzialna siła zaciągała mnie tam, gdzie był on.




Nigdy nie sądziłam, że po jednym dosyć nietypowym wieczorze ktoś stanie się głównym punktem moich codziennych rozważań czy obserwacji. A tym bardziej nie widziałam w tej roli Andrzeja.
Od Tego dnia, a raczej jednego momentu z niego, chciałam jak najwięcej czasu spędzać z Wronką. Czułam jakby jakaś niewidzialna siła zaciągała mnie tam, gdzie był on.
W pewnym czasie próbowałam nawet z nim gotować, ale po kilku oparzeniach i urazach Andrzej zabronił mi podchodzić do kuchenki i rozpieszczał moje kubki smakowe swoimi potrawami . Wybrałam się też kilka razy do schroniska (z trudem rezygnując z oddania gryzącego wszystko Nygusa), ale gdy zaczął się sezon przygotowawczy dla siatkarzy, przesiadywałam prawie cały czas w domu.
Nie chciałam spotykać innych siatkarzy. Gdybym tam poszła, na pewno ktoś wpadłby na pomysł zapytania, dlaczego tak długo mnie tu nie było, tym samym wywołując bolesne wspomnienia związane z przeszłością.
Więc spędzałam ten czas w naszych czterech ścianach.
Pewnego razu Andrzej przyłączył się do mnie, gdy oglądałam film w telewizji. To chyba nigdy nie uległo zmianie. Zachowywał się tak samo jak zazwyczaj: starał się nie zwracać na mnie szczególnej uwagi, lecz po jakimś czasie ulegał i znów szukał kontaktu, a gdy jego dłoń znalazła moją czy usiadł trochę bliżej, nie byłam tym za bardzo zaskoczona.
Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, chłopak znalazł pilota i przełączył na kanał sportowy, gdzie leciała akurat powtórka siatkówki. Domyśliłam się (po skrótach), że drużyny były reprezentacjami, ale nie było wśród nich Polski.
Przypatrzyłam się grających; już na pierwszy rzut oka było widać, ile serca wkładają w każde odbicie piłki czy jej obronę. Prócz serca wymagało to wszystko od nich siły, przez co niektórzy mieli lekką zadyszkę. Zaśmiałam się pod nosem. Przed oczami stanął mi obraz siebie na boisku, klnącą pod nosem i wypluwającą resztkę płuc.
Zaciekawiło mnie, czy którykolwiek z nich, siatkarzy, może sobie pozwolić na co dawniej ja, choćby na jedną fajkę... A zwłaszcza czy Wrona może.
- Dlaczego to zrobiłeś? - wyrzuciłam z siebie.
- Ale o co chodzi? - zapytał marszcząc brwi.
- Kazałeś mi nauczyć siebie palić. Przecież jesteś sportowcem, nie powinieneś...
- Masz rację, nie powinienem, ale trzymając już w dłoni tą paczkę, zdecydowałem, że chcę sprawdzić co cię tak w nich kręci. - uśmiechnął się zawadiacko. - Czyżbyś miała wyrzuty sumienia, że prawie przeciągnęłaś mnie na złą stronę?
- Przecież sam tego chciałeś... - zaczęłam się bronić, lecz gdy jego twarz znalazła się bardzo blisko mojej, zamilkłam.
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, czego się spodziewać. Jego mina spoważniała, czym zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Dopiero gdy jego usta złączyły się z moimi, uspokoiłam się.
Przez całe moje ciało przeszły przyjemne dreszcze, tak samo jak w momencie, gdy opuszki jego palców zaczęły pieścić moje włosy.
Gdy oddzieliliśmy się od siebie, on zakręcił sobie kosmyk moich włosów na palcu i zaczął się nim bawić.
- Wiesz co? - odezwał się po chwili. - Już zasmakowałem fajek, alkoholu, dużej adrenaliny i śmiało mogę przyznać, że są silniejsze uzależnienia.
- Na przykład?
- Ty. - mruknął. Roześmiałam się w głos.
- Nie sądzę, żebym była czymś lepszym od choćby nikotyny.
- No widzisz, nawet ty czasami się mylisz.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, co po chwili zostało przez niego sparodiowane. Oparłam głowę o jego pierś i zamknęłam oczy. Jego ramię szybko mnie otuliło, co jak najbardziej mi odpowiadało. Czułam, że jestem choć trochę ważna. Przynajmniej w chwili, gdy byłam blisko niego, poza tymi momentami znów byłam na Ziemi bez celu...
Może w ciężko to uwierzyć, ale momentami znów czułam się jak dziecko.
Znów byłam małą dziewczynką z długimi, ciemnymi warkoczami, buzią utytłaną czekoladą i szerokim uśmiechem na ustach. No, może nie dosłownie, ale za to moje podejście do niektórych spraw było właśnie takie jak u kilkuletniego dziecka.
Zauważyłam, że to w większości zasługa Wrony. Nikt inny nie chciał spędzać ze mną tyle czasu ani nie traktował zarazem jak kumpla i kogoś... wyjątkowego.
Doszłam też do wniosku, że spędzanie z nim czasu było jednym z lepszych wyborów w ciągu tych kilku miesięcy. Tak, zgadza się, miesięcy.
Nim się obejrzałam, liście na drzewach zaczęły zmieniać kolor, w powietrzu czuć było nadchodzącą jesień, a Dawid zapowiadał swój powrót do domu.
Z tego, co dowiedziałam się od wrony, sezon reprezentacyjny trwał dość długo. Kilka razy widywałam go na ekranie w barwach narodowych, ale to nie zmieniło faktu, że cholernie za nim tęskniłam.
Z drugiej strony, kiedy on wróci, Wrona będzie musiał się wyprowadzić. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że jesteśmy w innych miejscach i widujemy się rzadziej niż aktualnie. Niestety, takie były realia, a ja mogłam się tylko z nimi pogodzić.
Czas nieubłaganie płynął.
Tak więc w połowie, siedzieliśmy z Andrzejem w salonie, czekając na powrót Konara.
Niby tak jak zawsze: popołudnie spędzaliśmy wspólnie, ale milczenie, które zaistniało, nie zapowiadało niczego dobrego. Gdyby nie muzyka lecąca cicho z głośników, słychać byłoby tylko szczeki przez psa.
Nie mogłam znieść tego, że akurat w momencie, gdy najbardziej potrzebowałam rozmowy, on w ogóle się nie odzywał.
Denerwowałam się. Sama nie wiem czy bardziej przybyciem Dawida, czy tego, że niedługo będę musiała spotkać się z rzeczywistością.
Niedługo zaczynał się znowu rok akademicki, co oznaczało, że będę musiała wrócić do tego, co było dawniej. Znów będę cudowną, pozytywnie nastawioną studentką, pragnącą zdobywać wiedzę! Przecież jestem taka sama jak reszta ludzi z roku; przeciętna i nie wyróżniająca się z tłumu...
Nie chciałam jednak, by ktokolwiek zauważył, że czas, który spędziłam w domu zamiast na wykładach, roztrwoniłam na wegetacji.
Z tego powodu w moich rękach znalazł się szkicownik i węgiel w ołówku. Znalezienie ich było dość proste. Trudniejsze - znaleźć obiekt do przelania na papier. Nigdy nie byłam dobra w wymyślaniu, dlatego nie chciałam nawet próbować czegoś wymyślać.
Próbując, niby, przypomnieć sobie jak cieniować, zaczęłam jeździć nim po papierze. To bez sensu, pomyślałam i przewróciłam kartkę. Niespodziewanie Wrona spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Co robisz? - zapytał, próbując zajrzeć w mój szkicownik, ale przycisnęłam go mocniej do siebie.
- Obmyślam plan zawładnięcia ludzkością. - odparłam, co trochę go zdziwiło. - Próbuję jakoś sensownie wykorzystać czas.
- W takim razie nie przeszkadzam ci. - mruknął, po czym ponownie usiadł na fotelu przy balkonie (tak jakby celowo chciał znaleźć się daleko ode mnie...) i zaczytał się w książkę.
Spojrzałam na niego. Ustawiony był do mnie tak, że widziałam go od przodu.
Nie czekając dłużej, zaczęłam szkicować. Każdy ruch starałam się zrobić jak najdokładniej.
Najciekawsza była powaga, która w tym momencie gościła na jego twarzy. Rzadko udawało mi się go takim zobaczyć, a dzisiejszy cały dzień nie miałam wyboru. Z jednej strony trochę mnie to dziwiło, ale nie potrafiłabym nawet tego zmienić.
Korzystałam z tej "okazji" przez prawie dwie godziny, dzięki czemu udało mi się wykonać kawałek tego, co chciałam zrobić.
Po tym czasie telefon chłopaka się rozdzwonił, przez co nie wrócił już na dawne miejsce, tylko zaczął krzątać się po domu. Lekko zawiedziona tym, że piszę odłożyć dokończenie tego na później, odłożyłam wszystko i poszłam nadać sobie szklankę soku.
Gdy wracałam już z kuchni (w której Endrju minął mnie bez słowa), w przedpokoju zauważyłam spakowane, gotowe do wyjścia torby.
Czyli Dawid będzie tu szybciej niż się spodziewałam
- Ile zostało czasu?
- Do czego?
- Powrotu Konarskiego.
- Za około kwadrans powinien tu być. - odparł chłodno.
- Co się dzieje? - zaniepokoiłam się.
- Nic, dlaczego?
- Jesteś dzisiaj inny niż zawsze.
- Wydaje ci się. - mruknął, a ją mimowolnie posmutniałam. Najwidoczniej zauważył to, bo podszedł, chwycił mnie lekko za ramiona i dodał: - Po prostu trochę dziwnie się czuję, jakbym o czymś zapomniał czy czegoś nie zrobił, wiesz jak to jest.
Kiwnęłam głową i poszłam znów do kuchni, gdzie zaparzyłam herbatę.
Zdążyłam usiąść na fotelu i chwilę odpocząć, nim usłyszałam jak drzwi wejściowe się otwierają.
Po chwili wylądowałam w silnym uścisku Dawida. Spodobało mi się to, gdy zauważyłam w oczach Wrony iskierke zazdrości.
Kiedy już byliśmy po powitaniu, zasiedliśmy wspólnie w salonie, a Konar zaczął mówić o ich ostatnim wyjeździe. Słuchałam ich bez większego zainteresowania i, nim się obejrzałam, staliśmy już przy wyjściu.
Ich rozmowa jeszcze się nie zakończyła, a ja chciałam krzyczeć, by On stąd nie wychodził, by został...
W momencie, gdy Dawid podziękował już Wronce, ten odwrócił się do mnie i spojrzał głęboko w oczy. Przez moment nawet myślałam, że schyli się, żeby chociaż pocałować mnie w czoło, jak to często robił. Jednak to, co zrobił zupełnie mnie zamurowało.
Wyciągnął ku mnie rękę. Nic więcej. Tak, jakbym była jego pieprzoną koleżanką. Jakbyśmy nie mieli z sobą innych relacji jak ledwo znający się ludzie...
- To cześć - powiedział z lekkim uśmiechem. Przez myśl przemknął mi nawet pomysł wymierzenia mu siarczystego  policzka, ale we właściwym momencie się opanowałam.
- ...Cześć. - odparła podając mu swoją dłoń, którą delikatnie uścisnął i puścił. Złapał za torby i otworzył drzwi. Będąc już jedną nogą na klatce schodowej, obrócił się.
- Do zobaczenia niebawem.- spojrzał na nas z uśmiechem, a gdy spotkał się z moim niepojmującym nic wyrazem twarzy, jego miną zrzędła.
I wyszedł. Tak po prostu, jakby był tu jeden dzień - nie dłużej, a ja nie mogłam się z tego wszystkiego otrząsnąć przez dłuższy czas...


--------------------------------------------
Potrafię zepsuć na tym blogu już wszystko!
Umieram w stertach prac domowych, powtórkach, sprawdzianach itp...
Ale w międzyczasie żyję wspomnieniami z SuperPucharu! :D A więc udało mi się zdobyć autograf Konarskiego, zobaczyłam Resovię na żywo i przeżyłam piękny mecz. <3
Teraz tylko czekam na kolejną okazję :)

A więc tak... Obiecałam w ostatnim poście niespodziankę, więc już o niej mówię.
Feel like Alice.
Tutaj już niedługo pojawi się pierwszy post. Tak, zaczynam nowe opowiadanie! :>

No, to tyle będzie. Ach, i proszę o nieukatrupienie mnie za tą akcję z Wroną... Obiecuję to później wyjaśnić! :D

Do następnego! Misu ;)

poniedziałek, 14 października 2013

15. Nie ciepię gdy ktoś mnie okłamuje, wiesz?


- Nygus, do cholery jasnej, puść moją nogę! - wrzasnęłam na całe gardło i szarpnęłam nogą, nad którą znęcał się pies. Miałam już go dość; nie odstępował mnie na krok, co chwilę gryząc i drapiąc. - Andrzej, proszę cię, zabierz go!
Po krótkim czasie usłyszałam trzask drzwi od dawidowego pokoju.
- Nie dasz mi ani chwili odpocząć. - chłopak ziewnął głośno. Podszedł, pogłaskał psa, tym samym wabiąc go do siebie. Usiadł na fotelu naprzeciw mnie i zajął się czworonogiem.
- Przepraszam, ale nie chcę być dla niego zabawką. A poza tym jest za wcześnie na spanie.
- Wcale nie zamierzałem spać. No, może tylko chwilkę... - mruknął i przyjrzał mi się uważnie. - Zmieniłaś coś z włosami, prawda?
Spuściłam wzrok. Miał rację, wzmocniłam ich barwę, ale miałam nadzieję, że to nie będzie aż tak bardzo rzucało się w oczy.
- Tak. - rzuciłam krótko.
- Ładnie wyglądasz. - ocenił. Spojrzałam na niego zszokowana.
- Dzięki. - wydobyłam z siebie, w tym samym czasie starając się, by na twarz nie wpłynął mi rumieniec. Czyli zauważył różnicę... Obserwuje mnie...
- Więc. - zaczął, robiąc moment przerwy. - Te plany na dzisiaj... Są aktualne?
Zmarszczyłam brwi.
- Jakie plany?
- Mieliśmy wyjść dziś z Marcinem. - w tym momencie przypomniało mi się, jak chciałam pokazać Kipkowi, że nie jestem słaba. Nie miałam jednak pojęcia, że to przyjdzie tak szybko.
- Mamy wychodzić z domu w taką pogodę? - jęknęłam patrząc przez okno. Od rana nie zobaczyłam ani jednego promyka słońca, więc ten wieczór nie za bardzo mi się uśmiechał.
- Obiecaliśmy mu, więc trzeba się z tego mimo wszystko wywiązać. - odpowiedział spokojnie. - Przecież miałaś mu coś udowodnić.
- W sumie masz rację. - spojrzałam na zegar ścienny, który wskazywał dwudziestą z minutami. - W takim razie o której wychodzimy>
- Za pół godziny. - odpowiedział i poszedł z powrotem do "swojego" pokoju, a ja poszłam w jego śladu (tylko, że wybrałam moje własne kąty).
Spojrzałam w lustro; jak zwykle, wyglądałam koszmarnie. Szybko rozczesałam włosy, nałożyłam makijaż i przebrałam się w coś bardziej wyjściowego i cieplejszego, czym nie był stary sweter i dżinsowe spodenki.
Nie wyglądałam szczególnie dobrze, ale stwierdziłam, że nie warto się więcej stroić.
Bez pośpiechu udałam się do kuchni, gdzie nalałam szklankę soku jabłkowego. Kiedy trzymałam szklankę przy ustach, do pomieszczenia wszedł Wrona.
- Gotowa? -zapytał mierząc mnie od stóp do głów. Skinęłam głową, odstawiłam naczynie i ruszyliśmy w drogę, a ten w międzyczasie powiedział: - Marcin mówił, że nie jest pewny, czy dotrze.
Stanęłam w miejscu i wlepiłam wzrok w jego plecy.
- Czyli na marne wyszliśmy na ten ziąb?
- Nie. - mruknął z uśmiechem. - Przynajmniej trochę się rozerwiemy.
Wzięłam głęboki wdech, byle tylko nie wybuchnąć i wypuściłam głośno powietrze.
- Nie ciepię gdy ktoś mnie okłamuje, wiesz?
- To wcale nie jest kłamstwo. - tłumaczył się. - Nie jest powiedziane, że on nie przyjdzie.
- Jasne. - mruknęłam i ruszyłam. W dalszej drodze nie odezwałam się do niego ani słowem.


Tego wieczoru nuda chyba nie miała zamiaru mnie opuścić. Wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu, lecz nie potrafiłam znaleźć żadnego godnego uwagi punktu. Kilkakrotnie czułam na sobie spojrzenia Andrzeja, który nie chciał zostawiać mnie samą, mimo kilkakrotnych prób wyciągnięcia z naszego boksu przez jego zapalone (a może napalone?) wielbicielki. Musiała przyznać, że z czasem zaczęło mnie to denerwować, ale nie chciałam tego pokazać.
Po raz kolejny unosząc wzrok, spotkałam się z nim spojrzeniem, a on lekko się uśmiechnął.
- Dobrze się bawisz? - zaśmiał się.
- Wręcz świetnie - zironizowałam i westchnęłam - Okropnie się nudzę.
Usłyszawszy to, chłopak wstał z miejsca, podszedł do mnie i wyciągnął dłoń.
- W takim razie chodź.
Przygryzłam dolną wargę; nie ufałam mu w stu procentach. To przecież jego kilka razy podejrzewałam o TO najgorsze, ale z drugiej strony spędziłam z nim tyle czasu, że nie sądzę, by był na tyle głupi, by zrobić mi coś przy ludziach. No i ten brak zajęcia...
- Zgoda. - powiedziałam i chwyciłam się jego dłoni. Była duża, a mimo tego ciepła, niczym niedawno oderwana od czegoś gorącego. Uniosłam się i po chwili szliśmy na parkiet.
Muzyka nie była taka jak zawsze; klubowe klimaty zastąpiły stare hity, a ludzie bawili się przy nich jeszcze lepiej, niż ostatnio.
Chłopak stanął naprzeciw mnie, przez co miałam widok na jego obojczyki; mój wzrost nieraz już mnie dobijał.
Poczułam jak jego dłoń otuliła bok mojej talii, a powietrze na chwilę zaległo mi w płucach; zupełnie nie wiedziałam jak zareagować. Uspokój się, Filip!, skarciłam w myślach samą siebie i moja dłoń spoczęła na jego ramieniu. Zaczęliśmy podrygiwać do rytmu, co z biegiem czasu wychodziło mi coraz lepiej.
W pewnym momencie chłopak chciał mnie obrócić, lecz nie zrozumiałam o co chodzi. Straciłam równowagę i wpadłam w niego plecami. Chciałam się szybko wyrwać, ale on objął mnie mocniej.
- Spokojnie, nic się nie stało. - wypowiedział mi do ucha, a jego głos tak przyjemnie je pieścił. Przymknęłam oczy, a on zaczął mną kołysać. Muzyka zwalniała, dzięki czemu nie wyglądaliśmy jak kompletni idioci.
Nagle cały lęk zniknął; chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Chwila, w której jego zarost stykał się z moimi włosami, dłonie splatały się delikatnie, a ja... Po prostu tonęłam. I podobało mi się to.
Teraz zrozumiałam, że w głębi poszłam z nim, bo tego pragnęłam a nie z nudy.
Nie miałam pojęcia ile to wszystko trwało, ale zdecydowanie za krótko. Przy zmianie piosenki, odwróciłam się i spojrzałam na niego.
- Chcesz usiąść? - zapytał.
- Tak, trochę mi słabo. - wydukałam zgodnie z prawdą. Pod jego spojrzeniem naprawdę gięły się pode mną kolana, a serce dziwnie szybko kołatało.
Spuściłam wzrok i ruszyłam do stolika. Zajęłam miejsce naprzeciw niego i próbowałam dyskretnie zerkać w jego stronę, lecz za każdym razem spotykaliśmy się i uśmiechaliśmy nieco zmieszani.
- Wiesz, nie chcę tu siedzieć tak bezczynnie. - odezwał się. - Zagrajmy w wyzwania. Dawniej to uwielbiałem.
- Serio? - wybuchnęłam śmiechem. - No dobra, zaczynaj.
- Ten kwiat przy barze ma za dużo liści. - uśmiechnął się podejrzliwie. - Pójdź do barmana, spytaj czy możesz zerwać dwa z nich.
Po raz kolejny nie mogłam powstrzymać śmiechu, ale zrobiłam jak mi kazał. Miny ludzi siedzących przy ladzie były komiczne, ale z satysfakcją wróciłam do Wronki i położyłam mu przed nosem zielone listki. Pokręcił głową i pozwolił, by gra trwała.
Nie wiem ile dokładnie poleceń sobie zadaliśmy, lecz po kilku rundach zdecydowałam się na coś odważniejszego.
- Widzisz fajki w kieszeni tego kolesia? - głową skinęłam na jednego z tutejszych stałych bywalców, o którym chodzą różne, nieciekawe plotki. Z jego kurtki wystawała paczka Marlboro. - Zabierz je.
- niczego gorszego nie mogłaś wymyślić. - skomentował, ale wstał, by wykonać zadanie. - A co jak już będę je miał?
- Uciekaj. - rzuciłam krótko. - Będę za zewnątrz.
W jego oczach można było bez problemu dostrzec zdezorientowanie, ale nie zrezygnował i ruszył ku facetowi, a ja wyszłam z budynku. Oparłam się o mur i wpatrywałam w krople deszczu na tle ulicznej lampy.
Po kilku minutach drzwi powoli się otworzyły. Wrona zamknął je z grobową miną, a wolny krok zmienił się w bieg.
- Wiej! - krzyknął łapiąc mnie mocno za przegub. Moje nogi zaczęły szybko przebierać, żeby zdążyć za jego tempem biegu. Usłyszałam za nami kilka pojedynczych krzyków, które po chwili ucichły. Wbiegliśmy do jednej z mniejszych uliczek i, przyduszeni do mokrych ścian, ciężko dyszeliśmy.
Spojrzałam na niego, a ten tylko uniósł triumfalnie dłoń z paczką.
- Jak ty to...?
- Nieważne. Wiem tylko, że w najbliższym czasie nie powinniśmy się tam pokazywać.
Zaśmiałam się. Nie wierzyłam, że mu się to uda, a jednak... Najwyraźniej nie doceniałam go.
- Teraz moja kolej. - powiedział poważnie.
- W porządku, czekam. - uśmiechnęłam się, ale moja mina zrzedła, gdy ten odsunął wieczko i rzekł:
- Naucz mnie.
Aktualnie oczy miałam wielkości spodków. Po prostu mnie zamurowało.
- Jesteś pewien? - zmarszczyłam brwi.
- Tak. - odpowiedział stanowczo, po czym wręczył mi jednego szluga i zapalniczkę.
Włożyłam papierosa między wargi i zapaliłam go. Zaciągnęłam się. Znów czułam to pieszczące zimno w płucach. Uśmiechnęłam się i wręczyłam mu zapalniczkę.
- Powtórz po mnie. - poleciłam, a on szybko to zrobił szybko, zdecydowanie za szybko. Zachichotałam cicho, gdy on zaczął się dusić.
- Nie tak. - wyjęłam mu z ust papierosa, wzięłam bucha i, zbliżając się, wypuściłam dym na jego usta. Zaczął je łapczywie pochłaniać. Zrobiłam to po raz drugi, a odległość między nami się zmniejszyła.
Aż w pewnym momencie poczułam jego wargi na swoich. Ten krótki, delikatny pocałunek nieco mnie zszokował, lecz był przyjemniejszy nawet od wcześniejszej fajki.
Oderwałam się od niego, a jego opuszki palców prawie od razu znalazły się na moich policzkach. Oczy głęboko wpatrywały się w moje, jakby widziały w nich coś równającego się z skarbami świata.
- Tak bardzo cudowna... - wyszeptał i ponownie złączył nasze usta.
Położyłam dłonie na jego karku i zamknęłam oczy. W tym momencie nie miałam wobec niego żadnych podejrzeń. Motyle w moim brzuchu szalały, serce łomotało, a lęk nie potrafił się przez nie przebić. Woda z nieba skapywała z moich włosów, ale to się nie liczyło; był tylko on.
Jego dłonie zeszły na moją talię i zatrzymały się tam na moment.
Jak zwykle dawał mi poczucie bezpieczeństwa, a gdy zjechał nieco niżej na biodra, odskoczyłam automatycznie, a nie z obawy.
- Przepraszam. - wydusił z siebie.
- To nie twoja wina. - powiedziałam spokojnie. Spoglądaliśmy na siebie chwilę, po czym on zdjął swoją bluzę i zarzucił mi na plecy.
- Chodź, wracamy. - objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do domu.
Opierałam głowę o jego klatkę piersiową przez całą drogę, która wydawała mi się dziwnie krótka, a gdy już weszliśmy do mieszkania, stanęliśmy pod moim pokojem. Wspięłam się na palce i przyciągnęłam go do siebie, nie protestował.
- Nie, tak nie można. - przerwał nagle. - Miałem się tobą opiekować, pilnować, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy, a nie...
- Przecież nie dzieje mi się krzywda.
- Tak, no ale... Przepraszam, ale muszę już iść. Jutro porozmawiamy, ok?
- Pewnie. - mruknęłam. Jego dłoń uniosła mój podbródek, bym mogła na niego spojrzeć. Uśmiechał się uroczo, więc nie potrafiłam nie odwzajemnić wygięcia ust.
- Dobranoc. - Cmoknął mnie lekko w policzek i odszedł.
Spoglądałam na jego plecy jeszcze przez moment, po którym odwróciłam się na pięcie i weszłam do pokoju.
Położyłam się na łóżku i wsłuchałam w deszcz za oknem.
Cóż, myślałam, nie zawsze złe znaki zapowiadają coś złego. A w głębi siebie od zawsze lubiłam deszcz...


----------------------------------------------------------
Trochę krótkie, ale nie widzę sensu rozpisywać tego bardziej.
W ogóle tak romantycznie, że ojapierdziele, ble.
Buniu, jest 01:47, czyli skończyłam w nocy, jak obiecałam! :D

No to co, mamy już tą kochaną PlusLigę. Czekałam, czekałam aż się doczekałam. :)
I jeszcze jedno: ♥ Wybiera się ktoś, prócz mnie, na SuperPuchar w Poznaniu w środę? ♥
(nie żebym się chwaliła czy coś :>)

Dajcie mi czas na rozkręcenie się z pisaniem, trochę wyszłam z wprawy, ok? :)
Ach, no i możliwe, że w następnym rozdziale będę miała dla niektórych niespodziankę. ;>

Pozdrawiam, Misu.

poniedziałek, 30 września 2013

14. Arielka dała się gdzieś wyciągnąć? Zapiszmy to w kalendarzu.

Moje wyjątkowo wytrzeszczone oczy patrzyły na lewy profil Wrony kiedy on przyklejał do twarzy sztuczny uśmiech. Jak to "cześć, Dawid"?!
Obróciłam niechętnie głowę w miejsce, w które wpatrywał się Andrzej. Konarski stał naprzeciw nas z drwiącym uśmieszkiem wymalowanym na ustach.
- Witam. - odezwał się - Przychodzę nie w porę? Wybaczcie, akurat miałem 2 dni wolnego i chciałem was odwiedzić. Mówiłem ci o tym przedwczoraj, nie pamiętasz?
- Jakoś wypadło mi z głowy. - mruknął jakby do siebie, a ja wciągnęłam głośno powietrze.
- Pewnie jesteś głodny? - zapytałam wskazując na wywrócony półmisek u nóg Dawida i, nie czekając na odpowiedź, poszłam do kuchni.
Zaczęłam szperać w lodówce w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym odgrzać na późną kolację. Dostrzegłam zapiekankę, która przeznaczona była na następny dzień, ale mimo tego jak najszybciej mogłam wrzuciłam ją do piekarnika.
Stałam oparta o blat, kiedy wszedł Wrona i stanął naprzeciw mnie.
- Nel, ja naprawdę nie wiedziałem, że to już ten tydzień, ani że Konar przyjedzie. - powiedział spoglądając na mnie smutno.
- Serio? A może akurat chciałeś zrobić mi niespodziankę? - uniosłam brwi, z trudem zachowując powagę.
- Przysięgam, że tak nie było! - uniósł jedną rękę w górę, drugą trzymając na piersi.- Uwierz mi.
- Uwierzę, jeśli posprzątasz to co mój kuzyn zapewne zostawił w przedpokoju. - uśmiechnęłam się nieco jadowicie.
- Cwaniara. - burknął sięgając po miotłę i wyszedł.
Przeczekałam jeszcze potrzebną chwilę i wyłączyłam jedzenie, słysząc jak chłopaki wchodzą do kuchni i siadają na krzesłach.
Chwilę później siedzieliśmy już w trójkę. Wodziłam widelcem w makaronie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Uniosłam wzrok na nich; Dawid zajęty był jedzeniem, a wręcz pochłanianiem tego, co miał na talerzu. Kiedy spojrzałam na Andrzeja, spotkałam się z jego oczyma. Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i włożył widelec do ust. Uniosłam lewy kącik ust i pokręciłam głową. Nasz kontakt wzrokowy trwał jakiś czas, a on nie zamierzał odpuszczać, próbując mnie rozśmieszyć uniesieniami brwi i wywrotami oczu. W pewnym momencie nie wytrzymałam i mój uśmiech rozszerzył się, wydając przy tym nieco głośniejszy dźwięk wydechu.
- Co wy robicie?! - odezwał się nagle Konarski. - Możenie chociaż przez chwilę nie pożerać się nawzajem wzrokiem?!
- O co ci chodzi? - wydusiłam z siebie zszokowana.
- Od dobrych dziesięciu minut nie spuszczacie z siebie oczu.
Lekko zawstydzona, spuściłam wzrok, a on po chwili głośno westchnął.
- Chyba jestem mocno zmęczony i wszystko wyolbrzymiam, wybaczcie. Czemu nic nie zjadłaś? zwróciła się do mnie.
- Jakoś nie jestem głodna. - mruknęłam wstając i odłożyłam talerz na blat. Spojrzałam na kuzyna. - Gdzie będziesz spał?
- U siebie. - uśmiechnął się, a Andrzej także ruszył się z miejsca.
- W takim razie będę leciał do siebie.
- Po co do siebie? Przecież u nas jest dużo miejsca. Na przykład w pokoju Nel.
Uniosłam brwi, a Dejw roześmiał się.
- W porządku. - powiedziałam ku jego zdziwieniu. - W takim razie dobranoc.
Kuzyn odpowiedział mi to samo, a Wrona poszedł za mną i w pewnym momencie zatrzymał się kładąc rękę na moim ramieniu,
- Jeśli chcesz, mogę spać w salonie albo jechać do siebie.
- Nie widzę takiej potrzeby. Skoro Dawid chce, żebyś spał w moim pokoju, tak też będzie. - odrzekłam i udałam się do siebie.
Stanęłam nad łóżkiem i ziewnęłam, po czym wzięłam piżamę (składającą się z koszulki zwiniętej kiedyś Konarowi i spodenek) i poszłam do łazienki. Po chwilowym prysznicu, wysuszyłam włosy, ubrałam się i wróciłam do pokoju.
Wrona siedział na łóżku i przyglądał się moim wywieszonym na ścianie pracom. Usłyszawszy zamykanie drzwi, spojrzał na mnie, po czym z lekkim uśmiechem wrócił do wcześniejszego zajęcia.
- Sama to wszystko zrobiłaś? - zapytał patrząc na portret mojej mamy, który zrobiłam kilka lat temu na ocenę do szkoły. Wybrałam ją, bo kojarzyła mi się z bezgraniczną miłością, a taki był temat.
- Tak. - odpowiedziałam siadając koło niego.
- Masz ogromny talent - po tych słowach poczułam jak ciepło rozlewa się po moim sercu, ale nie dałam po sobie tego poznać.
- To nic takiego, zwykłe zbiorowisko wspomnień.
- To, według ciebie, nic robi na mnie ogromne wrażenie. - spojrzał na mnie, a gdy ponownie ziewnęłam, on skierował się ku drzwiom. - Niedługo wrócę.
Skinęłam głową i położyłam się na łóżku, pogrążając się w zadumie.
To co zdarzyło się w klubie... było dziwne. Niby nie chciałam zrobić nic innego jak wyswobodzić Andrzeja od dziewczyn, ale równie dobrze mogłam go po prostu wyciągnąć z parkietu pod pretekstem pilnego telefonu czy zasłabnięcia. Jednak ja wolałam grać. Co najgorsze, sprawiało mi to przyjemność. Jego bliskość sprawiała, że w głębi duszy chciałam, by to się nie kończyło.
Zamknęłam oczy i założyłam dłonie za głowę.
... No i sytuacja z Dawidem, ta była jedną z gorszych. Co mógł sobie pomyśleć widząc nas tak blisko siebie? Chyba nie myśli, że my... to znaczy ja i Andrzej... nie!
- Hej. - usłyszałam nagle. Otworzyłam oczy i spostrzegłam w wejściu Dawida. - Wszystko w porządku?
- Tak. - odrzekłam niepewnie. - Czemu pytasz?
- Słyszałem, że coraz lepiej się czujesz. - zmienił temat i oparł się o framugę. - Andrzej mówił, że dość często wychodzisz i rozmawiasz z nim.
- Tak wyszło. - mruknęłam, siadając po turecku.
- Szczerze powiedziawszy nawet na to nie liczyłem i byłem w szoku gdy dowiadywałem się o tym.
- No widzisz, nie tylko ty lubisz robić niespodzianki. - odpowiedziałam. - Ludzie się zmieniają.
- I kto to mówi. - zaśmiał się, a kilka kroków on niego stanął Wrona. Spojrzałam na niego i Dawid zrobił to samo.
- Przeszkodziłem wam? - zapytał Andrzej po chwili milczenia.
- Nie, właśnie wychodziłem. - Konarski obrócił się jeszcze do mnie, po czym widocznie rozbawiony, powiedział: - Dobrej nocy. - i wyszedł.
Wrona wkroczył do pokoju, ubrany w luźne spodnie dresowe i klubową koszulkę.
- Pozostaje jeden problem do rozwiązania. - odezwał się.
- Tak, będę spała od ściany. - wyprzedziłam go i z rozbawieniem na twarzy przesunęłam się.
Ułożyłam się jak najbliżej mogłam ściany, tak, by zrobić miejsce chłopakowi, który chwilę później znalazł się obok. Skierował ku mnie głowę i uśmiechnął się tak, że na moment zawirowało mi w głowie. Jego oczy były pewne jakiejś nieuzasadnionej radości, ale też zmęczenia. Wyciągnął ku mnie rękę, a po chwili lekko pchnął moje ramię, lecz prawie tego nie odczułam.
- Czemu jesteś tak bardzo odsunięta? - odezwał się. - Przecież nic ci nie zrobię... raczej.
Mimo uśmiechu, który wciąż widniał na jego twarzy, poczułam nagłe niebezpieczeństwo. Mój żołądek nagle się skurczył, ciało przeszły ciarki, a oddech zrobił się płytki. Nie, on tego nie powiedział...
Oczy zapewne miałam wielkie jak spodki, przez co on przyjrzał mi się badawczo.
- Dobrze się czujesz?
- Nie - krzyknęłam i wybiegłam z pokoju, taranując po drodze jego nogi. Wpadłam do łazienki, zakluczyłam drzwi i usiadłam na brzegu wanny z twarzą w dłoniach.
Przez dobre kilka minut próbowałam nad sobą opanować i jeszcze drżącymi rękoma odkręciłam kran z zimną wodą. Uniósłszy wzrok ujrzałam moje blade odbicie; zacisnęłam zęby.
Uspokój się, tępaku, mówiłam do siebie w myślach, on nie miał tego na myśli, na pewno nie!
Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z łazienki, w końcu przecież musiałam zmierzyć się z tym lękiem.
W pokoju paliła się tylko lampka nocna, a chłopak siedział na skraju łóżka, wpatrzony w drzwi, przez które weszłam. Zerwał się z miejsca i zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja odruchowo się cofnęłam.
- Nel, co jest? - wypalił od razu zatroskanym tonem. - Wybiegłaś tak nagle, że nie wiedziałem co zrobić, a...
- Ty śpisz przy ścianie. - wypowiedziałam, a raczej mu rozkazałam.
- Że co?
- Chcę spać bliżej wyjścia. - wytłumaczyłam. - Boli mnie... brzuch, niedobrze mi. W razie czego nie chcę cię obudzić.
Było to oczywiście kłamstwem, ale lepsze to od tłumaczenia mu moich lęków, związanych zresztą z nim. Przełknęłam ślinę, zbliżyłam się do łóżka i usiadłam na nim. Andrzej był widocznie zdziwiony, co nie było dla mnie czymś szokującym. Jednak dopiero po chwili spojrzałam na niego.
Kręcąc głową wbijał we mnie palące spojrzenie. Obrócił się i ruszył ku wyjściu.
- Może lepiej prześpię się na tapczanie. - mruknął. - Najwidoczniej to moja obecność źle na ciebie wpływa.
- To nie tak. - odezwałam się, a gdy on nie zareagował, dodałam: - Proszę,  zostań.
Tym zwrotem zszokowałam samą siebie, nie mówiąc nawet o Wronie, który ponownie stał zwrócony w moją stronę.
- Przecież widzę, że to przeze mnie tak dziwnie się zachowujesz.
- Wcale nie, powód jest teraz nieważny. Chciałabym już iść spać, naprawdę.
- W takim razie koniec tych wycieczek. - zaśmiał się i wrócił tam, gdzie był. Mimo ciągłego niepokoju, położyłam się obok i zamknęłam oczy.
Zaczęłam udawać, że zasypiam, póki nie stało się to prawdą. Gdy znów otworzyłam oczy (minęło trochę czasu, bo zdążyłam na moment odpłynąć), on wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem.
- Czemu nie śpisz? - wymamrotałam.
- Nie mogę zasnąć. - podparł się na łokciu. - Cały czas nie mogę wybaczyć sobie tej wpadki z Dawidem.
- Dlaczego? To przecież nic poważnego.
- Niby tak, ale to przeze mnie nie wiedziałaś o tej wizycie.
- Gdybym wiedziała wcześniej, martwiłabym się na zapas, więc powinnam być ci za to wdzięczna. - zrobiłam krótką pauzę. - Myślisz, że on coś sobie pomyślał?
- Na jaki temat?
- No wiesz, zobaczył nas w dziwnej sytuacji... Mam wrażenie, że wciąż się z tego śmieje.
- Spokojnie, wytłumaczyłem mu to jakoś - odpowiedział spokojnie. - Poza tym wątpię, że śmiałby się z tego, prędzej stłukł mnie na kwaśne jabłko. Męczy cię to?
- Trochę. - odparłam i odwróciłam się do niego plecami.
W odpowiedzi usłyszałam bezgłośne zaśmianie i szelest prześcieradła.
Resztę nocy (a zostało jej sporo) spędziłam na bezczynnym leżeniu i udawaniu snu. Jego obecność wpływała na mnie mocniej niż przedtem. Nieraz stawały mi przed oczami wizje Wrony w cieniu ciemnych uliczek, czyhającego na ludzi i, choć wynikało to z mojego strachy, wyglądało wręcz komicznie. Mimo tego nie odważyłam się na niego spojrzeć i za każdym razem przechodziły mnie ciarki.
Około godziny siódmej wymknęłam się cicho do kuchni i zaparzyłam sobie kawę. Z dużym, parzącym kubkiem w ręku wyszłam na balkon i usiadłam na składanej huśtawce.
Zapatrzyłam się w leniwie budzącą się ze snu Bydgoszcz. Ta miejscowość nie była taka sama jak kiedyś; Andrzej pokazywał mi różne miejsca, w których wcześniej nie byłam. Teraz wydawało mi się bardziej czarujące, lecz z nutką tajemniczości, której wciąż się obawiałam. Obserwując jak z przeciwległego bloku wybiegają ludzie na pobliski przystanek, wzięłam łyka napoju, po czym usłyszałam kroki i zamykanie drzwi. Przed oczami śmignęłam mi postać Konarskiego, który po chwili usiadł koło mnie i także wbił wzrok przed siebie.
- Tęskniłem za tym widokiem. - powiedział, spojrzawszy na mnie - No i za tobą też.
- Za mną nikt nie tęskni. - wydusiłam z siebie.
- Nawet sobie nie wyobrażasz ilu osobom ciebie brakuje.
- Doprawdy? - uniosłam jedną brew; jakoś nie chciałam mu uwierzyć. - Na przykład...?
- Kiedy byłem w Spale, codziennie zastanawiałem się czy wszystko w tobą w porządku, czy wciąż jesteś zamknięta w sobie, a może właśnie w tym momencie z sobą kończyłaś. Moi rodzice też wypytują się mnie o twoje zdrowie czy studia. Znajomi z uczelni, Alek, Delecta... Oni nie zatęsknili? Nagle zniknęłaś w swoich czterech ścianach i ślad po tobie zniknął. No i Ania, ona też się martwi.
W tym momencie zachichotałam cicho.
- Ta dziewczyna najchętniej wydłubałaby mi paznokciami oczy, zawlokła w jakiś zaułek tak, by nikt mnie nie znalazł i pozwoliła się wykrwawić, na pewno wtedy zaczęłaby się martwić.
Kolejny łyk.
- Dlaczego jej tak nie cierpisz?
- Bo to głupia suka. - odparłam, co go widocznie uraziło.
- Nie znasz jej dobrze.
- To ty jej nie znasz. - spojrzałam na niego. - Przy tobie jest najsłodszą osobą na świecie, po prostu jak wizę ją łaszącą się do ciebie, aż chce mi się rzygać. I że blondyna się o mnie martwi? Szkoda tylko, że gdy ciebie nie ma, zrównuje mnie z ziemią. Przejrzyj na oczy, błagam.
Kiwnął głową i uśmiechnął się tak jak kiedyś, przed kilkoma miesiącami. Uniosłam kącik ust.
- Podobno rzuciłaś palenie. - zagaił. - Nie wiem jak Wronka to zrobił, ale jestem mu winny przysługę.
Zaśmiałam się; to było dawno temu, aż dziwne, że tyle wytrwałam bez nikotyny. Wcześniej wydawało mi się to niemożliwe, a dzięki Andrzejowi się zmieniło.

Kubek z  resztą czarnego płynu zostawiłam na parapecie, szybko ubrałam się, uczesałam i wyszłam poza mieszkanie. Przez jakiś czas włóczyłam się po mieście, myśląc o tym, że naprawdę mocno się zmieniłam...

Czy w ciągu soboty zdarzyło się coś specjalnie ciekawego? Myślę, że nie; po prostu spędziliśmy w trójkę wspólnie nieco sztuczny dzień.

Dopiero w niedzielę coś się zmieniło. Rano usłyszałam jak otwierają się drzwi frontowe. Do pokoju, w którym byliśmy, wszedł Waliński.
Na początku zdziwiłam się; co też mogło go tu sprowadzić? No tak, pies.
- Zwracam tego potwora, bo chyba nie macie zamiaru sami po niego przychodzić.
Nygus po chwili znalazł się u moich stóp, usiłując wybłagać u mnie trochę pieszczot. Ja jednak patrzyłam na zmianę na trzech milczących mężczyzn. Dawid wpatrywał się zszokowany w psa, Andrzej (u którego szok przekształcił się w pewien rodzaj złości) na Walińskiego, a ten na Dejwa.
- Wytłumaczycie mi to wszystko? Co to za pies? - rzucił oskarżycielskie spojrzenie na Wronę, co we mnie wzbudziło obowiązek pomocy.
- Jest mój, przyprowadziłam go niedawno dla towarzystwa, ale prosiłam Andrzeja, żeby nic ci nie mówił. - powiedziałam patrząc na kuzyna. - to miała być moje wynagrodzenie sobie rzucenia fajek.
Jego zmrużone oczy mierzyły mnie przez chwilę. W tej sytuacji musiałam to na siebie przyjąć; przecież Wrona byłby stąd wykopany szybciej niż przyszedł.
- Mogłaś mnie chociaż o tym poinformować.
- Następnym razem będziesz wiedział jako pierwszy - zapewniłam. - a teraz chodź, Nygusku, pewnie chcesz pić.
Zaciągnęłam psa do kuchni, gdzie napełniłam jego miskę wodą i wróciłam do nich, akurat na początek rozmowy.
- Myślałem, że już stamtąd nie wrócisz - zwrócił się Kipek ku Dawidowi. - Kiedy tak właściwie przyjechałeś?
- W piątek wieczorem i aż się zdziwiłem, że nikogo nie zastałem.
- Wyszliśmy na chwilę do klubu, nic takiego. - tłumaczył Wronka.
- Arielka dała się gdzieś wyciągnąć? Zapiszmy to w kalendarzu. - zarechotał ten drugi.
- Morda. - mruknęłam tylko, a on od razu spoważniał.
- W końcu wraca stara Nel - odetchnął Dawid.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- No pewnie, dość często wychodzi ze mną z domu. - bronił mnie Wrona.
- W takim razie może wybierzemy się gdzieś razem? - zapytał Waliński.
Zawahałam się; wyjście z Andrzejem było dla mnie czymś bezpiecznym, ale nigdy nie byliśmy z kimś innym... Z drugiej strony mogę udowodnić Kipkowi, że nie ograniczam się z wyjściem tylko po domu.
- Bardzo chętnie - uśmiechnęłam się z przekąsem - Kiedy chcesz wyjść?
- Za tydzień. - odrzekł.
Kiwnęłam głową zgadzając się na to. Byłam pewna jednego: nie pokażę mu, że włada mną strach.
Przez ponad godzinę Konarski opowiadał o Spale. Jego mimika, gestykulacja i ton mówił wiele, a na pewno o tym, ile to wszystko dla niego znaczy. A kiedyś te jego codzienne treningi wydawały mi się wręcz śmieszne.
Siedziałam po turecku na fotelu i przyglądałam się mu, gdy nagle powiedział:
- Powinienem już jechać, przede mną kawał drogi do pokonania.
Waliński wyszedł pół godziny wcześniej, więc tylko we dwoje odprowadziliśmy  Dawida na zewnątrz. Pożegnanie zajęło nam dosłownie chwilę; ile może zająć obiecywanie o odwiedzinach, które i tak nie wypalą, bo on wybierze blondi?
Gdy jego auto zniknęło nam już z oczu, wróciliśmy do środka.
Sprzątając zauważyłam u Wrony podejrzaną powagę.
- Co jest? - zapytałam gdy siadaliśmy już w salonie po wykonaniu pracy.
- Ale co ma być?
- Jesteś nieobecny, coś cię męczy - raczej stwierdziłam niż spytałam, ale i tak wymagałam od niego odpowiedzi.
- Tak, masz rację - wbił we mnie przenikliwe spojrzenie. - To z Walińskim... To tak na serio?
- Chcę mu tylko udowodnić, że nie jestem słaba. - rzekłam i spojrzałam na niego z zawadiackim uśmiechem. - Poza tym moje znajome chyba już za tobą tęsknią.
- Błagam cię. - wzdrygnął się, a ja zaśmiałam.
- Spokojnie, teraz już cię tak nie zaatakują jak ostatnio. - zapewniłam kryjąc bezskutecznie śmiech, a on westchnął teatralnie.

Następny tydzień minął nam spokojnie, bez większych niespodzianek. jedynie szczegóły uległy zmianie; chodziliśmy na nieco dłuższe spacery z Nygusem, zaczęliśmy nawet gotować i rozmawiać na wiele różnych tematów.
Spowodowało to, że w pewnym sensie zbliżyliśmy się do siebie, a mi, o dziwo, coraz bardziej to pasowało...

--------------------------------------------
oł siet.
Hej, jest tu ktoś? ;)

Po pierwsze, przepraszam, że dopiero teraz.
Po drugie, przepraszam, że takie spieprzone.
Po trzecie, przepraszam, za za wszystko

Padam... Czuję się okropnie, co zapewne widać do treści.
"Niech ktoś zatrzyma wreszcie ten świat, ja wysiadam" tak bardzo prawdziwe.
Będę tu częściej, tym razem naprawdę.
Pozdrawiam, Misu.
P.S. A na koniec i na poprawę humoru, macie mojego faceta:) :

wtorek, 20 sierpnia 2013

13. Sądzę, że nadszedł czas na zmiany.



Dawniej bardzo lubiłam jeździć do babci na coroczne zjazdy rodziny. Zawsze któraś z ciotek chwaliła mnie za wszystko co zrobiłam, dziadek przyprowadzał do domu nowo narodzone koty, które męczyłam głaskaniem. Czułam się inaczej niż w domu; ktoś mnie kochał, tak jak powinna to czynić matka czy ojciec.
Co roku była tam też rodzina Konarskich, lecz poza Dawidem, nie zwracałam na nich w ogóle uwagi. To z nim biegałam po podwórku z wiadrem zimnej wody, która szybko lądowała na jego ubraniach, śmiałam się z psikusów robionych mojemu starszemu bratu. To z nim też próbowałam przekonywać babcię, by jeszcze na chwilę wyjęła blachę z ciastem, po czym z pełnymi garściami wybiegaliśmy na zewnątrz pod kuchenne okno i jedliśmy ukradzione słodkości.
"Daj im palec, a wezmą całą rękę!" skarżyła się komuś, ale wiedzieliśmy, że robiła to celowo. Zawsze kończyła to teatralnym westchnięciem, a gdy szliśmy do niej po jakimś czasie, przytulała nas do siebie mocno. Nie gniewała się, co chętnie wykorzystywaliśmy.
To samo mogłam zarzucić Wronie, gdy codziennie kończyliśmy dzień na spacerze po Bydgoszczy. Wystarczyło jedno wyjście, by rozbudzić w nim spacerowicza.
Początkowo stawiałam opór, wolałam siedzieć w domu i być męczoną przez Nygusa, niż łazić po ulicach i łapać te wszystkie krzywe spojrzenia. Skarżyłam się na to Andrzejowi, ale on kazał mi je ignorować, co cały czas robiłam. I wychodziło mi to coraz lepiej, prawie jak za dawnych czasów.

Tego dnia wyjątkowo Wrona musiał wybrać się na Łuczniczkę i uparł się, że koniecznie muszę iść z nim. Wiedziałam, że w takim przypadku musimy gdzieś zostawić Nygusa, ale on pomyślał o tym wcześniej, dzwoniąc do Walińskiego z prośbą o przetrzymanie psa.
Tak więc kiedy już psa nie było w domu, a ja czekałam na ławce przed blokiem na Andrzeja zauważyłam kilka znajomych sylwetek.
Jedną z nich był Kamil, ten sam, który kilka miesięcy temu błagał mnie o wyjście na drinka do pobliskiego klubu. Dostrzegłam, że otacza go trzech, podobnych do niego posturą chłopaków. Wytężyłam słuch i doszła mnie ich rozmowa.
- Myślałem, że ta Iza jest taka cnotka, a wystarczyły dwa drinki i od razu mnie pociągła do męskiego kibla. Zajebiście, że tam poszliśmy. Dzisiaj też musi być, bo przecież trzeba poruchać, nie?
Zarechotał, a reszta mu zawtórowała. Nie miałam ochoty więcej ich słuchać, więc spróbowałam skupić się na czymś innym, jak choćby kot spacerujący między samochodami, ale mimo uporczywego wpatrywania się w delikatne ruchy zwierzęcia, nie mogłam od siebie odepchnąć fali myśli.
Za każdym razem gdy usłyszałam cokolwiek o "zaliczaniu, ruchaniu" i typ podobnym przechodziły mnie ciarki. Miałam wrażenie, że on jest blisko, wróci i zrobi mi większą krzywdę. A co jeśli jest w tej grupce? Oni wszyscy mnie znali, nie tylko z widzenia. Często próbowali mnie zagadać gdy wychodziłam przed blok, a ja zawsze ich spławiałam.
Ale co jeśli któryś z nich tego dokonał? Nie, to nie może być prawdą. Przecież oni nie robią nic poza nakazami Kamila. Próbowałam do siebie jakoś przemówić, ale nic nie pomagało.
Zaczęłam się trząść, lecz nie miałam nad tym panowania. Podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy. Z chwili na chwilę w wyobraźni pojawiało się coraz więcej czarnych scenariuszy. Może to ten najniższy, a może najbardziej napakowany? Przestań, idiotko, to nie oni!
Obejrzałam się na boki i z ulgą odetchnęłam, gdy na horyzoncie ukazał się Andrzej. Wstałam i ruszyłam ku niemu.
- Przepraszam, że to tak długo trwało, ale wiesz jaki jest Marcin, buzia mu się nigdy nie zamyka.
- Chodźmy stąd - rzekłam stanowczo. - Teraz, nie chcę tu być.
- No dobra, skoro tego chcesz - kiwnął głową na drogę, którą mieliśmy się udać.
Bez zastanowienia podążyłam za nim, ale szybko wyrównaliśmy krok. Kiedy przechodziliśmy koło wcześniej obserwowanej przeze mnie grupki poczułam na sobie ich oczy, więc rzuciłam krótkie spojrzenie. Prawie wszyscy mieli na ustach drwiące uśmiechy.W głębi poczułam jak ogarnia mnie przerażenie, lecz odwróciłam obojętnie głowę.
Jak to mieliśmy w zwyczaju, do celu doszliśmy bez dłuższych rozmów. Nie miałam ochoty zwierzać się mu ze swoich podejrzeń, zwłaszcza, że nie wiedział o tym nic.
Dopiero gdy weszliśmy na Łuczniczkę, Andrzej zwrócił się do mnie:
- Muszę iść do biura. Pójdź na halę, zaraz do ciebie przyjdę, ok?
Kiwnęłam głową i rozeszliśmy się. Miejsce to było mi oczywiście znane, ale już dawno tu nie byłam, przez co czułam się nieswojo.
Weszłam na pustą halę i rozejrzałam się. Pierwszy raz byłam tu całkowicie sama, dlatego wcześniej miałam wrażenie, że hala jest mniejsza; teraz zadziwiała mnie swoimi parametrami.
Stanęłam na środku (w międzyczasie robiąc echo stukaniem butów) i spojrzałam w górę na sklepienie, które zrobiło na mnie mocne wrażenie.
- Wyglądasz jak turystka zza granicy - zaśmiał się Wrona idąc w moją stronę. - Wszystko jest takie cudne i "my tego w naszym kraju nie mamy", co?
- Zabawne, kurwa. - mruknęłam, w tym samym czasie przyglądając się twarzy, na której widniał tak dobrze mi znany uśmiech. Reszcie mogłabym się mocniej przyjrzeć gdy siatkarz był już bliżej, ale on nie zamierzał stać w tym miejscu.
- Chodź, usiądźmy.- gestem zaprosił mnie do zajęcia jednego z miejsc na dolnych trybunach Niechętnie podreptałam na wskazane miejsce, a on nie chciał być gorszy i po chwili siedział koło mnie. Patrzyliśmy przed siebie przez dłuższą chwilę.
- Więc po co tu jesteśmy? - zaczęłam, a on spojrzał na mój profil.
- Bo chciałem pokazać ci... mój drugi dom, w którym teraz czuję się jakoś obco i rzadko w nim bywam.
- W pierwszym też.
- Racja - przyznał. - Ale tymczasowo mieszkam z tobą, więc wasz dom uznaję za swój.
- Niech będzie. - zaśmiałam się i spojrzałam na niego. Nasze spojrzenia spotkały się na zdecydowanie za długą chwilę. Niebieskie tęczówki spoglądały w moje, wywołując ciepły dreszcz, który przeszedł przez moje ciało. Odwróciłam głowę w stronę moich butów; nie wiedziałam co zrobić z tym uczuciem, także starałam się go unikać.
Nastała krępująca cisza, po której Wrona mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i stanął naprzeciw mnie.
- Nie będziemy całego dnia tak siedzieć, co nie?
- Dobra, ale gdzie idziemy? - zapytałam, na co wzruszył ramionami.
- Tam, gdzie nas nogi poniosą.
- Bez żadnych planów? - spojrzałam na niego podejrzliwie w czasie gdy wstawałam. - Nie poznaję cię.
- Sądzę, że nadszedł czas na zmiany.
Zmrużyłam lekko oczy; wiedziałam, że to co powiedział nie było czymś ot tak mrukniętym, miało głębszy sens.
- Spokojnie, nie będę teraz jeszcze gorszy - szturchnął mnie lekko w ramię, a spotkawszy się z wystraszonym wyraz twarzy, dodał: - Boisz się?
Pierwszą moją myślą była ciemna postać sprzed kilku miesięcy i Kamil ze swoimi kumplami.
- Nie - skłamałam.
- To dobrze, bo obawiałem się, że to ja jestem w twoich oczach zagrożeniem.
- Ty?! - prychnęłam chcąc wymazać z jego pamięci mój strach. - Spędzasz przy mnie prawie całą dobę niczym prywatny ochroniarz, Nie wyszłabym teraz na zewnątrz z kimś, kogo się boję.
- Niby tak, ale wolę się upewnić. - uniósł brwi i pociągnął dalej: - Nikt nie jest przecież święty.
Moja mina nieco zbledła. A co jeśli... Nie!
- Oczywiście żartuję - dodał szybko.
- Jasne. - mruknęłam gdy wychodziliśmy z budynku. Nie miałam najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić, ale może powinnam posłuchać się Andrzeja, może czas na zmiany?


Siedząc w salonie po kilkugodzinnym włóczeniu się do mieście doszłam do dwóch wniosków. Po pierwsze, Wrona jest całkiem pomocny, przy tym dość zabawny, a po drugie muszę naprawdę się zmienić.
Co do pierwszego, stwierdziłam to po tym, gdy uświadomiłam sobie, że od rozpoczęcia wspólnego spędzania czasu, jego żarty okazały się na tyle dobre, bym zaczęła się z nich śmiać (co prawda rzadko, ale ważne, że działały na mnie).
Drugi fakt postanowiłam wprowadzić w życie po zauważeniu pierwszego. Patrząc z perspektywy czasu, Andrzej poświęcił mi naprawdę wiele. Przecież nieraz widziałam, że jego cierpliwość się kończyła, a on i tak starał się poprawić mój humor lub nie zasnął, póki ja tego nie zrobiłam. Zawsze zajmował się Nygusem kiedy nie miałam na to ochoty z różnych powodów (a zdarzało się to często). Kiedy miałam największą ochotę na zakazane papierosy, obwiniałam go za wszystko, a nawet czasami zdarzało mi się uderzyć go z prostej dłoni w ramię czy klatkę piersiową, a mimo to zawsze gdy dzwonił Dejw mówił, że wszystko jest ok  moje zachowanie się polepsza. Pokonanie wielu lęków (jak wyjście z domu, spotkanie z ludźmi czy chorobliwa obawa o przyszłość), a ja wciąż nie umiałam okazać mu trochę wdzięczności, choćby zwykłą zmianą zachowania.
Chcąc zaczęć to wszystko już od zaraz, wstałam i zaparzyłam dla nas dwojga herbatę, po czym postawiłam dwa kubki z napojem na stole
- Dzisiaj zamieniasz procenty na herbatę? - zaśmiał się - Tym razem to ja cię nie poznaję.
- Jak widzisz, czasem potrzeba mi spokoju.
- Nie uwierzę w to.
- To zabrzmiało jak wyzwanie.
- W takim razie tak to potraktujmy. - poruszył zabawnie brwiami. - Ale potraktujmy to jako zakład.
Nie odezwałam się już ani słowem, tylko kiwnęłam głową zgadzając się. Uśmiech, który na moment zaistniał na mojej twarzy miał go zapewnić, że jestem pewna wygranej, ale jego mina też nie wyrażała wątpliwości w swoje założenie. Wyłączył telewizor, muzykę, nawet zamknął okno, żeby nic nie zakłócało ciszy.
Mijał czas, a wcześniej upragniona cisza zamieniła się w męczarnie. Wypiłam już herbatę i wysłuchiwałam choćby drobnego odgłosy, ale na marne.
Spojrzałam na Andrzej. Mając zamknięte oczy, przylegał do oparcia kanapy górną częścią pleców. Bił od niego ten stoicki, którego mógłby mu prawie każdy pozazdrościć. Jemu jednak był on bardzo potrzebny, na przykład do wyprowadzania mnie z równowagi. Pokręciłam z niesmakiem głową.
Chwila, pomyślałam, to nie jest normalne, żeby była taka cisza, nawet w takie sytuacji. Czegoś mi tu brakuje...
Nygus!
- Odebrałeś psa od Walińskiego? - zapytałam nerwowo, ale od razu pożałowałam tego z całych sił. Chłopak otworzył powoli oczy i uśmiechnął się szeroko.
- Wiedziałem, że nie wytrzymasz.
- Przecież byłam spokojna!
- Nie wmówisz mi, że twój ton był obojętny i nie zdenerwowałaś się - powiedział, a ja głęboko westchnęłam.
- Dobra. Jakie jest twoje polecenie? - wolałam mieć to już za sobą, bo Wrona mógł zażyczyć sobie wszystkiego. Chłopak zamyślił się na chwilę.
- Pamiętasz co ci powiedziałem dzisiaj o Łuczniczce?
- Że to twój drugi dom.
- Właśnie. Chciałbym, żebyś pokazała mi takie miejsce sprzed tych kilku gorszych tygodni, które traktowałaś jak ja Łuczniczkę. Chcę zobaczyć jak wyglądało twoje życie przed tym, ok?
- To chodźmy. - ruszyłam ku drzwiom, po drodze łapiąc szmacianą torbę.
- O tej godzinie? - zdziwił się. - Jest wpół jedenastej.
- Idealnie - rzuciłam przez ramię, dostrzegając, że kanapa jest już pusta. Ubrałam buty i wyszłam na klatkę schodową, a Andrzej po chwili pojawił się koło mnie. Zeszliśmy na zewnątrz, a później zaczęliśmy iść po oświetlonych chodnikach. W pewnym momencie skręciłam w jedną z uliczek, a on poszedł za mną.
Poczułam w powietrzu wilgoć z ścian i ujrzałam mężczyznę leżącego na końcu uliczki pod murem.
- Nel, gdzie my idziemy? - mruknął nad moim uchem Wrona gdy zbliżaliśmy się do faceta. Spojrzałam na jego zdezorientowaną minę, a na usta wpełzł mi zawadiacki uśmiech.
Szliśmy dalej, aż nie ujrzałam metalowych, zardzewiałych drzwi. Próbowałam je sama otworzyć, ale siatkarz mnie wyręczył.
Wślizgnęłam się do środka i od razu poraził mnie czerwony snop światła. Kiedy już moje oczy przyzwyczaiły się do migających reflektorów, rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Bar z dwoma mężczyznami ubranymi w dawniej białe koszule i otaczające ich grono pijących było tu zawsze, tym razem także. W dalszych częściach znajdował się przepełniony po brzegi parkiet ludzi tańczących do klubowej muzyki i ozdoby na ścianach takie jak stare afrykańskie maski. Od mojej ostatniej wizyty klub nie zmienił się nic a nic.
- Chodź. - powiedziałam do Andrzeja i podążyliśmy do jednego z wolnych stolików otoczonych sofą. Kiedy już usiedliśmy, chłopak pochylił się nieco ku mnie.
- Możesz mi powiedzieć, czemu tu jesteśmy?
- Tutaj spędzałam dość dużo czasu, wszyscy są jak rodzina. Czułam się tu miło widziana, poznałam tu Alka i dużo ludzi ze studiów. Dawid nie zna tego miejsca, nie puściłby mnie tutaj ze względu na opinię tego miejsca.
- Nic dziwnego - mruknął mierząc ponownie wzrokiem wyrażającym obrzydzenie cały klub.
- Uwierz mi. Kiedyś byłam w innym bydgoskim klubie i po pół godziny wyszłam. Ludzie tutaj są naprawdę lepsi.
- Sprawdzę to - rzucił wstając i skierował się ku barowi.
Zostałam sama, więc zaczęłam się ponownie rozglądać. Ujrzałam kilka znajomych twarzy, przywitałam się kiwnięciem głowy, a dwie brunetki z zaplecza zbliżyły się do stolika przy którym siedziałam.
- Kogo to widzę? - zapytała wyższa z nich, Hanna, na tyle głośno, żebym mogła to usłyszeć.
- Skądś kojarzę tą twarz - powiedziała ta druga, ujmując mnie za brodę, po czym delikatnie chwyciła w dwa palce kilka moich czerwonych kosmyków. - I ten odcień! Hmm, czyżby to była ona?
- Daj spokój, Amelio - uśmiechnęłam się, a objęła moją szyję ramionami. Można było z łatwością poczuć od niej alkohol.
- Nel, dawno cię tu nie było, co się stało? - zapytała smutno, stając koło swojej towarzyszki.
- Drobne problemy, nie ma o czym mówić - zaśmiałam się w myślach na myśl o "drobności" moich problemów.
- To dobrze, martwiliśmy się, że to coś poważnego. - odezwała się pierwsza. - Jesteś tu sama?
- Nie, jest ze mną... przyjaciel - odpowiedziałam obserwując jak Wrona wraca do stolika z dwoma piwami.
- Niekiepski! Ma kogoś?
- Y... Znaczy się...
- Nie? W takim razie zobaczmy jaki jest. - Amelia ukazała swój biały uśmiech, gdy Andrzej usiadł koło mnie. Przedstawiłam ich sobie czując, że niezbyt zależy mi na ich poznaniu.
Dziewczyny przysiadły się do nas, zadziwiająco blisko chłopaka, który przysunął się bliżej mnie.
W ciągu kwadransa brunetki zdążyły wypytać Andrzeja o prawie wszystko, a on prawie zawsze zbywał je krótkimi, nieprawdziwymi odpowiedziami. Miał ich tak samo dosyć jak ja.
- Chodźcie zatańczyć. - zaproponowała Amelia, patrząc wyczekująco na siatkarza.
- Ja tu zostaję. - mruknęłam biorąc łyka piwa z pokala.
- Chodź, Andrzej! - jedna z nich, nawet nie wiem która, pociągnęła go za ramię. Posłał mi pełne bólu spojrzenie i dać się zaciągnąć na parkiet.
Miałam niezły obaw obserwując, jak chłopak stoi w miejscu, a Amelia czai się wokół niego niczym wąż. Próbowała zwrócić jego uwagę przeróżnymi zejściami, obrotami, ale on pozostawał nieugięty i rozglądał się po ścianach. Nawet nie powstrzymywałam się od śmiechu, bo hałas zdecydowanie mnie zagłuszał. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, on wywrócił oczami i przesyłał mi nieme błagania o wyzwolenie z jej szponów.
Dopiero kiedy jej dłonie powędrowały na jego barki, a później zaczęły zjeżdżać w dół, postanowiłam wkroczyć do akcji. Podeszłam obok nich i przejechałam palcem wskazującym wzdłuż jednej strony szczęki Andrzeja, przez co obrócił się ku mnie. Ułożyłam ręce na jego karku, a on położył swoje na moich biodrach. Żeby wzmocnić efekt, podeszłam niego bliżej i zaplotłam dłonie. Bujaliśmy się do muzyki, co chwilę dając jej drobnymi gestami do zrozumienia, że powinna odejść i zostawić nas we dwoje. Zerknęłam w bok. Niestety, nie skutkowało, a dziewczyna wciąż się przy nas kręciła, bacznie wytrzeszczając ślipia.
Spojrzałam mu głęboko w oczy, ale mój organizm zareagował inaczej niż miałam w planach. Wzięłam dużo powietrza w płuca i zacisnęłam usta. Miałam okropną ochotę jeszcze bardziej zbliżyć się do niego, ale nie wykonywałam żadnych ruchów, jedynie muskałam lekko kciukiem lewej ręki jego skórę. Spuściłam spojrzenie, by opanować władające mną emocje.
Kolejne dyskretne spojrzenie, takie samo zachowanie dziewczyny. Ponownie wyszukałam niebieskich tęczówek Wrony i wpatrzyłam się w nie mocno, czując nagłe motyle w brzuchu. Złożyłam mocniej palce, naciskając tym samym na jego kark. Chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo zatrzymał się na chwilę i schylił ku mnie. Uniosłam nieco brodę i pozwoliłam przybliżyć się mu jeszcze bardziej. W momencie, gdy praktycznie wystarczył jeden ruch w przód, by nasze usta się złączyły, obróciłam głowę w lewo, tym samym sprawiając, że poczułam wilgotny ślad na szyi. W tym samym czasie brunetka rozdziawiła usta i oczy. Udało się, po chwili znikła w tłumie.
- Poszła sobie - krzyknęłam mu do ucha, a on oderwał się ode mnie.
- Przepraszam, to było...
- Nie szkodzi. - uniosłam jeden kącik ust do góry. - Wyjdźmy na zewnątrz, duszno mi.
Zabrałam z sofy swoją torbę i ruszyliśmy ku wyjściu. Kiedy już uderzyło mnie chłodne powietrze, odetchnęłam głęboko. Część mnie chciała powtórzyć to co działo się w klubie z Andrzejem, a część chciała od niego uciec. Nie zrobiłam nic, po prostu szłam obok niego.
- Więc - zaczął. - Tak wyglądało całe twoje wcześniejsze życie?
- Zacznijmy od tego, że we "wcześniejszym życiu" mogłam nie wracać na noc, pić do utraty świadomości i wypalić dziennie kilka paczek fajek. A teraz nawet nie próbuję wyciągnąć jednego papierosa, bo wiem, że i tak twój wzrok przemówi sam za siebie i odłożę ją szybciej niż wyjęłam.
- Być może - zaśmiał się. - Wracajmy do domu, mam jak na razie dość takich miejsc, w jakim byliśmy.
- Musisz przyznać, że było ci przyjemnie, gdy Amelia się do ciebie kleiła, co? - zapytałam drwiącym tonem
- Przyjemnie było jak przyszłaś ty. - wypalił, a po tym od razu zaklął cicho pod nosem.
- Dlaczego? - zapytałam czując jak ciepła fala przechodzi przez moje ciało.
- No wiesz... - zrobił pauzę jakby szukał w tym momencie odpowiedzi. - W końcu ta dziewczyna się odczepiła.
- Jasne. - mruknęłam, nie wiem dla czego, bez jakichkolwiek emocji.
Szliśmy chwilę bez rozmów, lecz im bliżej byliśmy bloku, tym większe miałam wrażenie, że nie powiedzieliśmy sobie jeszcze wszystkiego.
Mijając miejsce, w którym wcześniej stała grupka chłopaków tak dziwnie mnie mierzących, przeszły mnie dreszcze, jednak łatwo je ukryłam.
Kiedy weszliśmy już pod mieszkanie, a Andrzej otworzył drzwi, nie weszłam do środka normalnie.
Chłopak złapał mnie delikatnie za palce u prawej dłoni i obrócił lekko, a w tym samym czasie powiedział:
- Tak, nie zdawało mi się, przyjemny był akurat taniec z tobą, a nie wypędzenie tej dziewczyny.
Zrobiłam krok do przodu i uśmiechnęłam szeroko, będąc bardzo blisko niego.
Nagle trzask czegoś spadającego na podłogę skutecznie odsunął mnie od Wrony, który od razu zobaczył co się dzieje.
Chwilę milczał, po czym wydobył z siebie ciche:
- Cześć, Dawid.

-----------------------------------
Moje oczy i mózg odmawiają posłuszeństwa po około czterdziestu godzinach bez snu.
Karolino moja droga, dedykuję ci ten rozdział! :D Może bez Walińskiego, ale mam nadzieję, że mimo tego ci się spodoba ♥

Zabawne, dzisiaj rano odpowiadałam na komentarz justberrry o psach i pomyślałam sobie jak to dziwnie nie mieć psa... Od wieczora mieszka u nas siedmiotygodniowy owczarek niemiecki :D
Cóż, będę kończyła ten bezsensowy dopis.

Ach, jeszcze ask i tumblr :)

Do następnego! :>