niedziela, 26 stycznia 2014

22. Kolejny sport, o którym nie mam kompletnie żadnego pojęcia.




- Gdzie są, do cholery, te kwiaty?!
Wciągnęłam głośno powietrze i powoli je wypuściłam, zaczynając po raz kolejny nerwowo przekładać białe róże do wysokich waz. Tylko spokojnie, oddychaj...
- Przecież my się nie wyrobimy! - krzyczała Anka przechodząc się nerwowo po jasnym salonie.
- Wyluzuj, zostały cztery dni. - zwróciłam jej uwagę, a ta obarczyła mnie zimnym spojrzeniem.
- Ty wiesz jak te dni będą wyglądały?! Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy!
- Widzę, że zaczynasz od dzisiaj. - mruknęłam cicho, ale ona zignorowała tą uwagę.
- Jeszcze nic nie jest ustrojone; ani kościół, ani sala! Kucharze mają jakieś bezsensowne pretensje do menu, które przygotowałam. I na dodatek Dawid jest na wyjeździe. Nie, ja tu zaraz zwariuję! A ty gdzie idziesz?!
- Dotlenić się. - odezwałam się kierując się ku wyjściu. - Chyba należy mi się chwila przerwy?
- Nie mam pojęcia po co prosiłam cię o przyjście tu, skoro wiedziałam, że tak będzie.
- Może dlatego, że poprosił cię o to Konar?
- Co? Ja... - zakłopotała się; no tak, innej odpowiedzi nie musiałam się spodziewać, ta była trafna. - Przecież on jest daleko stąd, a rozmawiałam z tobą o tym dzisiaj.
- Istnieje coś takiego jak telefon, albo jak wolisz, planowanie pewnych spraw. Nie jestem głupia. - uśmiechnęłam się kwaśno i ruszyłam przez korytarz, aż do drzwi wyjściowych.
 Będąc już na zewnątrz, poczułam uderzenie zimnego powietrza.
Odetchnęłam głęboko; te kilka godzin w towarzystwie Anki i jej przyjaciółek w zupełności mi wystarczało. Niepotrzebnie w ogóle tu przychodziłam; blondyna jakby się na mnie uparła - nic nowego.
Zaczęłam przeszukiwać kieszenie kurtki i dopiero, gdy wyczułam owalny kształt, zaprzestałam poszukiwań. Spojrzałam na wyjętego przed chwilą papierosa. Tak bardzo kusił...
Chciałam znowu poczuć znany mi dobrze smak, jak za czasów, gdy niczym się nie martwiłam i żyłam chwilą.
Obracałam go w każdą stronę, a ochota na nikotynę nie przechodziła.
Nie, Nel, nie możesz! Obiecałaś Andrzejowi, obiecałaś terapeutce.
Cholerna baba, nie dość, że wypytuje mnie o szczegóły, których zupełnie nie pamiętam, to na dodatek pragnie walczyć z moimi nałogami. Idiotka.
Schowałam fajkę do kieszeni; nie mogłam na nią tak po prostu patrzeć.
Rozejrzałam się po ogrodzie, lecz niewiele zdołałam ujrzeć, bo zapadał zmrok.
Z tego co dowiedziałam się od kuzyna przez smsa, grali dzisiaj dość ważny mecz za granicą. Dziś w nocy mają już być w Bydgoszczy, najpóźniej jutro rano.
Dobrze się złożyło, bo jutro mam mieć wizytę u psycholog. Dawid nic nie wie, więc jedynie Andrzej mógł mnie tam zawieźć. Próbowałam oczywiście przekonać go, że mam zdrowe nogi i dam radę tam dojść, ale nie chciał tego do siebie przyjąć. Nie powiem, żeby specjalnie mnie to zasmuciło, ale nasz kontakt ograniczał się tylko do rozmów w czasie tej krótkiej drogi.
Uśmiechnęłam się pod nosem; to zabawne ile może pomóc jedna osoba, choćby samym swoim bytem.
Westchnęłam głośno. Nie miałam ochoty znowu do nich iść, ale im szybciej tam będę, tym szybciej wrócę do domu.
Kiedy już kierowałam dłoń na klamkę poczułam, że mój telefon zaczyna dzwonić. Wyjęłam go szybko z kieszeni i spojrzałam na ekran:
Andrzej.
Zerknęłam na godzinę, którą wyświetlała komórka : 22:03
Zawahałam się; czyżby zorientował się, że jednak nie zdąży po mnie przyjechać? W takim razie za późno sobie o mnie przypomniał, udało mi się to przewidzieć wcześniej niż jemu.
Poczekałam chwilę aż aparat przestanie dzwonić, po czym weszłam do środka.
- O, jesteś. - zauważyła mnie Anka. - Nie będę cię już dzisiaj męczyła. Dokończ tylko te bukiety i będziesz wolna.
Trochę zdziwiona jej spokojem, kiwnęłam głową i poszłam na swoje dawne miejsce.
Wróciłam do mojej jakże monotonnej pracy. Biała róża, morelowy wazon, biała róża, biała róża, wazon...
Po mniej więcej dwóch godzinach skończyłam robotę i, zmęczona tą monotonią, rozprostowałam obolałe od siedzenia nogi.
Rzucając ciche "dobranoc", wyszłam z domu i skierowałam się wolnym na nasze blokowisko.
Już dawno nie widziałam takich pustek na bydgoskich ulicach; po przejściu ponad połowy drogi, nie minęłam ani jednego człowieka.
W pewnym momencie, będąc już blisko celu, zauważyłam w oddali ciemny punkt. Zmrużyłam oczy; to był człowiek.
Serce podskoczyło mi do gardła. Postać nie poruszała się, zupełnie jakby wpatrywała się we mnie, przez co dostałam gęsiej skórki.
Ogarnęła mnie chęć ucieczki w drugą stronę, lecz to, że ta osoba patrzy na mnie nie było pewne. Postanowiłam iść przed siebie, ignorując własny lęk.
Każdy krok wydawał mi się trzy razy głośniejszy i większy; odległość między mną a nim lub nią się zmniejszała. Moje serce biło coraz szybciej.
Będąc na odległości kilkunastu metrów zauważyłam, że człowiek-figura naprzeciw ciężko oddycha, a jego sylwetka jest zniżona jak do ataku.
Zaległam w miejscu. Strach całkowicie mnie sparaliżował. Czułam, że niedługo będzie po mnie, że ten ktoś nie zamierza mi darować życia.
Stałam niedaleko owej osoby, gotowa na śmierć tu i teraz.
Spodziewałam się, że za chwilę zobaczę jej rozwścieczoną twarz blisko mojej, a w oczach ujrzę żądzę mordu.
Ale tak się nie stało; po dłuższej chwili zobaczyłam jak on (rozpoznałam to po budowie) ucieka. Po prostu skręca w bok i biegnie przed siebie.
Ogłupiałam. Ktoś mnie obserwował, po czym zwiał? O co tu chodzi?
Otrzęsłam się z szoku i szybko ruszyłam. Co jeśli on tu wróci...
Minęłam miejsce, w którym go zobaczyłam i potem, nie obracając się już, poszłam prosto w znane mi dobrze kąty.
Dopiero, znajdując się już na osiedlu, rozejrzałam się wokół. Czułam na sobie czyjeś oczy, ponownie ogarnął mnie strach. Przyspieszyłam kroku, a do klatki wpadłam prawie biegiem.
Pognałam na piętro i, gdy byłam już w mieszkaniu, zakluczyłam drzwi i oparłam się o ścianę.
Dyszałam, sama nie wiem czy ze zmęczenia, czy raczej ze strachu.
Kiedy już się uspokoiłam, weszłam do salonu, gdzie powitał mnie uradowany Wisus. Pogłaskałam go po wielkim łbie i usiadłam na kanapie.
Byłam za bardzo zszokowana tym, co się przed chwilą stało, by myśleć o spaniu. Kim on był, czego chciał... Nie rozumiałam.
Włączyłam telewizor, w którym zawitał mecz tenisa. Kolejny sport, o którym nie mam kompletnie żadnego pojęcia.
Położyłam się wzdłuż mebla i przykryłam się leżącym niedaleko kocem. Dłoń położyłam na sierści leżącego niżej psa i zapatrzyłam się w ekran.
Po jakimś czasie zaczęłam nawet rozumieć zasady, a gdy zaczęła się przerwa, zamknęłam oczy. Zasnęłam.
Obudziłam się dopiero, gdy do moich uszu doszły odgłosy wiwatów i oklasków dla jednego z graczy.
Westchnęłam i z powrotem spróbowałam skupić się na grze, lecz przeszkodził mi zryw psa. Spojrzał się nagle na drzwi, w które po chwili ktoś zaczął nerwowo walić pięścią.
Zadrżałam. To on, człowiek z miasta...
Starałam się to ignorować; może akurat sobie pójdzie.
Dołączył do tego też dzwonek do drzwi, lecz największy niepokój odczułam, gdy mój telefon zaczął dawać o sobie głośne, długie znaki.
Trzęsącymi się dłońmi wyjęłam go i odebrałam połączenie, nie patrząc kto dzwoni.
- H-halo? - wydukałam.
- Otworzysz mi te jebane drzwi czy nie?!
Otworzyłam szeroko oczy.
- Nel, przestań się wygłupiać i przekręć zamek. Jestem zmęczony po długiej podróży, odpuść sobie dokuczanie.
- Dawid?
- No a kogo innego mogłabyś się spodziewać pod naszym mieszkaniem o drugiej nad ranem?
- Już idę. - mruknęłam i wykonałam polecenie kuzyna.
Konarski wtoczył do środka swoje bagaże i opadł bezsilnie na fotel.
- Nareszcie. - uśmiechnął się, a ja spuściłam wzrok. Niepotrzebnie dałam się ponieść strachu. - Już myślałem, że spędzę tę noc na klatce schodowej. Ej, co ci jest?
- Nic. - mruknęłam i poszłam do siebie. Miałam już kompletnie dość tego dnia, więc bez zastanowienia zamknęłam się u siebie i uciekłam w głęboki sen.


Czasami patrząc w przeszłość zastanawiam się, czy tylko to jedno nieszczęśliwe wydarzenie tak bardzo mnie zmieniło.
Dawniej sprawianie ludziom przykrości było dla mnie czymś normalnym - teraz czułam wyrzuty sumienia.
Kiedyś, żeby odpocząć od problemów wychodziłam z słuchawkami w uszach do miasta, dzisiaj przesiaduję w domu.
Jedynie moje podejście do ludzi się nie zmieniło - nie warto im ufać, każdy potrafi zranić.
Wsłuchiwałam się właśnie w wykład na temat historii renesansowego malarstwa, kiedy poczułam, że na mój telefon przyszła wiadomość. Gdy upewniłam się, że profesor jest zajęty, spojrzałam na wyświetlacz.
'Wszystko w porządku? Dzwoniłem wczoraj, ale nie odbierałaś... Gdzie jesteś?'
Uśmiechnęłam się pod nosem i wystukałam szybko odpowiedź.
'Na uczelni. O co chodzi?'
'O której kończysz?'
'O 13:35'
'Będę czekał na parkingu.'
Uniosłam brwi. Wronka chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Wróciłam do słuchania, a raczej udawania, że słucham. Rozejrzałam się po sali.
Te same twarze co zawsze, już miałam ich dość. Spotkałam się spojrzeniem z Kamilem. Odwzajemniłam uśmiech, który na chwilę zawitał na jego zaspanej twarzy. Lubiłam go, jako jedyny z grupy potrafił do mnie podejść i pogadać, nie myśląc o tym, jakim cudem przeszłam na kolejny rok, skoro nie było mnie na tylu egzaminach.
W sumie nie zależało mi na popularności, zwłaszcza wśród tych zapatrzonych w swój "artyzm" idiotów. Jeszcze trochę i nie będę musiała ich widywać, lecz na razie czekał mnie codzienny widok ich nieszczęśliwych twarzy. Trudno, muszę dać radę.
Resztę wykładu spędziłam na rozmyślaniach o ślubie, a raczej o dzisiejszym popołudniu spędzonym na przygotowaniach do niego. Anka nie da mi spokoju, póki wszystko nie będzie dopięte na ostatni guzik.
Ale, pomijając to, udało mi się wytrwać do wpół do drugiej i chwilę później wychodziłam na zewnątrz, kierując się prosto na parking.
Zauważywszy znany mi srebrny samochód, od razu do niego wsiadłam.
- Cześć. - rzuciłam zamykając drzwiczki i spojrzałam na Andrzeja, który uśmiechał się do mnie szeroko.
- Cześć. - odpowiedział po chwili i odpalił silnik.
Ruszyliśmy w miasto, a odzywało się tylko i wyłącznie radio. Po kwadransie milczenia uznałam, że powinnam je przerwać.
- Gdzie w ogóle jedziemy?
- Na terapię. - odpowiedział spokojnie. - Poprosiłem, żebyś dzisiaj weszła szybciej ze względu na te przygotowania do soboty.
- Super. - burknęłam. Miałam już dość jeżdżenia do tej jędzy, która w ogóle mi nie pomagała, a wręcz przeciwnie, chyba starała się utrudnić mi życie.
Po chwili dojechaliśmy na miejsce i weszliśmy do środka. Zmrużyłam oczy i zwróciłam się do Wrony.
- Nie zostajesz w aucie?
- Nie, chciałbym zobaczyć jak to wygląda. Pozwolisz mi?
- Decyzja nie należy do mnie.
- Czyli uznam to za zgodę. - wyszczerzył się. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale poszłam do gabinetu.
- O, dzień dobry! - powitała nas Staniszewska. - Jak się dziś czujesz, Anastazjo?
- Jak zwykle. - mruknęłam siadając na fotelu.
- To cudownie, że się nie pogorszyło. - uśmiechnęła się sztucznie, po czym zwróciła się do Andrzeja. - A pan...?
- Ja tylko... chciałem się dowiedzieć na czym to polega.
- A kim pan dla niej jest? - zapytała patrząc na niego z ukosa, a on skierował wzrok na mnie.
- Bliskim przyjacielem. - szybko odpowiedziałam za niego.
- Rozumiem. No dobrze, skoro tak to nazywacie i panu zależy... niech będzie.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Gdyby to co ona mówiła jakoś zlewało się z prawdą, gdyby to się tylko tak nazywało...
Opisywanie tej nudnej godzinnej rozmowy jest zbędne. W skrócie mogę powiedzieć, że nic ciekawego się nie wydarzyło.
Kiedy byliśmy już w aucie, udało mi się kilka razy zauważyć, że Andrzej chce coś powiedzieć, lecz cały czas z tego rezygnuje. Po kolejnym otworzeniu ust i westchnięciu z rezygnacją, odezwałam się zniecierpliwiona.
- Wykrztuś to z siebie.
- Co?
- Widzę, że coś cię męczy. Nie krępuj się, mów w czym rzecz.
Chłopak nabrał głośno powietrza w płuca.
- Cały czas myślę o tym ślubie. - mruknął. - Idziesz z kimś?
Zatkało mnie. Nie spodziewałam się takiego pytania.
- Nie. - powiedziałam krótko. - A ty?
- To dosyć skomplikowane.
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się pod nosem. Podjeżdżaliśmy już pod nasz blok.
- Może wejdziesz?
- Na pewno macie teraz urwanie głowy w przygotowaniach...
- Ich problem. - wzruszyłam ramionami. - Wchodzisz czy nie?
- Niech będzie. - zdecydował się, co mnie trochę zdziwiło. Odkąd pamiętam, popołudnia z nim opierały się tylko i wyłącznie na jeżdżeniu do psycholog.
Weszliśmy do mieszkania, a tam zrobiłam nam po herbacie i usiedliśmy w salonie.
- Dawno tu nie byłem. - przyznał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Racja, dawno. - mruknęłam i zapadła chwilowa cisza.
- Ok, może wrócę do tematu z samochodu. - zaczął. - Dostałem zaproszenie z osobą towarzyszącą.
- To chyba... dobrze? Tak sądzę.
- Tak, tylko że... Nie jestem pewny, czy ta dziewczyna się zgodzi.
- Zostały ci trzy dni, więc musisz się spieszyć, bo jestem pewna, że gdy się dowie będzie na ciebie wściekła.- zaśmiałam się.
- Niestety. A ty, czemu idziesz sama?
Bo tak naprawdę zależy mi tylko na tobie, nikt inny się nie liczy...
- Tak wyszło.
Kiwnął tylko głową i upił łyk z kubka.
- A jak się czuje Ania? Widać po niej, że jest w ciąży? - zmienił temat.
- Niezbyt. Gdybym się o tym nie dowiedziała, pewnie nawet bym jej o to nie podejrzewała.
Zaśmiał się głośno, po czym spojrzał na mnie i od razu spoważniał. Jego oczy spojrzały głęboko w moje.
Ujrzałam w nich smutek, jakby żal. Pomyślałam, że to przeze mnie, więc spuściłam głowę. W tym samym momencie jednak Wrona uniósł mój podbródek i znów się we mnie zapatrzył. Trwało to krótko, lecz mętlik w mojej głowie, który powstał na skutek tego, istniał w niej bardzo długo.
- Chyba powinienem już iść - zerwał się nagle, a ja tuż po nim.
Odprowadziłam go to drzwi, a on jeszcze raz się ku mnie zwrócił.
- Cały czas mówiłem o tobie, wiesz?
Zmrużyłam oczy.
- Jak to o mnie?
- To z tobą chciałbym się wybrać na ślub. - wyjaśnił, a po krótkiej przerwie, dodał: - Zgodzisz się?
Zawahałam się. Chłopak nie odzywa się do mnie przez bardzo długi czas, po czym jeździ ze mną na jakieś głupie terapie, a teraz chce mnie zabrać na ślub mojego kuzyna? Gdyby poprosił o to nieco wstecz, bez wątpienia nie zgodziłabym się. Teraz jednak korciło mnie, by być przy nim całą zabawę. Jeśli odmówię, już kompletnie mnie zignoruje.
- Tak. - odpowiedziałam cicho.
- Dziękuję. - odparł z ulgą i przytulił mnie do siebie. - Zobaczysz, tego wieczora uśmiech nie zejdzie z twoich ust.
Przytaknęłam i pożegnałam się z siatkarzem.
Kiedy zamknęłam drzwi, zdjęłam z twarzy maskę z wykrzywionymi ustami.
"Tego wieczora uśmiech nie zejdzie z twoich ust."
Gdybyś, Andrzeju, był przy mnie cały czas, byłabym szczęśliwa i teraz...

--------------------------------------------------

Czy u Was też jest tak zimno? -_-
A więc... Chyba każdy się domyśla co będzie w następnym rozdziale ;>
Także ten... Brawo Sovia! Brawo JW! Brawo Skra! Brawo Łukasz Kubot! Brawo polskim szczypiornistom!

Ach, i chciałam Wam bardzo podziękować za ilość komentarzy pod ostatnim rozdziałem. Nie spodziewałam się aż takiej ilości komentarzy, naprawdę DZIĘKUJĘ! ♥
(swoją drogą możecie czasem dać znak, że tak jesteście ;>)

I jeszcze jedno. Gdy zjedziecie na sam dół, tuż obok spisu mojego profilowego i nazwy, zobaczycie, że jest tam ankieta. Jeśli możecie być takie miłe, prosiłabym o zagłosowanie, bo sama nie wiem co powinnam zrobić. Mam po prostu za dużo pomysłów, potrzebuję rady. :)

Dziękuję (po raz kolejny) i pozdrawiam :*
Misu.

wtorek, 7 stycznia 2014

21. Uwierz mi, znam to miasto lepiej niż ty.




Ostry podmuch jesiennego wiatru rozwiewał moje włosy na każdą stronę. Mrucząc pod nosem kolejną dawkę przekleństw, odgarnęłam je z pola widzenia i ruszyłam szybszym krokiem przed siebie. Po raz kolejny tego dnia przyszło mi wyjść z ciepłego mieszkania na zewnątrz, co niespecjalnie mnie cieszyło.
Kiedy skończyłam wizytę u pani psycholog, Wrona odwiózł mnie do domu, zapowiadając swoją obecność w najbliższym czasie. Czułam, że po prostu chce się ulitować nade mną, ale spędzanie z nim czasu było dla mnie najcudowniejszym zajęciem.
Wracając, siedziałam już w domu, kiedy przyszedł wielce zmęczony Konar. I cóż mógł powiedzieć mój kochany kuzyn, jak nie "O cholera, zapomniałem telefonu od Ani"?
Zgadza się,znowu. I znowu wybłagał na mnie, żebym "się przeszła". Chciałam szybko wrócić do swojego pokoju, uciec do jednego z snów, więc jak najszybciej ubrałam kurtkę i buty, po czym wyszłam.
Przechodziłam właśnie na jedną z tłoczniejszych ulic, kiedy ktoś biegnący za mną trącił mnie i niemal nie wpadłam na osobę idącą przede mną. cholerni ludzie.
Wściekła na wszystko co mnie otaczało, wbiłam wzrok w płyty chodnikowe i zanurzyłam się w rozmyślaniach.
Wspominałam początki mojej znajomości z Wronką.
Pierwsze spotkanie, kiedy to "omyłkowo" wszedł do mojego pokoju, szukając kuchni. Cóż, nigdy nie potrafił dobrze kłamać.
Przed oczami momentalnie stanął mi obraz schroniska i małego Wisusa, który owinął się wokół moich nóg , przez co padłam na Wronę, a później niósł mnie na plecach prawie pod sam dom.
Pierwsze odrzucenie. Prawie tuż po nim odizolowałam się od świata, ale z innego powodu.
I ponowne spotkanie, ponowne próby zaufania drugiemu człowiekowi, powrót do rzeczywistości.
Ciekawe co byłoby, gdyby Dawid poprosił o nadzór nade mną przykładowo Jurkiewicza czy Masnego...
Na szczęście nie zrobił tego i przez to mnie ocalił.
To Andrzej pomógł mi się podnieść. I to dwukrotnie. Byłam mu bardzo wdzięczna, tyle dla mnie poświęcił...
- Nel? - usłyszałam za sobą znajomy głos, którego posiadacz przyspieszył kroku i po chwili z lękiem spojrzałam na idącego koło mnie Walińskiego. Zatrzymałam się, a on zrobił to samo. Zaczęłam panikować; uciec? udawać, że go nie poznałam?
Miałabym znowu przed nim stchórzyć?
- Hej. - odezwał się, wykrzywiając wargi w uśmiechu.
- Cześć. - mruknęłam.
Cisza. Spuściłam wzrok czując, że zaczynam się trząść.
Poczułam popchnięcie w bark, które przesunęło mnie niebezpiecznie w bok. Przeleciałam wzrokiem po mijających ludziach; patrzyli na mnie pogardliwym wzrokiem, szepcząc coś pod nosem.
- Chodźmy . - powiedział Marcin i kiwnął głową, żebyśmy skręcili w jedną z mniejszych uliczek. Nie myśląc dłużej, ruszyłam za nim.
Po jakimś czasie szliśmy już spokojniejszym krokiem i wtedy usłyszałam:
- Gdzie idziesz?
- Na słoneczną. - odpowiedziałam prawie niesłyszalnie.
- Chcesz, żebym cię tam zaprowadził?
- Uwierz mi, znam to miasto lepiej niż ty. - wysyczałam, mrużąc oczy. - Nie potrzebuję od ciebie pomocy.
- Nie denerwuj się, dziewczyno. - zaczął wykonywać dłonią ruchy, którymi starał się mnie uspokoić. - Chciałem tylko pogadać. Ujmę więc to inaczej: czy mógłbym dotrzymać ci towarzystwa, od czasu do czasu zadając ci, zapewne, męczące cię pytania?
Wywróciłam oczami, udając, że mnie to nie rusza. Tak naprawdę w głębi siebie nie wiedziałam co zrobić; opowiadanie po raz kolejny tej samej, bolesnej historii było nieco uciążliwe, a lęk do Kipka wciąż mnie męczył. Z drugiej strony ten moment nastąpiłby prędzej czy później.
Kiwnęłam od niechcenia głową, nawet na niego nie spoglądając.
Chłopak szepnął tylko "dziękuję" i zakończył tę rozmowę. A przynajmniej na ten moment.
Wsłuchiwałam się w odgłosy, które wydobywały się spod naszych stóp. Niekiedy był to szelest liści, ale w większości szuranie o betonowe płyty.
- Mogę?
Zagryzłam policzek od środka. Odwlekanie nic nie da...
Przytaknęłam.
- Zapewne słyszałaś naszą, to znaczy moją i Wronki rozmowę. - zaczął. - Cholera, tak mi głupio... Nie powinienem tak o tym mówić, ja...
- Chcesz wiedzieć czy to prawda? - przerwałam mu, zniecierpliwiona plątaniną słów, na co on przytaknął. - Więc tak, Wrona miał rację.
Marcin zaniemówił. Patrzył na mój prawy profil przez chwilę, po czym spuścił wzrok w ziemię.
- Przykro mi... ale to nie ja, przysięgam! Myślałem, że załamałaś się z powodu jakiejś niespełnionej miłości. Przez głowę mi nie przemknęło, że coś takiego mogło się wydarzyć.
- W takim razie dlatego tak dziwnie się zachowywałeś? Wpraszałeś się do mojego pokoju, przynosiłeś mi fajki... No i to, jak zacząłeś mi wyznawać, że chciałeś być ze mną sam na sam od kilku miesięcy?
- Innego sposobu, żeby jakoś zacząć z tobą nawiązywać kontakt nie widziałem.
- Po co niby chciałeś mieć ze mną kontakt? Przecież mnie nie cierpisz.
- Otóż tu się mylisz. Lubię cię... nawet odrobinę za mocno.
Stanęłam w miejscu i zmarszczyłam brwi. Chłopak zrobił kilka kroków, po czym odwrócił się do mnie.
- Kpisz sobie. - powiedziałam twardo, a on zaśmiał się cicho.
- Nie tym razem. - zaśmiał się pod nosem. - Wiem, że w tym momencie brzmi to jak historia z czasów podstawówki, ale mówię ci co myślę. Nie zakochałem się w tobie, po prostu twoja tajemniczość mi się spodobała. Chciałem cię poznać, ale ty dawałaś mi znaki, żebym się trzymał z daleka,,,
Teraz to ja byłam w szoku. Jeszcze dzisiaj rano byłam pewna, że on mnie nienawidzi, a teraz... Teraz nagle mnie lubi?
- Teraz mi wierzysz, że tego nie zrobiłem?
Spojrzałam na niego uważnie. Jasne oczy patrzyły prosto w moje z nadzieją. Nie widziałam w nich, jak dawniej, zgryźliwości i kpiny.
- Nie.
- Tego się spodziewałem. - mruknął z lekkim uśmiechem.
- Okłamywanie cię nie byłoby dobrym rozwiązaniem.
Zamilkliśmy. Do domu Anki nie pozostało wiele, tak też w kilka minut byliśmy pod domem kobiety.
Popatrzyłam na budynek. Na widok porządku, który w nim panował zrobiło mi się niedobrze. Idealnie wystrzyżony trawnik, osłonięte wielkim baldachimem leżaki... Na każdym kroku widać było, że to porządny dom; niestety, w przeciwieństwie do właścicielki.
- Dzięki za... towarzystwo. Teraz już sobie poradzę, jestem pewna.
- Na pewno? Nie chciałbym, żeby coś ci się teraz stało, miałbym to na sumieniu.
- Tak, dam radę.
Zaczerpnęłam powietrza i zrobiłam kilka kroków w stronę jasnym schodom. Będąc już naprzeciw drzwi, zadzwoniłam dzwonkiem.
Odwróciłam się w tył i zobaczyłam odchodzącego powoli Kipka. Wzrok miał skierowany w ziemię, krok ociężały... Czy to przeze mnie? Czy sprawiłam mu dużo przykrości?
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanęła ubrana w luźną sukienkę Anka. Wyraz jej twarzy zdradzał, że nie spodobał jej się mój widok.
- To ty. - odezwała się. - Po coś przyszłaś?
- Nie, po prostu się za tobą stęskniłam. - uniosłam jedną brew. - Dawid zapomniał telefonu.
- No tak! - klepnęła się lekko w starannie ułożone blond włosy. To nie pomoże, księżniczko... - Wejdziesz czy...?
- Zostanę tutaj.
Dziewczyna kiwnęła głową i weszła do środka. Wiatr wciąż nie dawał za wygraną. Owinęłam się szczelniej chustą na szyi i zaczęłam bujać się na palcach.
Po chwili Ania wróciła z telefonem w ręce.
- Przekaż Dawidowi, żeby nie zapomniał o liście gości. - mówiła wręczając mi urządzenie.
- Jasne. - mruknęłam. - Kiedy macie dokładnie ślub?
- Za miesiąc. - westchnęła. - Widać jak się tym interesujesz...
- Dlaczego tak szybko? - zapytałam z ironicznym uśmiechem. Blondyna posmutniała i przejechała ręką po brzuchu, który był nieco większy niż gdy ostatnio ją widziałam.
- To nie jest tak jak myślisz. - powiedziała cicho. - To nie jest tak, że wpadliśmy i teraz wykorzystam jego opiekuńczość i moją sytuację. Fakt, planowaliśmy to nieco później, za kilka lat, ale stało się... Kocham Dawida najmocniej na świecie i jestem pewna, że nasze dziecko będę też kochała. Czekamy na nie, a na ślub zdecydowaliśmy się na teraz, bo kiedy już maleństwo się urodzi, będziemy przekładali to w nieskończoność.
W niebieskich oczach ujrzałam cierpienie, prawdziwy ból. Zupełnie tak, jakby zaraz miała się rozpłakać i to przeze mnie, znowu...
- Rozumiem. - odezwałam się, przerywając krępującą mnie ciszę. Zrobiło mi się najzwyczajniej głupio.- Lepiej już pójdę.
Odwróciłam się do niej tyłem i zaczęłam schodzić w dół.
Będąc już na dole, ponownie spojrzałam w jej stronę.
- Jeszcze jedno - wykrzywiłam usta w nienaturalnym uśmiechu. - Jeśli nie dawalibyście sobie już rady albo trzeba by było wam coś pomóc, w ostateczności możecie się do mnie zgłosić.
- Zapamiętam.
Dziewczyna zaśmiała się cicho, po czym zamknęła drzwi, znikając za nimi wewnątrz budynku.
Skierowałam się w drogę powrotną, myśląc o tym, co właśnie zrobiłam.
Jak to zostanie przyjęte przez dziewczynę; jako głupi żart? Będąc na jej miejscu, zapewne tak bym pomyślała.
Czy to możliwe, żeby nasze stosunki się zmieniły przez to, że nosi w sobie dziecko mojego kuzyna? Cóż, od zawsze kobiety w ciąży wydawały mi się bardziej delikatne i potrzebujące pomocy. Dlatego też nie planowałam tego w przyszłości; zawsze musiałam liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
Wiedziałam jedno: to, co powiedziałam, wypłynęło z moich ust niesamowicie lekko, tak jakbym obiecała coś najbliższej przyjaciółce, której rzecz jasna nie miałam...

Człowiek na skutek różnych wydarzeń potrafi się zmienić, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.
Nie znałam jednak drugiej osoby, która w tak krótkim czasie zmieniałaby się tyle razy, co ja.
Nikt jednak nie może być jednakowy, każdy jest na swój sposób inny...


------------------------------------------------

To chyba ostatni taki rozdział, który w ponad połowie został wymyślony w trakcie pisania.
Następny mam już obmyślony, bo do końca zostały... chyba 4 rozdziały. Będzie ciekawie, obiecuję ;d

Mam taką prośbę... czy każdy, kto to czyta, mógłby dać znak o tym? Chciałabym wiedzieć ile osób odwiedza tą stronę, tym samym zmotywuję się do szybszego dodania następnego rozdziału. ;)

Postanowienia noworoczne są? ;>

Do następnego,
Misu. ;)