sobota, 22 lutego 2014

26. Lubiłam ten przywilej, którym mnie wyróżniał.




Kiedy wychodziłam z klatki schodowej, miałam nadzieję, że podczas szybkiego chodu, zrobi mi się chociaż odrobinę cieplej. Oczywiście, tak się nie stało, a ja teraz żałowałam, że mój szal nie był w stanie zakryć całej marznącej twarzy.
Przemierzałam kolejne ulice, zastanawiając się, czemu Kamil nie mógł sam przyjść po to, czego potrzebował.
A jeszcze kilka godzin temu siedziałam w Andrzejowym salonie na fotelu przy kominku i piłam herbatę z jego ulubionego zielonego kubka... Lubiłam ten przywilej, którym mnie wyróżniał. Zawsze, gdy mnie u siebie gościł, pozwalał mi z niego pić. Patrzył na mnie tym wzrokiem mówiącym, że tym razem mi się to nie uda, a po krótkiej wymianie spojrzeń rzucał "niech ci będzie ten ostatni raz" i zaparzał mi w nim truskawkową herbatę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie pojmuję jakim cudem może on jeszcze ze mną wytrzymywać. Tak bardzo się różnimy, a mimo tego spędzanie ze sobą czasu nie sprawia nam trudności...
Ulica Lipowa; już niedaleko.
Ostatnimi czasu zaczęłam dogadywać się nawet z Kipkiem. O dziwo, niekiedy wpadał do nas w odwiedziny i ani razu nie powiedział na mnie złego słowa. Być może obecność Wrony go peszyła i nie znajdował w sobie siły na zgryźliwe komentarze. Cóż, każdy powód był dobry.
Wszystko powoli zaczęło się układać. Moja terapia dobiegała końca, już nie potrzebowałam pomocy psycholożki. Miałam przy sobie Wronkę, a on był lepszy niż jakikolwiek lekarz...
Poczułam mocne zderzenie w coś twardego. Pod wpływem siły, zrobiłam dwa kroki w tył.
- Przepraszam. - powiedziałam cicho, po czym uniosłam głowę w górę i uśmiechnęłam się. - Olek, jak ja ciebie dawno nie widziałam. Znowu się zmieniłeś!
Jego usta także się wykrzywiły. Faktycznie, włosy znowu były przystrzyżone, a na nich znajdowała się rozciągnięta do granic możliwości czapka. Był nieco bledszy niż ostatnio, a pod oczami znajdowały się czerwonawe obwódki.
- Cześć! To ja przepraszam, zagapiłem się i nie zauważyłam, że ktokolwiek jest przede mną. - tłumaczył się. - Wybierasz się gdzieś?
- Tak, muszę zanieść koledze szkicownik. - uniosłam rękę z wspomnianym przedmiotem, a gdy jego mina zmarkotniała, dodałam: - Coś nie tak?
- Chciałem cię tylko zaprosić na herbatę. Widzę, że mocno zmarzłaś, a na dodatek dawno nie rozmawialiśmy.
- W porządku, dam znać Kamilowi, że przyjdę do niego nieco później i chętnie się z tobą napiję. - powiedziałam wyjmując telefon. Napisałam sms-a z informacją o późniejszym przybyciu i schowałam urządzenie z powrotem do kieszeni kurtki. - Idziemy?
- Pewnie. - powiedział, nakierowując mnie na właściwy kierunek.
Szliśmy szybkim krokiem w znaną mi dzielnicę; dawniej często odwiedzałam jego dom. W nim przesiadywaliśmy niekiedy całe dnie, uciekając od codziennych zajęć. Fakt, że był on nieco oddalony od ludzi jeszcze bardziej nam pomagał, czuliśmy się jak w prywatnym królestwie.
Nie minęło pięć minut, a już znajdowaliśmy się przed domkiem jednorodzinnym, który otrzymał w spadku od swojej matki. Pamiętałam, że bardzo przeżył jej odejście, prócz niej nie miał nikogo bliskiego...
Będąc w kuchni, zrobiliśmy w ciszy napoje.
- Muszę ci coś pokazać. - powiedział dumnym głosem, gdy mieliśmy już w dłoniach kubki z herbatami, po czym z powrotem wyprowadził mnie na zewnątrz. Automatycznie zaczęłam się trząść; kurtkę zostawiłam przecież w budynku. Chłopak z trudem odsunął w górę wysokie drzwi do garażu.
Moim oczom ukazało się pomieszczenie, które w nikłym stopniu przypominało miejsce, w którym parkuje się samochód.
Ściany ciemnego koloru były oświetlane przez mocne czerwone światło. Po jednej stronie znajdowały się dwa fotele i stolik, a naprzeciw nich stały sztalugi i szeroki telewizor. Całości dopełniały wiszące obrazy, lecz nie zwracałam na nie szczególnej uwagi.
- No proszę! - spojrzałam na niego z uznaniem.
- Sam to wszystko urządziłem. - mruknął i gestem zaprosił mnie do środka. Ku mojemu zdumieniu, było tam naprawdę ciepło.
Usiadłam, a raczej zapadłam się w miękkim fotelu.
- Dawno mnie tu nie było. - przyznałam. - W ogóle nie dajesz oznak życia! Opowiadaj co u ciebie.
- Nic ciekawego się nie dzieje. - powiedział. - Wróciłem z Niemiec, z powrotem zacząłem pracę w artystycznym, ale chyba z niej zrezygnuję. Chciałbym robić coś... ambitnego. Rozumiesz, jestem coraz starszy, nie chcę do końca życia pracować za ladą. - dopiero gdy mu przytaknęłam, kontynuował: - Chcę zacząć robić ze swoim życiem coś sensownego. Spójrz, zacząłem malować!
Odwróciłam się ku płótnom i zmarszczyłam brwi. Po nim, wiecznym romantyku, spodziewałabym się bardziej uroczych obrazów wypełnionych miłością czy naprawdę dobrych pejzaży... Na pewno nie powiedziałabym, że czarno-czerwone, impulsywne pociągnięcia pędzlem są jego autorstwa, zwłaszcza, że jego możliwości nie były mi obce.
- Są... naprawdę ciekawe. - powiedziałam, nie chcąc zrobić mu przykrości.
- Dziękuję. - wstał i skierował się do szafki, która znajdowała się w samym rogu. - Wiesz co mi najbardziej pomagało? - odwrócił się trzymając coś w ręku. Zbliżył się do mnie i podsunął mi pod nos wódkę. Uśmiechnął się. - Ona.
- Każdy ma inne natchnienie. - zaśmiałam się, patrząc jak odkręca butelkę.  Zmarszczyłam brwi. - Chyba nie będziesz teraz pił?
- Dlaczego nie? - wzruszył ramionami. - Musimy przecież jakoś uczcić to spotkanie.
- No tak ale... Nie mam ochoty na...
- Proszę cię, Nel. - upił łyk, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc. Skierował napój ku mnie. - To ci nie zaszkodzi.
Zawahałam się chwilę, po czym wzięłam go i powtórzyłam to, co zrobił.
Było mi z tym okropnie.Wiedziałam, że niedługo wrócę do domu, a Andrzej natychmiast wyczuje ode mnie alkohol. Nie lubił, kiedy go spożywałam, a ostatnio wręcz mi zakazywał
- I jak? - usłyszałam głos schylającego się Olka.
- Dobrze. - powiedziałam niezgodnie z prawdą.
- W takim razie weź jeszcze. - ponownie podstawił mi to świństwo pod nos.
- Nie, dziękuję. - odsunęłam go delikatnie.
- Jak chcesz. - mruknął i zaczął przechadzać się po pokoju. Nie chciałam sama siedzieć, więc zaczęłam go naśladować.
- Zamierzasz skończyć studia? - zapytał, nie patrząc na mnie.
- Taki mam plan. - odpowiedziałam. - A ty, co z twoją germanistyką?
- Póki co na niej jestem. - burknął, po raz kolejny przykładając flaszkę do ust. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym nagle odwrócił się ku mnie i ucieszył, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. - Ale zostawmy przyszłość, powspominajmy trochę stare, dobre czasy!
Kiwnęłam głową zgadzając się, po czym on przemówił:
- Pamiętasz jak się poznaliśmy? - zaczął głośno chichotać. - Ty weszłaś do sklepu, a ja... Ja pomogłem ci wybrać odpowiednie przyrządy! Miałaś namalować jakiś obraz... Pamiętasz?
- Tak. - mruknęłam patrząc na jego coraz gorsze zachowanie.
- I tak się zaczęła nasza piękna przyjaźń! Razem paliliśmy, piliśmy, przesiadywaliśmy tutaj, w artystycznym... Piękne czasy. - zamyślił się na moment i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. - Dlaczego to się skończyło?
- Wyjechałeś. - przypomniałam mu, a ten palnął się ręką w głowę.
- No tak! Jak mogłem o tym zapomnieć?! To było takie przykre... Tyle czasu bez ciebie...
- Nie przesadzaj. - skrzywiłam się. - Teraz już wróciłeś i znowu możemy... mieć dobry kontakt.
- Naprawdę chciałabyś znowu ze mną spędzać czas?
- Tak. - odchyliłam głowę, gdy stanął bardzo blisko mnie. - Tylko teraz będę musiała już iść, Kamil mnie potrzebuje...
- Nie, pobądź ze mną jeszcze chwilę! - złożył ręce jak do modlitwy.
- Okej, okej! - odsunęłam się od niego. Będę tu jeszcze tylko piętnaście minut, myślałam.
Oparłam się o ścianę i z niedowierzaniem obserwowałam, jak chłopak chodzi po pomieszczeniu.
- A co u tego twojego kuzyna? - odezwał się po chwili.
- Dawid niedawno się ożenił i szuka domu dla swojej rodziny.
- A ty, zostajesz w bloku?
- Nie, chcę sama coś wynająć. - odparłam. - W sumie dostałam propozycję zamieszkania z Andrzejem, ale...
- Z Andrzejem? - zmrużył oczy. - Z tym siatkarzem, tak?
Przytaknęłam.
- Łączy was coś? - spytał podejrzliwie.
- Cóż... Od miesiąca jesteśmy parą. - wyznałam, a on spuścił wzrok. i zacisnął pięść.
- Wiedziałem, że tak to się skończy... - powiedział, czym kompletnie wybił mnie z tropu.
- Nie rozumiem.
- Od zawsze ciągnęło cię do tych sportowców. - burknął i zaczął parodiować mój głos. - "Nienawidzę jak do Konara przychodzą te wielkoludy, każdy coś ode mnie chce!" Już kiedyś nie dawałem się na to nabierać. Na dodatek później opowiadałaś o tym Wronie, że jest jedyny z nich normalny...Nie chciałem do tego dopuścić, miałaś nie dogadywać się z nim... Jak mogłaś mi to zrobić?!
- Olek, o co ci chodzi?
- Gdzie jest sens tego pierdolonego izolowania cię od ludzi?! Moje starania... Wszystko na marne.
Patrzyłam na niego wielkimi oczyma, a on zbliżył się do mnie tak szybko, że cofając się, upadłam na zimną podłogę. Złowrogie nastawienie nie wróżyło zbyt dobrze... Szkło wypadło mu z rąk i roztrzaskało się na mniejsze kawałki. Przykucnął przy mnie, złapał w garść moją bluzę i pociągnął ją w górę.
- Może jeszcze powiesz mi, że ten gwałt był niepotrzebny, co?!
Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Zamurowało mnie. Patrzyłam na niego niedowierzająco, a w głowie miałam pustkę.
- Nie, to nieprawda...
- Pomyśl. - przyłożył palec wskazujący drugiej dłoni do skroni. - To chyba logiczne, że to byłem ja. Z jakiego innego powodu nie odzywałbym się do ciebie przez tyle czasu? Mój telefon był cały czas sprawny, wystarczyło, żebyś tylko spróbowała się połączyć.
Zaczęłam się cofać w tył, póki nie dotknęłam plecami ściany.
- Muszę iść...
- Nie! - ryknął. - Nigdzie nie pójdziesz!
Nagle w jego dłoni znalazła się dość gruba, metalowa rurka. Zamachnął się i wymierzył nią cios w moje lewe udo.
Zawyłam. Ból, który w tym momencie poczułam, był nie do zniesienia. Moja noga momentalnie zaczęła puchnąć, nie mogłam nią kompletnie poruszać.
Z moich ust cały czas wydobywał się krzyk, co nie spodobało się Redmannowi. Szybkim ruchem przycisnął mi dłoń do ust, przez co uderzyłam głową w ceglaną powierzchnię. Obraz przed moimi oczami na moment się rozmazał. Gdy ponownie wszystko widziałam, chłopak znowu szperał coś w szufladach komody.
- Olek, błagam cię, przestań się wygłupiać... - mruczałam pod nosem, cały czas otumaniona bólem. - To nie jest zabawne.
- A czy ktokolwiek powiedział, że życie jest zabawne? Nie, moja droga, jest kurewsko ciężkie. - mówił, zbliżając się do mnie. - Chciałem cię tylko chronić przed tymi facetami. Oni... oni potrafiliby cię naprawdę zranić, a ja pragnąłem i pragnę twojego dobra, uwierz mi. - powiedział kucając przy mnie. - Nie umiem ciebie zranić, jesteś dla mnie bardzo ważna... Dlatego proszę cię, zostaw tego siatkarzyka i... i umrzyj ze mną.
- Co?!
- Tak, już dzisiejszego wieczoru! Umrzyjmy razem, proszę! - uśmiechał się pogodnie.
- Jesteś chory. - wysyczałam. - Nie mam zamiaru umierać, a już na pewno nie z tobą.
- Milcz! - wrzasnął i uderzył mnie z pięści w policzek.Odchyliłam głowę, a z ust powoli wysączyła się krew, która spływała na moją wyświechtaną już bluzę. - Nie rozumiesz, że śmierć jest dla mnie jedynym rozwiązaniem?!
Nie odezwałam się, a on wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
- Nie, nie... Ja nie chcę twojej śmierci, chcę swojej. - mruczał pod nosem, gdy ja próbowałam się unieść, lecz na nic; byłam unieruchomiona. - To, co zrobiłem... Nie spodobało ci się to, muszę ponieść karę.
- Oczywiście, że mi się nie spodobało! Jak mogłeś?!
- Już ci mówiłem, chciałem cię bronić. A poza tym - przykucnął i wziął w garść moje włosy. - od zawsze mnie one intrygowały. Ich kolor... jest taki inny, kryje się w nim jakaś magia, która tak naprawdę mnie przyciągała.
Zaciągnął się ich zapachem.
- Tak, pachną cynamonem, jak tamtego wieczoru... - puścił je i spojrzał mi głęboko w oczy. Ujrzałam w nim nienawiść, mnóstwo nienawiści. - Gdybyś mnie tak nimi nie kusiła, nic by się nie stało, czyli to też twoja wina!
Kontynuował chód, a ja coraz bardziej bałam się o to, co się będzie działo.
- Już wiem. - ponownie przykucnął i uniósł moją bronę w górę ku sobie. - Nie zabiję cię, tego się nie obawiaj. Zostawię cię na pół żywą, żebyś patrzyła na mój zgon, a potem... Potem możesz umrzeć albo w jakiś sposób ocaleć, nie obchodzi mnie to. Masz prawo wyboru, zobacz jak cię kocham.
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa złożył na moich ustach krótki pocałunek i odszedł, znów do tego cholernego mebla...
Zaczęłam cała drżeć. Nie, to nie może być prawda...


Dawniej zastanawiałam się, czy może mnie spotkać coś okropniejszego od sytuacji, w których się znajdowałam. 
Nie wyobrażałam sobie, że może być gorzej.
Tak bardzo się wtedy myliłam...


Zimno.
Cały mój organizm co chwilę przechodziła fala chłodu, jakby zwiastując następne minuty cierpienia.
Patrzyłam spod opadających powiek na człowieka, którym w tym momencie brzydziłam się jak nikim innym.
Kiedy podszedł do mnie, zaczęłam prosić go o uwolnienie czy chociażby proszek na uśmierzenie bólu, który powodowała noga ...
On uśmiechnął się tylko łagodnie i pociągnął do siebie moją lewą rękę. Odsłonił przedramię i, wyciągniętą z kieszeni żyletką, wyrył kilka głębokich linii. Zrobił to tak szybko, że nie mogłam nawet zaprotestować, a próba protestu pogłębiła rany... To samo uczynił z drugą, skupiając się raczej na nadgarstku.
- Spokojnie, zaraz nie będziesz czuła bólu. - wyszeptał  i usiadł okrakiem na podłodze, naprzeciw mnie.
Postawił przed sobą butelkę wódki. W drugiej dłoni zaczął okręcać pistolet, podśpiewując wesoło jedną z piosenek Nirvany. Spojrzał na mnie i zaczął się śmiać.
- Jesteś psychiczny. - wydukałam.
- Przesadzasz. - powiedział, po czym otworzył butelkę. - Twoje zdrowie!
Po tych słowach upił duszkiem część jej zawartości. Skrzywił się, po czym zamknął na chwilę oczy.
Znów fala.
Spojrzałam na swoje ręce. Tworzyły się pod nimi małe, szkarłatne kałuże. Syknęłam z bólu.
- Swoją drogą przykro mi, że tak się żegnamy. Nie miałem po prostu innego wyjścia. - uśmiechnął się jadowicie. Zaczęły mną przemawiać wszelkie emocje.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam , a on pokręcił tylko głową, nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Ty suko! - wysyczał mrużąc oczy. - Tak się chcesz odpłacić za darowanie życia?! Dla ciebie jest ratunek, dla mnie już nie.
Zamilkłam i spuściłam głowę. Słyszałam tylko odgłosy wyjmowania tabletek i plusk alkoholu.
Poczułam, że zaczynam odpływać... Nie chciałam już tu być, chyba ja także umieram... Nie dam rady, to wszystko jest za silne.

Miałam wrażenie, że znajduję się na oceanie, ulegam każdemu podmuchowi wiatru, każdemu choćby lekkiemu drgnięciu wody. Nie słyszałam nic poza szumem, a przed oczami miałam ciemność; nie chciałam otwierać oczu. Nie czułam bólu, moje ręce nie paliły...
Mój oddech stał się cichszy, lecz wciąż płytki. Szczęka nieustannie się trzęsła, zęby uderzały o siebie.
W oddali usłyszałam odgłos odstrzału, jakby z płynącego gdzieś statku wystrzeliła armata...

Wybudził mnie przeszywający powietrze krzyk.
Buntującymi się oczyma spojrzałam na chłopaka, który w tym momencie leżał skulony na podłodze i wyciągał ku mnie dłoń. Z jego piersi powoli wypływała krew, a całe ciało się trzęsło.
 - Nel, pamiętaj, że zrobiłem to wszystko tylko dla ciebie...
Po tych słowach ostatni raz wypuścił z płuc powietrze. Jego ciało stanęło w bezruchu, wszystkie mięśnie się rozluźniły.
Znieruchomiałam.
Olek... on był trupem. W tym momencie leżał naprzeciw mnie z niebijącym sercem i otwartymi oczyma wpatrującymi się we mnie.
Mój stary przyjaciel, Olek...
Schowałam twarz w dłoniach i głośno zapłakałam. Łzy spływały po moich rękach i policzkach. Nie potrafiłam tego opanować,aż płacz przerodził się w istny szloch.
Nie wiedziałam co zrobić, a w głowie pojawiało się tylko pełne pretensji do losu pytanie "dlaczego?"
Moja śmierć była tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki...
Czemu zatem zapragnęłam przeżyć? Czemu w tym momencie szukałam w sobie siłę na to, by wstać i zrobić cokolwiek, by przetrwać?
Nie wiem. Nie myślałam wtedy trzeźwo.
Z trudem rozprostowałam ramiona i rozejrzałam się wokół. Musiałam coś zrobić z ranami, które wylewały ze mnie mnóstwo czerwonej cieczy...
Wyciągnęłam się ku zbiorowisku szmat, które prawdopodobnie Olek używał do wycierania pędzli. Chwyciłam duży kawał białego prześcieradła i próbowałam je rozerwać, lecz miałam zbyt mało siły w rękach. Użyłam do tego zębów, które na szczęście mi pomogły. Czując każdy ruch, owinęłam, w miarę możliwości, dokładnie materiał wokół przedramion.Po chwili przesiąkł on już czerwoną cieczą; zignorowałam to.
Opierając się o ścianę, wstałam na nogi, lecz po zrobieniu dwóch kroków, upadłam na lewy nadgarstek. Jedna z odnóży odmówiła mi posłuszeństwa i przez ciało znów przeszedł paraliżujący ból.
- Kurwa mać! - wrzasnęłam i znów zaczęłam zbierać w sobie siłę: - Nie, nie poddawaj się, nie teraz. Zrób to dla Andrzeja, dla Dawida... Musisz przeżyć!
Zagryzłam usta i zaczęłam powoli przesuwać się ku wyjściu. Zgięłam funkcjonujące kolano i dopomogłam nim rękom, które przyjmowały na siebie cały mój ciężar.
Ku mojemu własnemu zdumieniu, powiodło się - byłam coraz dalej.
Będąc przy drzwiach, zauważyłam niewielką szczelinę, którą zostawił chłopak. Z trudem ją zwiększyłam i wyślizgnęłam się na zewnątrz. Wtedy zaczęła się prawdziwa walka...

Każdy "krok"... każde chociażby małe poruszenie z miejsca sprawiało mi cholerny kłopot. Lewa noga była jedynie kolejnym utrudnieniem, tak samo nadgarstek.
Nie mogę się poddać...
Będąc już przy bramie wjazdowej na posesję (która była znacznie oddalona od domu), zorientowałam się, że jest zupełnie ciemno, a na ulicach nie ma ani jednej żywej duszy.
Na dodatek było mi coraz zimniej. Nawet nie starałam się zabrać kurtki; byłyby to dodatkowa odległość męki do przebycia.
Łapiąc się stojącego obok słupa, wstałam i tym razem zaczęłam iść w taki sposób, żeby się nie wywrócić.
Kulejąc, przemierzałam kolejne metry; a droga przede mną dłużyła się w nieskończoność.  Zmęczenie powodowane bólem cały czas odradzało mi pójścia dalej...
Byłam jednak uparta i ta cecha zwłaszcza teraz się ukazywała.
Łzy ponownie zagościły na mojej twarzy. Sama nie wiem, czy spowodował je ból, czy szok wyniesiony z domu Ola...
Jęknęłam z wycieńczenia. Ile to będzie jeszcze trwało?
Każda ulica, którą z trudem zdobywałam, przybliżała mnie do mieszkania, do Dawida.
Droga, którą jakiś czas temu przeszłam, wydawała mi się zupełnie inna. Wtedy przecież nie krwawiłam, nie miałam pękniętej kości...
Będąc już na klatce (ku mojej uldze, ktoś nie zamknął drzwi od klatki schodowej), kompletnie opadałam
z sił.
Na pierwsze piętro wchodziłam trzymając się kurczowo poręczy i zaciskając szczęki.
Znów drżałam na całym ciele i nie mogłam tego opanować.
Zostało tak niewiele...
Po raz ostatni dostawiłam stopę na płaskiej powierzchni i stanęłam przed drzwiami z tabliczką "Konarski". Gdy opanowałam szybki oddech na tyle, żeby po prostu normalnie oddychać, po cichu otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
- ... ostatnim razem. Dlaczego ona nie odbiera telefonu?! Niech ja tylko...
- Andrzej, uspokój się! - wypowiedział mój kuzyn. Tak bardzo tęskniłam za jego głosem... - Ona niedługo wróci.
- Sam się, kurwa, uspokój! - wrzasnął Wrona. - Nie rozumiesz tego, co przeżywam?! Miała wyjść tylko na chwilę, a... Jasna cholera, Nel!
Ledwo zdążyłam pojawić się w progu, a jego ramiona już szczelnie mnie otoczyły. Zrobił krok do przodu, a ja wydałam z siebie cichy pisk. Byłam w ogromnym szoku, a do niego dołączył ból.
- Gdzie ty byłaś?! - zapytał, ale gdy nie odpowiedziałam, spojrzał na moją opuchniętą twarz, potem na nogi i chwycił moje ręce. W jego oczach malował się szok i niedowierzanie. - Nel?
W tym momencie znów wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Chłopak po chwili wziął mnie na ręce i usadowił na kanapie,usiadł obok i próbował wejrzeć mi w oczy. Nie pozwałam mu na to. Było mi wstyd...
Pojawił się przy nas Konar.
- Co jej jest? - odezwał się nerwowym głosem do Andrzeja.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział ostrożnie dotykając moich przedramion i dyskretnie je pokazując Dawidowi.
- Olek... - wyszeptałam cicho z wzrokiem utkwionym w podłodze. - On... On ni...
- On ci to zrobił?! - Konar złożył dłonie w pięści i wstał. - Pierdolony gówniarz!
Chwycił w przelocie kluczyki od swojego samochodu i wyszedł z trzaskiem.
Wronka patrzył na mnie niepewnie, po czym wykręcił numer i zadzwonił na pogotowie. Gdy skończył rozmowę, w której dowiedział się, że karetka przyjedzie za dwadzieścia minut, znowu przygarnął mnie do siebie. Utonęłam w jego ramionach, próbując opanować łkanie.
- Olek... - powiedziałam wysokim głosem, po czym znowu spod moich powiek wypłynęły słone krople.
- Jego tu nie ma, spokojnie. - mówił uspokajająco, kołysząc mną delikatnie na boki. - Jesteś już przy mnie, jesteś bezpieczna...



-----------------------------------------------

Myślę, że mój komentarz jest tutaj zbędny, prawda? ;>
Naprawdę, rozpisywanie się w tym momencie nie ma najmniejszego sensu.

Pozostawiam to wszystko do Waszej oceny. Mam nadzieję, że to TROCHĘ wyjaśniło?

Serce mnie boli jak pomyślę o tym, co tu narobiłam. Wybaczcie..
Wasza Misu.

PS, wybiera się ktoś na Puchar Polski do Zielonej Góry? ;)

czwartek, 13 lutego 2014

25. Muszę się po prostu usamodzielnić, dojrzeć do dorosłego życia.






- Zabrałem wszystko? - Konarski zaczął nerwowo przechadzać się po naszym mieszkaniu.
- Tak, wszystko. - powtórzyłam po raz dziewiąty tego ranka.
- Masz swoje klucze?
- Tak. - odparłam beznamiętnym głosem.
- A zapasowe i...?
- Dawid, do jasnej cholery, idź już! - przerwałam mu. - Chcesz, żeby Anka pojechała w góry bez ciebie?
Chłopak przygarnął mnie do siebie.
- Już za tobą tęsknię. - tarmosił mnie, trzymając swoje przedramię przy moim karku. - Jesteś pewna, że chcesz być tu sama? Jeśli chcesz mogę jeszcze wynająć jeden pokój...
- Będzie ze mną Andrzej. - nikle uśmiechnęłam się pod nosem. - Poza tym, wasz miesiąc miodowy jest rozłożony na raty, nie chcę wam go jeszcze bardziej psuć.
- Wcale nie... - próbował protestować, ale spotkawszy się z moim spojrzeniem, westchnął i dodał tylko. - Wrócę tu za dwa tygodnie, to mieszkanie ma tu stać jak teraz.
- Oczywiście, możesz na mnie liczyć. - zapewniałam, a gdy on zmarszczył brwi, zaczęłam wypychać go za drzwi. - No dalej, nie udawaj, że chcesz tu zostać! Spieprzaj już do małego Konarskiego!
- Kiedyś się doigrasz. - zagroził mi palcem, po czym dodał: - Odzywaj się czasami. - i zszedł z bagażem po schodach.
Poszłam do salonu, gdzie położyłam się na kanapie i głęboko odetchnęłam. Muzyka płynęła bardzo cicho, a ja poczułam, że potrzebuję odpoczynku.
Spojrzałam na okno, za którym od samego rana padał śnieg. Zresztą nie tylko dzisiaj; już dzień po ślubie Konarskich (okropnie to brzmi...) na ziemi pojawiły się pierwsze białe płatki. Zima dawała o sobie też słuchy. Gdy do moich uszu doszły głośne odgłosy wiatru, przez ciało przeszedł nieprzyjemny chłód.
Z niechęcią wstałam z ugrzanego już miejsca. Włączyłam elektryczny czajnik w celu zrobienia herbaty, a sama udałam się do swojego pokoju w celu znalezienia jakiegoś okrycia.
Kiedy już dotarłam do szafy i znalazłam upragniony, stary sweter, usłyszałam za sobą pisk Wisusa.
- I jak ja mam ci, biedaku, pomóc? - podeszłam do leżącego na łóżku psa i zaczęłam go głaskać po brzuchu, co wyjątkowo mu się podobało. Pozwolił mi od siebie odejść dopiero, gdy zabawa okazała się dla niego nudna.
Wciągnęłam na szyję ubranie, po czym, ziewając, weszłam do kuchni.
Czajnik był wyłączony, mojego kubka także nie zauważyłam. Dziwne...
Dopiero będąc we framudze dzielącej przedpokój z salonem, oparłam się o ścianę, a na moje usta wstąpił niepohamowany uśmiech.
- Słyszałeś o takim urządzeniu jak dzwonek albo chociaż o pukaniu do drzwi? - zapytałam siedzącego na sofie, pocierającego ręce Wronę.
- Być może. - jego oczy prześwidrowywały mnie na wylot. - A ty słyszałaś o tym, że gości się wita?
- Jakich gości? Widzę tu tylko ciebie. - powiedziałam, powoli idąc ku niemu.
- W takim razie kim ja jestem? - wstał i pochylił ku mnie głowę.
- Nazwijmy cię stałym bywalcem. - zaśmiałam się na widok jego kwaśnego uśmiechu.
- Śmieszne. - skwitował. Wejrzałam w jego jasne oczy, a moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej niż przed chwilą.
Po chwili jego usta znalazły się przy moich, a dłoń delikatnie przylgnęła do mojego policzka.
- Nie można było tak od razu? - zadziorny uśmiech, który ujrzałam zupełnie mną zawładnął.
- Wiesz przecież jak bardzo lubię robić ci na złość. - odpowiedziałam siadając na miejscu obok niego. Chwyciłam w dłonie kubek z parującym napojem. - Jak tu dotarłeś?
- Pieszo. - mruknął, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Jak to pieszo? W taki ziąb?!
- Tak, jest strasznie zimno. - powiedział powoli, po czym dodał z entuzjazmem: - Idźmy na spacer.
- Oszalałeś?!
- Jedynie na twoim punkcie... - wymruczał cicho. - No nie daj się prosić!
- Nie mam zamiaru się stąd ruszać. - skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.
- A zakład, że się ruszysz? - uśmiechnął się zawadiacko i, nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, wziął mnie na ręce i szybko posadził na pufie z przedpokoju.
- Andrzej, kretynie, zostaw mnie! - wrzeszczałam gdy ten opatulał moją szyję szalikiem, a na dłonie wsunął rękawiczki. Ku mojemu nieszczęściu, miały one tylko dwa palce, więc nie musiał się specjalnie przy tym męczyć. Wielka, wełniana czapka także odnalazła miejsce na mojej głowie.
- Będzie fajnie, zobaczysz! - mówił szukając mojej kurtki. - Ulepimy bałwana, zrobimy orły na śniegu...
- Nie ma mowy! - krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. Musiałam jednak być głupia sądząc, że zdołam uciec przed sportowcem. Wrona z łatwością zdjął mnie z oparcia kanapy, na które się wdrapałam i objął mnie mocno w pasie, wtulając twarz w moje włosy przy karku.
- Proszę, zrób to dla mnie. - mówił. - Niedługo wrócimy, obiecuję.
Wywróciłam oczami.
- Zgoda. - burknęłam cicho i wróciłam, tym razem do zakładania traperów.
- Dasz radę sama? - zapytał ze śmiechem, a gdy przytaknęłam głową, zajął się swoim ubiorem.
Zarzuciłam na siebie kurtkę i spojrzałam na chłopaka, który po chwili ujął moją dłoń i zeszliśmy w dół.
Kiedy tylko drzwi frontowe się otworzyły, uderzyła mnie fala zimna. Ramię Wronki momentalnie mnie otoczyło.
Szliśmy powoli w stronę parku, nigdzie się nie spiesząc.
Cała Delecta dostała dwa tygodnie wolnego, więc miałam Andrzeja na ten czas tylko dla siebie. Byliśmy ze sobą prawie miesiąc, ale mi wciąż było mało jego obecności.
Po tym pamiętnym wieczorze, kiedy to staliśmy się ponownie parą, przestało mnie interesować zdanie innych. Oczywiście Dawid to zaakceptował, a nawet ucieszyła go ta wiadomość.
Spędzałam z Wroną bardzo dużo czasu. Znałam już na pamięć każdy fragment, każde zadrapanie czy bliznę na jego twarzy, a w jego oczach odkrywałam coraz to nowsze obrazy.
Powoli uzależniałam się od jego obecności i nie miałam zamiaru zwalczać tego nałogu.
- Jak myślisz, kto pierwszy będzie sprawcą pierwszej małżeńskiej kłótni w Karpaczu? - usłyszałam głos Andrzeja.
- Myślę, że to będzie Anka. - wyznałam. - Ostatnio coraz więcej jej nie pasuje. Wyobraź sobie, że wczoraj przed północą uznała, że moja obecność w mieszkaniu jest zbędna i powinnam gdzieś wybyć.
- I Dawid cię, mam nadzieję, nie wypędził dla niej?
- Nie musiał. - odpowiedziałam. - Powiedziałam jej kilka niezbyt miłych słów i wyszłam na pół godziny przed blok.
- Czemu mi o tym nie powiedziałaś? - oburzył się. - W waszej okolicy kręci się kilka typów, którzy nie przypadli mi do gustu.
- Spokojnie, niedługo i tak nie będę się już tam zbliżała. - odpowiedziałam obserwując moje buty.
- Jak to?
- Konar szuka nowego domu dla rodziny, z czym wiąże się też moja wyprowadzka. Nie mogę przecież cały czas żyć na ich garnuszku, muszę znaleźć pracę i mieszkanie.
- W takim razie zamieszkaj ze mną. - powiedział poważnie. Zaśmiałam się.
- Andrzej, jesteśmy ze sobą bardzo krótko, to nie czas na takie decyzje. - odparłam. - Muszę się po prostu usamodzielnić, dojrzeć do dorosłego życia.
- Ale to jeszcze nie ten dzień. - powiedział tajemniczo.
Otwierałam usta, żeby spytać o co mu chodzi, ale on szybko zaczął biec.
- Co ty wyprawiasz?! - wysapałam, lecz on nie zamierzał zwolnić. Dopiero, kiedy on sam się zmęczył, puścił moją dłoń i stanął w miejscu. Byliśmy znacznie oddaleni od jakichkolwiek ludzi. Oparłam ręce na kolanach i ledwo zipiąc, spojrzałam na niego z zapytaniem wypisanym na twarzy.
- Po co tu biegliśmy?
- Żebym mógł zrobić to. - odpowiedział, po czym otoczył mnie ramionami i przechylił się w bok tak, że upadliśmy na śnieg.
- Jesteś wariatem! - krzyknęłam, gdy on szczerzył się do mnie.
- Obiecałem ci przecież orły w śniegu?
- Zapomniałeś tylko o bałwanie. - powiedziałam, po czym nałożyłam w dłoń śnieg i rzuciłam mu go na włosy.
- Pożałujesz tego. - zmrużył oczy, po czym przeturlał się w bok, chwytając w międzyczasie mnie. Przerzucał moje ciało, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
Kiedy już zaczęło kręcić mi się w głowie, a mój krzyk obudził kilku zmarłych, Wrona położył mnie na podłożu, a sam znalazł się nade mną.
- Zadowolony? - uniosłam brew w górę.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. - wypowiedział z uśmiechem, po czym nieco spoważniał. - Naprawdę mocno cię kocham, Nel.
Kompletnie mnie zamurowało.
- Kochasz?
- Tak... To znaczy tak czuję. - zmieszał się i spojrzał w prawo. - Ach, przepraszam, niepotrzebnie to mówiłem.
- Potrzebnie. - powiedziałam. Uniosłam się na łokciach i, uprzednio odwracając jego twarz, złączyłam nasze wargi. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, dodałam: - Może nie jesteś tego świadomy, ale usłyszałam to po raz pierwszy w życiu.
- W takim razie cieszę się, że ten zaszczyt należał do mnie. - uśmiechnął się, po czym pomógł mi wstać. - Wracajmy już, nie chcę, żebyś się przeziębiła.
Droga powrotna zajęła nam niecały kwadrans. Nie rozmawialiśmy ze sobą, ale nie czułam się źle z tego powodu.
- Obejrzałbym coś ciekawego. - powiedział, gdy już pozbyliśmy się ubrań wierzchnich. Udał się do kuchni, a ja do salonu, gdzie wyszukałam wśród płyt jakiś stary kryminał i włożyłam go do odtwarzacza.
Usiadłam na kanapie i czekałam na Andrzeja, a w międzyczasie dołączył do mnie pies.
Kiedy głaskałam go po łbie, do pokoju wszedł chłopak, niosąc na tacy kubki z herbatą i talerz z kanapkami. Z chęcią zabrałam się za jedzenie.
- Nie masz chyba za złe, że gość szperał w twojej lodówce? - zapytał akcentując piąte słowo od tyłu.
- Skądże. - uśmiechnęłam się złośliwie i włączyłam film.
Oparłam się o jego ramię i spróbowałam skupić się na obrazie, co mi się, rzecz jasna, nie udało. Przez około pół godziny słuchałam jego oddechu, spoglądałam ukradkiem to na śnieg za oknem, to na profil mojego towarzysza.
Poczułam się okropnie. To, co usłyszałam w parku, teraz zaczęło mnie nękać. On wyznał mi, że mnie kocha, naprawdę to zrobił. A ja? Nie odpowiedziałam mu tym samym... Bałam się? Przecież jesteśmy ze sobą, to chyba oczywiste, że coś do niego czuję. Dlaczego zatem mu o tym nie powiedziałam?
Wstałam z miejsca; chciałam gdzieś wyjść, choćby na zewnątrz, byle nie czuć już wyrzutów sumienia.
- Gdzie się wybierasz? - odezwał się gdy tylko rozprostowałam nogi.
- Muszę na chwilę iść do siebie, źle się poczułam. - rzuciłam, nawet na niego nie spoglądnąwszy.
Andrzej momentalnie wstał i skierował ku sobie moją twarz.
- Coś się stało? - zapytał troskliwie. Niepokój w jego oczach był nie do zniesienia. Opuściłam wzrok. - Nel, powiedz mi.
Przełknęłam ślinę.
- Możesz mi coś przyrzekać?
- Oczywiście. - odpowiedział szybko. - O co chodzi?
- Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. - rzekłam poważnie, patrząc w jego źrenice.
- Obiecuję. - powiedział z uśmiechem.
- Dziękuję. - odetchnęłam.
- Jeśli źle się czujesz, może powinniśmy pójść do lekarza?
- Nie, już mi lepiej. - zaprotestowałam i ponownie usiedliśmy.
Wiedziałam już, że mam przy sobie kogoś, kto jest dla mnie cenniejszy niż największe skarby tej Ziemi.
 Za nic w świecie nie pozwoliłabym nikomu na zabranie mi Andrzeja...


Te dwa tygodnie, minęły mi w zatrważająco szybkim tempie. Nie sądziłam, że towarzystwo Andrzeja aż tak mi pomoże, we wszystkim...
Nim się obejrzałam, siedzieliśmy we dwoje w domu Wrony, a na mój telefon przyszła wiadomość o powrocie Konarskich.
Nie pozostawało nam nic innego zrobić, jak iść i wysłuchać wrażeń po urlopie pary. Cudownie...
Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania, od razu wyczułam radosną atmosferę. Prócz małżeństwa, znajdowała się tam też część drużyny
Wesoły wieczór z wielkoludami, pomyślałam witając się z wszystkimi.
Usiadłam blisko wyjścia, żeby w razie czego mieć możliwość wyjścia. Przywdziałam sztuczny uśmiech i słuchałam jak Ania relacjonuje wyjazd.
Nim się obejrzałam, minęło już kilka godzin, a oni wciąż nie mieli zamiaru wychodzić. Westchnęłam i poczułam dłoń Andrzeja ściskającą moją. Uśmiechnęłam się do niego i ponownie udałam zasłuchanie.
W pewnym momencie mój telefon zaczął dzwonić. Przeprosiłam wszystkich i przeszłam na korytarz, gdzie odebrałam połączenie.
- Halo, Nel? - usłyszałam głos Kamila.
- Tak. Coś się dzieje?
- Trochę głupio mi dzwonić w tej sprawie... ale skończył mi się szkicownik, kompletnie o tym zapomniałem. Mogłabyś podrzucić mi kilka wolnych arkuszy? Uratowałabyś mi życie...
- Pewnie, zaraz będę. - rzuciłam i rozłączyłam się. W końcu się stąd ruszę...
Weszłam do swojego pokoju i zabrałam to, o co prosił mnie Kamil.
- Muszę wyjść. - powiedziałam Wronce na ucho, gdy weszłam do salonu i pocałowałam go w policzek. - Niedługo wrócę.
Poinformowałam o tym także resztę i wyszłam z mieszkania. Chłód wciąż nie opuszczał Bydgoszczy...


--------------------------------------------------
Zastanawiałam się mocno nad dodaniem tego w takim stanie, w jakim jest.
Nie wiem co napisać. Jest mi tak ciężko cokolwiek powiedzieć. Po prostu mi źle.

Hej, Sovio! Dla mnie i tak jesteś najlepsza!

Co do jutrzejszego "święta", mam do powiedzenia tyle:

... no. :)

Nie wiem dokładnie kiedy pojawi się nowy rozdział. Postaram się jednak, by był jak najszybciej się da. ;)

A, i jeszcze jedno.
Pewnie każda z Was słyszała o konkursie Klubu Miłośników Dzików. Prosiłabym więc o polubienie komentarzy Pauliny Rędzińskiej i Boguni Basińskiej. :)
Sama nie biorę udziału w tym konkursie, ale dziewczynom będzie na pewno miło, jeśli poświęcicie im tą chwilę. :>

Pozdrawiam,
nieco melancholijna (jak zawsze) Misu.

czwartek, 6 lutego 2014

24. Nikt nigdy nie pozna mnie w całości.




Ogólna krzątanina dzisiejszego dnia była do przewidzenia. Spodziewałam się, że ani na chwilę nie będę mogła usiąść, aż do uroczystości. Nie podejrzewałam jednak, że osobą, która nie będzie chciała mi dać spokoju, będzie Konar.
- No proszę cię, pomóż mi! - krzyczał ze swojego pokoju.
Przewróciłam oczami, ale zostawiłam odpisanie na sms-a do Kamila na później i poszłam do kuzyna.
- Musisz sam nauczyć się zawiązywać muchę. - powiedziałam układając właściwie aksamitny materiał.
- Dzisiaj jeszcze skorzystam z twoich umiejętności. - uśmiechnął się, gdy przy okazji zajęłam się spinkami przy śnieżnobiałej koszuli.
Podałam mu wiszącą na szafie kamizelkę.
- Ile zostało czasu? - zapytał, nakładając na siebie odzienie.
- Prawie dwie godziny. - odpowiedziałam, a on stanął przed lustrem i zaczerpnął głośno powietrza. - Masz tremę?
- Ogromną. To dla mnie bardzo ważny dzień.
Chwyciłam czarną marynarkę i pomogłam mu ją ubrać. Stanęłam przed nim i przygładziłam starannie kołnierz.
- I jak? - wyprostował się, a ja zrobiłam krok w tył i przyjrzałam się sylwetce mojego kuzyna. Uniosłam wysoko głowę i poważnym tonem odparłam:
- Nie wiem kim jesteś, ale masz w tym momencie oddać mi mojego kuzyna.
- Och, przestań! - potargał mi włosy, po czym przytulił do siebie. - Nie wiem co bym bez ciebie zrobił.
- Musiałbyś po prostu komuś zapłacić za pomoc. - uśmiechnęłam się szeroko, wtulając się w jego klatkę piersiową.
- Ale tobie nie muszę? - spojrzał podejrzliwie na moją rozradowaną twarz.
- Nie. - szepnęłam.
- No nie mów, że się rozkleisz!
- Ja nigdy nie płaczę! - krzyknęłam, gdy ten patrzył na mnie rozbawiony.
- Leć się szykować. - puścił mnie. - Musisz wyglądać cudownie.
- I tak wszyscy będą spoglądać na Ankę, więc mogę spokojnie jeszcze ci pomóc.
- Nie byłbym tego taki pewien. - mówił, pchając mnie przez korytarz do łazienki.
Westchnęłam i wzięłam prysznic. Z Dawidem nie wygram, nie tym razem.
Kiedy już ubrałam na siebie krótkie szorty i bokserkę, włączyłam nieszczęsną, starą lokówkę.
Niechętnie zaczęłam kręcenie.
- Jebany antyk! - wysyczałam, gdy przy piątym kosmyku oparzyłam sobie palce. Robiłam to pierwszy raz od kilku lat, ale postanowiłam, że nie poddam się bez walki.
Takim oto sposobem po czterdziestu pięciu minutach na moich ramionach spoczęły duże, rubinowe sprężyny.
Nałożyłam na twarz makijaż, lecz starałam się nakładać go jak najmniej. Kiedy miałam go chociaż odrobinę za dużo, czułam się sztucznie.
Kiedy skończyłam, spojrzałam na siebie z nieco większej odległości. Jęknęłam cicho i schowałam twarz w dłoniach, nie chciałam już na siebie patrzeć. Ostatnio tyle stałam przed lustrem, gdy miałam iść na studniówkę, z której w ostatnim momencie i tak zrezygnowałam.
Przeszłam szybko do siebie, a tam założyłam na siebie sukienkę i włożyłam buty na obcasie, czując, że moje nogi już teraz krzyczały o pomoc. No trudno, to tylko jedna noc, muszę dać radę.
Na szyi zapięłam jeszcze naszyjnik. Maleńki flakonik z purpurową cieczą, zawieszony na srebrnym łańcuszku zalegał nieco niżej niż poziom moich obojczyków. Chwyciłam go między opuszki palców i uśmiechnęłam się pod nosem. Pamiętam dzień, w którym dostałam go od Andrzeja; dokładnie wtedy, kiedy poczuł się za mnie odpowiedzialny...
Uniosłam głowę w górę: byłam pewna, że jestem już gotowa.
Gdy weszłam do salonu (swoją drogą, na trzęsących się jeszcze nogach), Dawid zmierzył mnie wzrokiem i pokiwał głową z uśmiechem.
- Właśnie o to mi chodziło. - mówił.
- Przestań pieprzyć. - ucięłam krótko. - Lepiej już jedźmy.
Po chwili byliśmy już w aucie i jechaliśmy w stronę kościoła. Swoją drogą miałam się w nim pojawić pierwszy raz od kilku lat. Nigdy nie należałam do osób szczególnie wierzących.
Na szczęście nie trwało to długo, ze względu na niedaleką odległość. Wysiadając z samochodu, spojrzałam na wysoki budynek. Neogotyk, na pewno.
- Chodźmy. - kuzyn klepnął mnie w plecy i ruszył przed siebie. Teraz jego zdenerwowanie zdecydowanie się powiększyło.
- Rozluźnij się trochę, bo wszystkie dzieci będą uciekały od pana młodego. - powiedziałam mu na ucho, kiedy już byliśmy przed wejściem, a ten zaśmiał się krótko z kwaśnym uśmiechem.
- Żeby tylko nie musiały uciekać od ciotki z piorunami w oczach.
Uniosłam brwi i wskazałam mu drzwi. W tym samym momencie pojawili się koło nas Waliński i Wrona. Przywitałam się z nimi, przy okazji czując, że patrzą na mnie nieco za długo.
- Chyba powinniście już wejść. - powiedział Konarski. On wraz ze swoim świadkiem,  Marcinem, mieli wejść dopiero na rozpoczęcie ceremonii.
- Jasne. - mruknęłam w odpowiedzi i spojrzałam na Andrzeja, który otworzył przede mną drzwi. Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się do jednej z ostatnich ławek.
- Na pewno chcesz tu siedzieć? - zapytał po chwili spędzonej na modlitwie. - Nie będziesz nic widziała, a poza tym Dawid jest twoją rodziną i...
- Nie chcę się rzucać nikomu w oczy. - odpowiedziałam. - Jeśli tobie zależy na tym, możesz iść bliżej.
- Nie zostawię cię. - odpowiedział z uśmiechem, pod którego wpływem zabrakło mi słów.
Spuściłam wzrok i nie uniosłam go, póki nie rozbrzmiały dźwięki Marszu Mendelsona. W tym momencie, tak jak każdy, wstałam i zwróciłam wzrok ku wchodzącej parze młodej.
Wyglądali cudownie. Dawid z poważną miną prowadził Ankę do ołtarza. Jej biała suknia z delikatnymi, fiołkowymi dodatkami i biały, długi welon prezentowały się idealnie. Sprawiała wrażenie niewinnej, delikatnej istotki. Tak, słowo wrażenie pasuje tu idealnie. Razem jednak tworzyli idealny obraz przykładowego młodego małżeństwa...



- Sto lat Młodej Parze! - krzyczał wujek Leon, ojciec blondyny, unosząc w górę kieliszek z szampanem.
Powtórzyli to wszyscy na sali, po czym, po upiciu trunku, zasiedli przy stole.
Pierwszy toast za nami, jest postęp, myślałam spoglądając w bok na kuzyna, który przed kilkoma chwilami wygłaszał przemówienie. Słowa o miłości, które wypłynęły z jego ust były wyjątkowo szczere.
- Coś nie tak?
Spojrzałam na Nikodema z wyraźnym poddenerwowaniem; zajęcie miejsca naprzeciw mnie było oczywiście przypadkiem...
- Skądże, wszystko w porządku. - skrzywiłam się, a on zajął się jedzeniem.
Sama zaczęłam tylko psuć idealne ułożenie makaronu, przeznaczonego na rosół.
Widziałam tyle znajomych twarzy; kuzyni, kuzynki, nawet ciocię i wujka, którzy mnie przygarnęli... Dlaczego nie cieszę się na ich widok? Nigdy nie byłam zwolenniczką takich imprez, ale zawsze choćby najbardziej fałszywy komplement był milszy niż teraz...
Zauważyłam, że ludzie zaczynają odchodzić od stołów, aż pozostałam, jak sądziłam, sama. Ktoś coś krzyknął, rozległy się śmiechy - nie obchodziło mnie to ani trochę.
Poczułam na swoim przedramieniu ciepło. Dłoń Andrzeja delikatnie spoczęła na mojej skórze, a jego twarz zwróciła się ku mnie. Ostrożnie zrobiłam to samo.
- Nie wyglądasz najlepiej. - wyznał, marszcząc brwi.
- Nic mi nie jest. - wymusiłam uśmiech, którego najwyraźniej nie kupił.
- Męczysz ten talerz od kwadransa, coś jest na rzeczy.
- Czuję się dobrze.
- Naprawdę? - zapytał z zawadiackim uśmiechem. Skierował ku mnie dłoń. - W takim razie chodź.
Chwyciłam niepewnie jego dłoń i pozwoliłam się prowadzić tam, gdzie wszyscy się gromadzili.
Młodzi akurat tańczyli pierwszy taniec. Przypatrzyłam się im dokładniej.
Poruszali się w pełnych gracji ruchach, jakby robili to od zawsze. Dawid szepnął kobiecie kilka słów, a ona rozpromieniała tak, jak jeszcze nigdy.
W momencie, gdy Ania po raz kolejny była okręcana wokół własnej osi, palce Andrzeja odnalazły moje i dzięki niemu się splotły. Kątem oka spojrzałam zdziwiona na chłopaka, a ten, nieco speszony, zaczął je rozsuwać. Krótkim ściśnięciem nie pozwoliłam na to, co mnie samą nieco zdziwiło, nie mówiąc o nim.
Kiedy muzyka, do której tańczyli, dobiegała końca, a goście wynagrodzili Młodych gromkimi brawami, ponownie usiadłam w osamotnieniu, ale tylko na chwilę.
- Anastazja? - usłyszałam nad sobą skrzeczący głos ciotki Niny. - Jak ty się zmieniłaś! Gdzie jest ta dziewczynka, którą wychowywaliśmy? Po prostu brak mi słów! Pamiętam jak razem z Nikosiem...
No tak, czego innego mogłam się spodziewać po matce Dawida? Patrzyłam na nią z wykrzywionymi ustami, a w głębi błagałam, żeby się zamknęła.
Ukradkiem spoglądałam za nią i zauważyłam Wronkę rozmawiającego z Konarskim. Garnitur nadawał mu poważnego wyglądu, który jak najbardziej mu odpowiadał. Andrzej spojrzał w moją stronę. Przewróciłam oczami na znak, że rozmowa nie należy do moich ulubionych, a on ruszył w moją stronę. Buzia Konarskiej wciąż była w ruchu, gdy chłopak złapał mnie za przegub i krzyknął:
- Jesteś mi potrzebna! Przepraszam panią. - zwrócił się do niej i pociągnął mnie za sobą na zewnątrz, gdzie zaczynało się już ściemniać.
- Myślałam, że będę tam stała wieczność. - mruknęłam. - Dziękuję.
- To nic takiego. - zaśmiał się. - Nie mogłem już patrzeć na to cierpienie wypisane na twojej twarzy.
- Naprawdę tak łatwo było je wyczytać? - uniosłam brwi.
- Nie, po prostu dobrze cię znam.
- Nie byłabym tego taka pewna. - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Spędziłem z tobą sporo czasu, wiem jaki jest twój ulubiony smak, co robisz w deszczowe dni, w jakim swetrze najchętniej chodzisz, jakiej muzyki słuchasz, gdy masz doła... W międzyczasie zrozumiałem, jak rozpoznać czy masz dobry humor czy jak się zachowujesz, kiedy masz czegoś dość.
- Nie wiesz wielu rzeczy: jednak o czym myślę przed snem, jakie mam marzenia czy plany na przyszłość. Nikt nigdy nie pozna mnie w całości. - po wypowiedzeniu ostatniego słowa, spojrzałam w ziemię.
Chłopak zamilkł. Słychać było tylko odgłosy zabawy dochodzące z sali.
- Może gdybym cię wtedy nie opuścił, byłbym pierwszym, któremu się to udało.
Uniosłam głowę i zmarszczyłam brwi.
- O co ci chodzi?
- O to, że zachowałem się jak idiota. Potrzebowałaś mnie. Wiedziałem o tym, a mimo to urwałem nasz kontakt. Próbowałem o tobie nie myśleć, przecież miałaś już przy sobie Dawida, on umiał się tobą opiekować jak nikt inny. Pomimo moich starań, pojawiałaś się w moich myślach codziennie, a ja musiałem jakoś usprawiedliwiać moje postępowanie.
- Przecież spotykałeś się z jakąś dziewczyną, widziałam was.
Zaśmiał się.
- Myślisz, że coś mnie z nią łączyło? - kiwnęłam głową, na co kontynuował: - To był kolejny sposób na ucieszenie wyrzutów sumienia, oczywiście nieskuteczny. No i chciałem zobaczyć u ciebie zazdrość, ale po tym wszystkim co zrobiłem, powinienem dla ciebie równać się z ziemią.
- Być może powinieneś. - powiedziałam cicho. - Ale na pewno tak nie jest.
Wrona spojrzał głęboko w moje oczy. Poczułam jak fala ciepła przechodzi po moim ciele. Jego dłoń znów z łatwością odnalazła moją. Zbliżył się do mnie, aż poczułam jego ciepły oddech blisko moich ust.
-... mówię ci, samochód-marzenie! - usłyszałam czyjś coraz głośniejszy głos. Odsunęłam się od Andrzeja, a on przejechał dłonią po twarzy, mrucząc ciche "cholera, zawsze to samo".
- Mów co chcesz, ale mojego BMW nie zamienię na nic innego! - mówił Owczarz do Kipka, aż nas zauważył. - A wy co tu robicie?
- Uciekają z wesela?! - krzyczał jego towarzysz. - Ciekawe co będzie, jak Konar się o tym dowie!
- On sam zapewne niedługo się ulotni, a my akurat wchodziliśmy do środka. - próbowałam jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji, więc kiwnęłam na Wronkę i ruszyłam do budynku.
- Skoro już tu jesteśmy. - zaczął. - Może zatańczysz?
Przytaknęłam głową i poczułam jak otacza mnie ramieniem. Po chwili byliśmy już wśród innych bawiących się ludzi.
Naprawdę nie cierpiałam tańczenia, ale odmowa nie wchodziła w rachubę. Próbowałam więc chociaż udawać, że nie sprawia mi to kłopotów. Chciałam przetrwać te kilka minut z wzrokiem wbitym w naszych butach.
- Wyglądasz dziś naprawdę uroczo. - zagaił mój partner. - Jest tylko coś, o czym chyba zapomniałaś.
- Co takiego?
- Najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek poznałem. Nie widziałem go już dawno, nie wiesz gdzie jest?
Zaśmiałam się w głos.
- Wrócił! - ucieszył się chłopak. - I do tego jest jeszcze lepszy niż ostatnio.
Chciałabym, żeby chociaż w połowie był tak cudowny jak twój...
Niedbały obrót, który wykonałam dzięki jego pomocy, kończył graną piosenkę. Kilka sekund później pojawił się przy nas Dawid z Kornelią, jego siostrą.
Niechętnie puściłam Andrzeja i "przeszłam" do Dawida. Jak wywnioskowałam po chwili, on także nie należał do najlepszych tancerzy, więc nie zmuszaliśmy się do udawania wyrafinowanego układu kroków. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało się Ance nauczenie go tego, co pokazywał w pierwszym kawałku.
- Widzę, że nawet ty zaczęłaś się bawić? - odezwał się.
- Jeśli tak to można nazwać. - mruknęłam. - Chyba wszystko idzie zgodnie z planem?
- Tak, Ania jest zadowolona. - rozejrzał się na boki, po czym schylił ku mnie i powiedział cicho: - Mam nadzieję, że tobie i Andrzejowi wspólne przyjście nieco pomogło?
- Nie rozumiem o co ci chodzi. - serce zaczęło bić mocniej. Jego słowa całkowicie mnie zaskoczyły.
- Nel, byle kogo nie zaprasza się na takie okoliczności. - wyjaśniał. - Na kilometr widać, że go do ciebie ciągnie. Patrząc na was z boku zrozumiałem, że to było dla niego coś naprawdę poważnego.
Tym razem to ja zamilkłam. "Byle kogo nie zaprasza się na takie okoliczności"... W sumie od początku zastanawiałam się, dlaczego zależy mu na pójściu z nim, skoro tak czy inaczej, znaleźlibyśmy się na tej samej imprezie...
Muzyka ustawała, kończąc się popularną przyśpiewką zachęcającą do picia.
- Przemyśl to, proszę. - powiedział mi jeszcze do ucha, gdy byliśmy w drodze do stolika.
Znajdujący się obok Andrzej napełnił mój kieliszek, ale nawet go nie ruszyłam. W głowie cały czas miałam słowa Konara.
- Taniec z kuzynem okazał się tak tragiczny, jak podejrzewam?
Spojrzałam na siatkarza.
- Nigdy więcej. - skomentowałam krótko, na co on zareagował perlistym śmiechem.
Kiedy przerwa dobiegła końca, chciałam wymknąć się gdziekolwiek, byle tylko uniknąć kolejnego tańca. W momencie, gdy skręcałam już ku wyjściu, zawołał mnie Waliński. Odwróciłam się, by go szybko zniechęcić do kontaktu ze mną, ale on szedł do mnie z małym, na oko czteroletnim chłopcem. Przypomniało mu się, jak zajmowałam się dziećmi na Łuczniczce...
Westchnęłam i zabrałam chłopca na salę. Zostawienie go z naprutym Kipkiem nie mogło się skończyć dobrze.
Odnalazłam jego mamę, oddałam go i już chciałam ponownie uciec, ale zostałam zmuszona do pójścia na parkiet z bohaterskim Marcinem. Moje marzenia się spełniają...
W ten oto sposób, co chwilę "odbijana", przetańczyłam najdłuższą w życiu godzinę z prawie wszystkimi obecnymi klubowymi kolegami Dawida. Dziwne, myślałam, że mnie nie cierpią, zresztą jak każdy. Ci ludzie naprawdę się zmieniają przez alkohol.
Gdy tylko miałam okazję, wyszukiwałam wśród ludzi Andrzeja, z którym dość często spotykałam się wzrokiem.
Po tej okropnej godzinie, wreszcie byłam wolna. W czasie, gdy wszyscy poszli do stolików, ja ruszyłam prosto na zewnątrz, gdzie znalazłam drewnianą ławkę. Bez zawahania na niej usiadłam i zaczęłam rozmasowywać obolałe łydki.
- Nel. - usłyszałam znany mi męski głos.
- Tak? - spojrzałam na stojącego przede mną Wronę.
- Przejdziesz się ze mną?
Przytaknęłam i z trudem wstałam. Moje łydki potwornie paliły, ale chciałam spędzić z nim trochę czasu.
Zdjęłam te przeklęte buty i wzięłam je w rękę. Kiedy byliśmy już w drodze,  poczułam na ramionach jego marynarkę. Podziękowałam, choć nieco mnie to krępowało.
Zauważyłam, że zbliżamy się do pobliskiego jeziora, znajdującego się na terenie lokalu, lecz znacznie oddalonego od budynku. Będąc już na miejscu, stanęliśmy na brzegu i wpatrzyliśmy się w błyszczącą taflę wody.
- Nie rozumiem czemu wszyscy są tam, na sali, skoro tutaj jest taki widok. - wyznałam cicho.
- Nie wszystkim podoba się taki sposób na spędzenie czasu.
Kiwnęłam głową, a on kontynuował:
- Mi wystarczy, że spędzę go z tobą.
Spojrzałam zdziwiona na Andrzeja. Jego dłonie znalazły się na moich lędźwiach, a moje na jego karku.Wtuliłam się w jego tors, czując się bezpieczniej jak nigdy.
Kołysaliśmy się powoli do muzyki, która cicho płynęła z sali. Atmosfera była tutaj zupełnie inna niż tam.
Jego ramiona mnie otoczyły, a twarz przylgnęła do moich włosów.
Po chwili odsunął mnie na moment i delikatnym ruchem ręki podwyższył mój podbródek i złączył nasze wargi. Zamknęłam powoli oczy.
Rozkoszowałam się tą chwilą; tak długo jej wyczekiwałam...
- Proszę cię - wyszeptał Andrzej na moment opierając swoje czoło o moje. - Spróbujmy jeszcze raz, nie wytrzymam bez ciebie.
Spojrzałam głęboko w jego oczy.
- Do trzech razy sztuka? - uśmiechnęłam się szeroko.
- Jeśli tylko pozwolisz...
- Tobie? Zawsze i mimo wszystko.
Uśmiech, który pojawił się na jego ustach, przedstawiał jednocześnie radość i wdzięczność. Uwielbiałam go.

W taki sposób, trzymając się za ręce, wróciliśmy już na salę jako wtedy jedna z szczęśliwszych par.


--------------------------------------------
I udało nam się dotrwać do tego momentu! (Sorry, Aga... :D)
Mam nadzieję, że da się to jakoś czytać? Muszę przyznać, że opis ślubu i wesela może być złe, bo... szczerze powiedziawszy byłam na nim tylko raz, mając 7 lat.
Zaufałam wszystkim stronom temu poświęconym. ;)

Wczoraj minął rok, od kiedy pojawił się tutaj pierwszy wpis. Pamiętam go dokładnie, pamiętam pomysł, który wykiełkował w mojej głowie i radość, kiedy pojawili się pierwsi czytelnicy. Nie podejrzewałam, że będzie Was aż tak dużo. Bardzo Wam dziękuję, dzięki wam czuję się chociaż czasami potrzebna. :)

Trzymajmy wszyscy kciuki za powrót Igły do zdrowia!
No i jeszcze jedno! Soczi!! *-*

Pozdrawiam, Misu. ;)

niedziela, 2 lutego 2014

23. Po prostu chcę iść z tobą.

Podobno słońce potrafi mocno wpłynąć na człowieka. Sprawia, że czynności na porządku dziennym zyskują nowego znaczenia, otaczający ludzie stają się sobie bliżsi...
Gówno prawda. No, przynajmniej w moim przypadku.
Bydgoszcz dzisiejszego dnia, zważywszy na kalendarzową zimę, wręcz topiła się w słońcu. Nic więc dziwnego, że większość mijanych przeze mnie ludzi uśmiechała się szeroko, ale widząc moją markotną minę, nieco się kwasiła.
Kolejne długie godziny spędzone z tą dziewczyną - dłużej już chyba nie wytrzymam. Gdyby nie to, że jutro jest "najważniejszy dzień w życiu" Anki, nie poszłabym tam za nic w świecie!
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 18:20. W sumie pozostało mi kilka godzin, ale na pewno Konar nie będzie gadał o niczym innym niż o jutrzejszym dniu.
Moja droga do domu nie była więc czymś przyjemnym. Miałam jeszcze do zrobienia pracę na zaliczenie, o którym dowiedziałam się tego dnia. Cudownie.
Kiedy dotarłam już otworzyłam drzwi frontowe naszego mieszkania, doszły mnie czyjeś rozmowy. Przeszłam do salonu i zastałam tam Dawida z Wroną.
- A ty już? - zdziwił się mój kuzyn, spostrzegając mnie po chwili. - Miałyście przecież tak dużo roboty.
- Nie było mnie tu od dziewięciu godzin - zauważyłam. - tyle czasu najwidoczniej nam starczyło.
Konar kiwnął tylko głową, a ja wzięłam zostawiony dla mnie na stole obiad. Spotkałam się przy tym wzrokiem z Andrzejem, na co moje serce zaczęło bić szybciej. Uśmiechnęłam się i wyszłam do siebie.
Postawiłam talerz z jedzeniem na stole, myśląc o projekcie. Znalazłam w szafie swój rysownik i ołówki. Po długim przeglądaniu ich ilości i rodzajów, doszłam do wniosku, że brakuje mi kilku z nich.
... naprawdę akurat dzisiaj?
Jęknęłam z zawodem i odłożyłam sprzęt. Próbowałam też coś zjeść, ale mój żołądek skurczył się i nie miał ochoty na cokolwiek. Zupełnie jak ja, mówiąc nie tylko o jedzeniu...
Wyciągnęłam z szafy wieszak z naciągniętym na niego czarnym pokrowcem, po czym położyłam go na łóżku.
Rozpięłam delikatnie zamek, spojrzałam sukienkę, która układała się pod materiałem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Niby nie było w niej nic szczególnego: zachodząca lekko za kolano, na średniej długości ramiączkach, czarna. Górna część, która kończyła się w pasie, była delikatnie świecąca, za to rozkloszowany dół prawie matowy. Dzielił je czerwony, dość szeroki pas.
Zabawne; moja pierwsza sukienka od czasów podstawówki...
Kiedy skończyłam dokładne przyglądanie się swojego wczorajszego zakupu (a raczej Dawida, który nie chciał słyszeć o moim wyjściu w spodniach...), usłyszałam jak ktoś dzwoni do drzwi. Zapewne Anka znowu coś chce się upewnić, pomyślałam i z powrotem schowałam kreację do szafy.
Zdziwienie wkroczyło na moją twarz, kiedy do moich uszu doszedł nierozpoznawalny wcześniej, męski głos. Nie należał do siatkarzy.
Bezszelestnie wyszłam z pokoju i ruszyłam wprost do salonu, skąd dochodziła rozmowa.
- Miałeś przyjechać jutro...
- Pomyślałem, że może dodatkowa para rąk się przyda.
- Za późno. - mruknął Konar i spojrzał w moją stronę, a po nim owa osoba.
Zaniemówiłam. Te jasne włosy, zielone oczy, dobrze znany mi uśmiech...
- Cześć, kurduplu. - odezwał się do mnie wykrzywiając usta. - Dawno się nie widzieliśmy, co?
Spojrzałam na mojego kuzyna.
- Co on tutaj robi?
- Przyjechał na ślub, ja...
- Zaprosiłeś Nikodema?! - krzyknęłam.
- Nel, to jest przecież twój brat! - odpowiedział mi tym samym.
- Nie obchodzi mnie to! Jak mogłeś?!
- On też jest naszą rodziną...
- Moją przestał być, kiedy mnie zostawił. - wysyczałam, po czym chwyciłam kurtkę i wyszłam z mieszkania, zatrzaskując drzwi.
Szybkim krokiem opuściłam blok i ruszyłam przed siebie. Byle jak najdalej od tego miejsca, od tego człowieka...
- Hej, poczekaj! - usłyszałam za sobą głos Wrony, który po chwili pojawił się koło mnie.
- O co chodzi? - burknęłam.
- O nic. Po prostu chcę iść z tobą.
Kiwnęłam głową i kontynuowałam bezcelową tułaczkę, tym razem z Andrzejem.
- Denerwujesz się przed jutrem? - zapytał.
- Na pewno nie tak jak oni. - mruknęłam. - Mam wrażenie tylko, że wszystko się zawali i to przeze mnie.
- Niby dlaczego?
- Zrobię coś głupiego...
- Zwariowałaś? Nie pozwolę na to. - uśmiechnął się zawadiacko.
Spuściłam wzrok na ziemię. Jego uśmiech potrafił mną zawładnąć, a nie było to moim marzeniem w tej chwili.
Mój żołądek dawał znaki, że dawno nic nie dostał i zaczął burczeć.
- Chodźmy coś zjeść. - zaśmiał się Andrzej.
- Nie, chyba muszę wrócić tam i jakoś się dogadać z Konarskim. - rzekłam, stając w miejscu.
- Nalegam. - powiedział, chwytając moją dłoń i ciągnąc za sobą.
Wiedziałam, że już nie wygram, więc szybko wyrównałam naszego kroku i puściłam go. To byłoby nieco niezręczne...
Poszliśmy do jednego z fast-foodów w centrum, w którym kiedyś miałam pracować.
- Powiedz mi - odezwał się Wronka popijając colę. - Czemu tak bardzo się zdenerwowałaś na wieść o przybyciu twojego brata?
Westchnęłam; miałam przeczucie, że ten temat zostanie poruszony.
- Nikodem, jak wiesz, zostawił mnie u Konarskich w domu. Miał wyjebane na mnie i na to, co się ze mną dzieje. Nie odpowiadał na żadne wiadomości od mojej ciotka; ślad po nim zniknął. Kiedyś spotkałam go w Gdańsku: zachowywał się, jakbyśmy nie spędzili razem dzieciństwa, nie mieli tych samych rodziców... Mówiłam o tym w domu; on już nie jest moim bratem.
Wrona kiwnął głową i spojrzał na mnie z uwagą.
- Nie zasługuje na twoje nerwy, naprawdę.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się; gdyby te słowa powiedział ktoś inny, na pewno nie zrobiłyby na mnie takie wrażenia jak teraz.
Dokończyliśmy jedzenie i skierowaliśmy się ku wyjściu.
- No tak! - uderzyłam się otwartą dłonią w głowę. - Muszę jeszcze gdzieś iść.
- W porządku. - rzucił Wrona i poszedł za mną.
Kiedy dostrzegłam szyld sklepu artystycznego, przyspieszyłam tempa.
Weszłam do środka i znów uderzył mnie ten cudowny zapach farb i papieru kreślarskiego, a do uszu dopłynęła stara muzyka.
Podeszłam do kasy.
- Przepraszam? - odezwałam się, a do kasy podszedł młody mężczyzna, ubrany w jasnoniebieską koszulę i granatową marynarkę. Na nosie miał cienkie okulary, a długie włosy związane w kitkę. - Czy dostanę ołówki 5B, 3B i 6H?
- Oczywiście. - odezwał się i odwrócił w celu znalezienia poszukiwanych przeze mnie ołówków, a ja stanęłam jak wryta.
- Olek?!
Mężczyzna odwrócił się do mnie z lekkim uśmiechem. Tak, to na pewno on!
- Co ci się stało? Jesteś taki... jak nie ty! - nie mogłam wyjść z szoku.
- Racja trochę się zmieniłem. - przyznał, śmiejąc się cicho. - Wybacz mi, że nie poinformowałem cię o tym, że wróciłem, ale jestem tu od kilku dni, a swój dawny telefon... No cóż, zgubiłem w Niemczech, więc nie mogłem napisać ci choćby sms-a...
- Nie szkodzi. - machnęłam ręką. Sięgnęłam ręką po kartkę na blacie i napisałam swój numer.
- Dzięki. - uśmiechnął się. - Napiszę ci wiadomość jak już kupię sobie telefon.
Zapłaciłam za zakup, schowałam go do kieszeni i wyszłam, żegnając się z chłopakiem.
Przed sklepem czekał na mnie Andrzej.
W milczeniu poszliśmy znów pod blok.
- Wchodzisz? - zapytałam.
- Nie, wrócę już do siebie. Na pewno macie mnie już dość, tak często tu przesiaduję. - zaśmiał się.
Z wszystkich ludzi, którzy się przez nie przesmyknęli, ciebie najchętniej bym tam pozostawiła...
- Odpocznij do jutra. - uśmiechnął się na widok mojej zdezorientowanej miny. - Będziesz potrzebowała dużo energii, żeby przetańczyć każdy kawałek.
- Obawiam się, że mi się to nie uda. - spojrzałam na niego rozbawiona.
- Pozwól, że tym zajmę się ja. - rzekł, po czym schylił się ku mnie i pocałował mnie delikatnie w czubek głowy. - Śpij spokojnie.
Odwrócił się i poszedł, a ja patrzyłam na niego jeszcze długo. Dopiero, kiedy całkowicie zniknął mi z pola widzenia, weszłam na klatkę schodową, a potem do naszego mieszkania.
Na widok gadającego ze sobą kuzynostwa, zrzedła mi od razu mina.
- Przepraszam na moment. - powiedział i wyszedł do mnie na korytarz.
- Słuchaj, naprawdę mi przykro... Nie chciałem, żeby to tak wyszło, ale nie wiedziałem też, jak ci o tym powiedzieć.
- O ile nie będę musiała z nim rozmawiać, spędzać czasu czy mieć jakikolwiek kontakt, będzie w porządku. Nie martw się mną, masz inne problemy na głowie.
Poszłam do łazienki, gdzie wzięłam długi prysznic i poszłam do swojego pokoju.
Leżąc już w łóżku, myślałam tylko o Wronie. O tym, co dzisiaj powiedział. Czy to było na poważnie? Nie znałam na to odpowiedzi. Wiedziałam tylko tyle, że moje nadzieje na to, żeby jego obietnice się spełniły, były ogromne.
To niesamowite jak kilka słów potrafi zmienić człowieka...


-------------------------------------------------------
Wiem, że krótko, przepraszam... :<
Ale mam dobrą wiadomość - będzie jednak pięć rozdziałów, bo ten rozbiłam na dwa (wszyscy spodziewali się ślubu, a niedobra Misu zaskakuje ^^)
Tak, wiem, że ta ilość co chwilę się zmienia, ale to chyba dobrze?

To ten... Dziękuję za głosy oddane w ankiecie. :)
Nie rozumiem czemu dodaję rozdział takiej jakości. Pisałam go nocą, bo KOMUŚ obiecałam, że w nocy się pojawi... ;>

Feel-like-alice - zapraszam na nowy rozdział.

To chyba na tyle... Nowy rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu. :>

Misu.