niedziela, 30 marca 2014

28. Może powrót do rzeczywistości nie będzie taki trudny?




Istnienie człowieka można porównać do jego spaceru po cienkiej linie nad przepaścią. To, czy krok jest zdecydowany, czy niepewny, zależy od jego stanu psychicznego. Albo brniesz dzielnie w przód, albo stoisz, starając się nie upaść.
Nieszczęścia, które cię spotykają są po prostu próba zniszczenia twojego długo budowanego świata. Wiele razy musiałeś się wyginać na owej linie niczym akrobata, byle tylko nie zniknąć w przepaści własnego umysłu, prawda?
Człowiek to bardzo słaba istota. Tak łatwo doprowadzić go do ruiny.
Potrzebowałam pomocy. Mój stan psychiczny był tragiczny, nie potrafiłam funkcjonować w społeczeństwie. Znów zaczęłam izolować się od ludzi, zostawali koło mnie tylko dwaj siatkarze. Lecz ile mogłam być na ich utrzymaniu, ich sumieniu?
Musiałam to zmienić. Lata mi nie ubywały, w odróżnieniu do zdrowego rozsądku.
Miałam nadzieję, że oni, specjaliści, pomogą mi go odzyskać...
Od czasu, gdy przybyłam do szpitala, prawie co noc byłam budzona, oblana zimnym potem i z krzykiem na ustach. Co ciekawe, nie pamiętałam zupełnie nic z owych snów. Prawdopodobnie wciąż odwiedzał mnie w nich Kamil.
Na początku otrzymywałam dobrą opiekę - pielęgniarki pomagały mi otrząść się z koszmaru, pocieszały, że to niedługo minie i wyjdę stąd zdrowa. Z czasem jednak zaczęły traktować mnie coraz gorzej; codzienne wizyty na mojej sali nie spodobały się im oraz mojej współlokatorce.
Tej nocy znów nad swoim łóżkiem zastałam dwie zirytowane kobiety, a jedna z nich trzymała mnie za ramiona, opanowując mocne wstrząsy.
- No tak, kto inny mógł w tym skrzydle wydzierać gardło? - odezwała się pierwsza, wyjmując z kieszeni kitla tabletki na uspokojenie i te, które brałam w ciągu dnia (miały one zastąpić ich sympatyczność).
Druga w tym czasie spisywała coś w małym notesie. Dostałam do ręki tabletkę i kubek z wodą do popicia.
- Przepraszam. - mruknęłam cicho.
- Ktoś tu jeszcze długo z nami zostanie. - powiedziała druga, gdy wychodziły na korytarz.
Opadłam bezsilnie na poduszkę i westchnęłam głęboko.
- To już piąta noc z rzędu. - usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam głowę i spojrzałam na rozcierającą oko Natalię.
- Przykro mi, że przeze mnie będziesz niewyspana. - powiedziałam, czując wyrzuty sumienia.
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnęła się spokojnie. - Przynajmniej teraz mogę robić co chcę, a te pieprznięte babska nie będą miały do mnie pretensji.
Natka jak co noc, zaczęła mruczeć pod nosem jakąś obcojęzyczną piosenkę. Jej spokojny rytm przypominał mi jedną z oper, które kiedyś puszczała moja mama. Często tańczyłyśmy do niej, udając damy przy tandetnym zestawie do herbaty.
- O czym śpiewasz? - zadałam nieco nurtujące mnie pytanie.
- To tylko rozmowa z jednym z szatanów, oni nie lubią zwykłych słów. Ale spokojnie, nie masz się czym martwić. - powiedziała spokojnie, włosy na moich ramionach stanęły dęba.
Odwróciłam się do niej plecami i próbowałam odwrócić uwagę od wysokich dźwięków wydobywających się z jej gardła.
Jakim cudem trafiłam między tych wszystkich ludzi? Czy jestem taka jak oni?
Tego samego dnia, około południa, zostałam zawołana przez pielęgniarkę i skierowana do osobnego pokoju.
Czekając już w nim na to, co miało się wydarzyć (nie powiedziano mi, o co chodzi), zauważyłam w jednym z rogów małą kamerę, skierowaną na moją twarz.
Cóż, kontrola więc musiała być dosłownie wszędzie.
W momencie, gdy spuściłam wzrok z urządzenia, drzwi, którymi weszłam, ponownie się otworzyły i wszedł nimi Bronkiewicz, mój terapeuta, a tuż za nim Dawid. Na jego widok uśmiechnęłam się lekko, co nie zdarzało mi się zbyt często. Odpowiedział mi tym samym, po czym zbliżył się do mnie i delikatnie mnie przytulił. Oparłam czoło o jego ramię, czując się nieziemsko dobrze w tego towarzystwie.
- Jak dobrze cię znów widzieć. - powiedział cicho.
Pod wpływem wypowiedzianych przez niego słów, przylgnęłam do niego mocniej.
Chwilę radości przerwał mi głośnym chrząknięciem stojący z boku lekarz.
- Rozumiem, że dawno się nie widzieliście. Oczywiście cieszę się razem z wami - mówił, unosząc brwi w górę. - ale nie spotkaliśmy się tu bez celu.
- No tak, przepraszam. - zakłopotał się Konarski, wypuszczając mnie z objęć. Spoglądałam na obu mężczyzn z zdezorientowaniem w oczach.
Lekarz wskazał nam dwa krzesła, a sam usiadł za potężnym biurkiem naprzeciw nich. Zajęliśmy miejsca i wpatrywaliśmy się w niego czekając co powie.
- Nasza, to znaczy sytuacja z Anastazją od początku wydawała mi się wręcz banalna. Nieraz przecież pomagałem młodym ludziom wyjść z depresji, jednak ten przypadek jest inny. Przeliczyłem się w swoich umiejętnościach.
Na czole Dawida pojawiło się zmarszczenie.
- Może pan dokładniej?
- Oczywiście. - odezwał się lekarz. - Okres leczenia powinien już się zakończyć, w końcu od samego początku dawaliśmy jej silne leki... Ale nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Patrzyłam na niego zmrużonymi oczyma. O jakim planie ten człowiek opowiada?!
Dawid kiwnął głową, przyjmując to do wiadomości.
- Zastanawiamy się nad innym sposobem na zwalczenie tego zaburzenia i...
Chwila ciszy jeszcze bardziej mnie zestresowała.
- I chcecie go zastosować na niej. - dokończył Konar, po czym zamyślił się na moment. Zupełnie jakby mnie tu nie było...
- Potrzebujemy tylko waszej zgody. - tłumaczył. - Zabieg będzie trochę trwał, ale efekt jest niemal stuprocentowy.
Znów milczenie.
- Chciałbym dla niej jak najlepiej. - odwrócił się do mnie ze skwaszoną miną. - Jeśli ona się zgodzi, ja również.
W tym momencie spojrzał na mnie też lekarz.
- Anastazjo - powiedział z łagodnym uśmiechem. - Dobrze wiesz, że chcemy, abyś wyzdrowiała jak najszybciej. Ten zabieg nie będzie bolał, a da to, czego chcemy.
- Na czym będzie polegał? - zapytałam słabym głosem.
- Och, to nic skomplikowanego. Po prostu przestaniesz myśleć o przykrych wydarzeniach, które cię tu sprowadziły.
Patrzyłam na niego z niepewnością. Jeszcze wczoraj odwiedził moją salę i wychodził z niej uśmiechnięty, dając mi nadzieję, że wszystko jest w porządku...
Spojrzałam na wyczekującego mojej odpowiedzi Dawida. Chciałam .już do nich wrócić, tak dawno nie widziałam Ani. I Andrzeja...
- Kiedy możemy zacząć? - spojrzałam na mężczyznę, który rozpromienił się jeszcze mocniej.
- Wiedziałem, że podejmiesz dobrą decyzję. Zaczniemy od jutra.
Odpowiedziałam przytaknięciem głową, a mężczyzna kiwnął do Dawida, który po chwili wstał i razem skierowali się ku wyjściu.
- Mogłabym jeszcze porozmawiać z kuzynem? - odezwałam się.
- Oczywiście. - odpowiedział tamten, a Konarski stanął w miejscu. Kiedy drzwi za Bronkiewiczem się zatrzasnęły, kuzyn odwrócił się do mnie.
- Liczyłem na to, że będziemy mogli jeszcze pogadać. - uśmiechnął się. - Jak się czujesz?
- Przecież wiesz, oni informują cię o prawie wszystkim.
- Tak, ale chcę poznać twoją opinię.
- Wciąż nie potrafię znaleźć w sobie sił do normalnego życia. Chciałabym już stąd wyjść, ale z drugiej strony byłabym dla was jedynie balastem.
- Naprawdę tak myślisz? Uwierz mi, naprawdę wszyscy za tobą tęsknimy. Ostatnio Ania pomagała mi przy obiedzie, bo przejąłem teraz gotowanie i...
- Jak się trzyma? - przerwałam, chcąc otrzymać jak najszybszą odpowiedź.
- Póki co dobrze. - odpowiedział. - Jeszcze trochę i nasza rodzina się powiększy. Mała na pewno będzie chciała od razu poznać ciotkę.
- Zrobię co w mojej mocy. - uniosłam jeden kącik ust w górę. - Nie powinieneś być teraz gdzieś na zgrupowaniu? Ostatnio o tym wspominałeś.
- Powinienem - powiedział radośnie. - ale czego nie robi się dla najbliższych?
- Lepiej wracaj trenować. Musisz się dobrze prezentować w przyszłym sezonie, inaczej nie pójdę na żaden twój mecz.
- Przecież nigdy nie byłaś na nim.
- Może chcę to zmienić? - Dawid uniósł brwi w górę. - Łuczniczka przywita mnie otwartymi ramionami!
- Trzymam za słowo. - zaśmiał się, by po chwili spoważnieć. - Muszę już iść. Niedługo znowu cię odwiedzę, okej?
- Jasne. - mruknęłam, a on skierował się ku wyjściu. To ostatnia okazja... - Dawid.
- Tak?
- Czy Andrzej... wspomina czasem o mnie?
- Cóż, dawno ze sobą nie rozmawialiśmy...
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Nie wiem, po twoim przybyciu tutaj, jakoś rzadziej się spotykaliśmy, a na zgrupowaniu też nie jest zbyt wylewny.
- Rozumiem. Nie zatrzymuję cię już. - zaczęłam nerwowo pocierać nadgarstek lewej ręki, póki nie poczułam bólu.
- Trzymaj się. - uśmiechnął się na pożegnalne i zniknął za drzwiami.
Usiadłam na jednym z krzeseł, czekając na przybycie pielęgniarki.
Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Wrona od zawsze wydawał mi się towarzyski, a na pewno przyjaźnie nastawiony do Konarskiego. Co wpłynęło na jego zmianę? Chciałabym się tego dowiedzieć...
Niestety, jak widać, nie planował naszego spotkania.
W moich myślach bardzo często pojawiał się tuż po tych samobójczych. Był moim powodem do życia.
Najwidoczniej ja jego nie byłam.


... nawet nie wiesz, jak wielki wpływ na Ciebie może mieć jeden człowiek, jedna sytuacja...

- Teraz otwórz oczy. - usłyszałam głos. Wykonałam jego rozkaz i ujrzałam przed sobą płyty sufitu. - Cudownie. Znów się spisałaś.
No pewnie, czyli jak zwykle zawaliłam...
Spojrzałam na mojego terapeutę, który zapisywał coś w swoim notesie. Nosił go ze sobą codziennie, zapisując po kilka wyrazów. Dzisiaj jednak zdecydował się na nieco dłuższą wypowiedź.
- Wszystko idzie zgodnie z moim planem. - powiedział, sama nie wiem czy do mnie, czy do siebie.
Rozejrzałam się po gabinecie. Mój dzień składał się z wielu wizyt w tym miejscu. Znałam już rozmieszczenie wszystkich tablic, wiszących na ścianie, jego charakterystyczne tiki, powiedzenia....
Nie narzekałam jednak na to; po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do tego.
- Twoje leczenie dobiega już końca. - oświadczył, kiedy już odłożył długopis i spojrzał na mnie.
- To znaczy? - zdziwiłam się.
- To znaczy, że niedługo stąd wyjdziesz. - uśmiechnął się.
- No tak. - mruknęłam.
- Jutro będziemy mieli ostatnią sesję, a po niej możesz opuścić ośrodek.
- Jak to, tak szybko?
- Anastazjo, jesteś tutaj już długo. Powinnaś wrócić do rodziny.
Przytaknęłam głową i wyszłam na hall. Idąc do swojej sali, uśmiechałam się do znanych mi twarzy.
Jedna z sióstr przypomniała mi o grze w remika, którą miałyśmy rozegrać wieczorem. Zawsze o mnie pamiętała. To miłe.
Kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju, z pierwszego łóżka para ciemnych, wielkich oczu zwróciła się ku mnie.
Kinga mieszkała ze mną od około miesiąca; Natalia nie dała rady z głosami...
- Wszystko w porządku? - zapytałam, siadając po turecku na swoim materacu.
- Tak. - odpowiedziała słabiutkim głosem. - Próbowałam zasnąć, ale nie potrafię.
- Zaraz będzie obiad, a po nim możesz iść po jakąś książkę. Może to pomoże ci usnąć.
Na jej cienkie usta wkradł się lekki, rzadki dla niej, uśmiech. Naprawdę, powinna go częściej pokazywać światu.
- Byłaś dziś na rozmowie? - zapytałam, chcąc wciągnąć ją w rozmowę.
- Tak, moja terapeutka to cudowna kobieta. Powiedziała, że już prawie nie widać śladów na mojej szyi. - odgarnęła cienkie, mysie włosy tak, żebym mogła zauważyć różowe ślady po sznurze. Dziewczyna miała prawdziwe szczęście, że jej brat wrócił owego wcześniej z pracy. - A ty, byłaś?
- Byłam. - odpowiedziałam markotnie, patrząc na letni pejzaż, wiszący na ścianie naprzeciw mnie. - Jutro wychodzę.
- Naprawdę? - jej twarz wyrażała pełen szok. - To świetnie!
- Tak, świetnie...
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę! Chciałabym w końcu stąd wyjść, zacząć normalnie żyć, bez użalania się nad moją osobą. Ale chyba nie zapomnisz o mnie, prawda? Proszę, nie zapominaj...
- W żadnym wypadku! Jeśli dasz mi swój adres, możemy pisać do siebie listy.
- Z przyjemnością. - odpowiedziała, zapisując na kawałku kartki swoje dane. Kiedy otrzymałam go do rąk, schowałam do starego zeszytu, który dostałam jakiś czas temu.
Czy na zewnątrz naprawdę jest tak cudownie? Nie wiem.
Nie pamiętam już jak wygląda normalne życie...


Chwytając w dłonie małą walizkę, miałam w głowie mętlik. Otworzyłam ją na łóżku, wyrzuciłam całą zawartość, po czym włożyłam w nią wyniszczony zeszyt, książkę i chwilę temu otrzymany telefon.

Przebrałam się z oddziałowej piżamy w jasne jeansy, białą bokserkę i bordowy sweter, a na nogi włożyłam czarne tenisówki przed kostkę. Najwidoczniej tak ubrana musiałam tu przyjechać.
Zasunęłam zamek i uniosłam głowę w górę, napotykając wzrok Kingi.
- Chcą do mnie przyprowadzić inną. - oznajmiła smutnym głosem.
- Na pewno się z nią dogadasz. - próbowałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wyszło tak, jakbym chciała.
- Mam nadzieję. - mruknęła i podeszła bliżej mnie. - Do twarzy ci w tym kolorze.
Uśmiechnęłam się do dziewczyny, a ta objęła mnie szczelnie w pasie. Zszokowana położyłam dłonie na jej plecach.
- Chciałabym, żebyś tu została. - wyszeptała między pociągnięciami nosem.
- Ja też. - powiedziałam, po czym powoli odkleiłam od siebie dziewczynę i chwyciłam ją za ramiona. - Kiedy tylko wrócisz, daj mi o tym znać.
Dziewczyna kiwnęła kilka razy głową i podała mi mój bagaż, po czym wyszłam na korytarz.
Każdy krok, który robiłam w stronę gabinetu wydawał mi się coraz cięższy. Coś cały czas ciągnęło mnie w stronę mojej sali...
- Ach, to ty, Anastazjo. Miło cię znów widzieć! - Bronkiewicz wydawał się jeszcze szczęśliwszy niż zwykle. - Dziś jest twój dzień, prawda?
- Tak. - wydobyłam tylko jedno ze ściśniętego gardła.
- Chodźmy. - objął mnie ramieniem i ruszyliśmy ku recepcji, gdzie dostałam wypis. Spojrzałam zlęknionym wzrokiem na mężczyznę, a ten pogładził mnie po głowie. - Chyba powinnaś już iść, czekają na ciebie.
- Czy... czy w razie problemu, mogę się do pana zgłosić? - zapytałam z nadzieją. Ten człowiek stał się dla mnie jak ojciec.
- Ależ oczywiście! - odrzekł. - Będzie mi bardzo miło, jeśli czasami opowiesz, jak się masz.
- Dziękuję. - powiedziałam spokojnie.
- Przed ośrodkiem stanie samochód, powinnaś go rozpoznać. Powodzenia. - po raz kolejny wykrzywił swoje wargi i lekko pchnął mnie w przód.
Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się ku drzwiom.
Uderzyło mnie ciepło wrześniowego słońca. Pod wpływem mocnego światła, zmrużyłam oczy i przyłożyłam dłoń ponad nie.
Wtedy bardzo blisko nadjechał samochód.
Wsiadłam do jego środka i zapięłam pas bezpieczeństwa. Mój kierowca rzucił mi krótkie "cześć" i odjechał spod szpitala.
Jechaliśmy już dłuższą chwilę w milczeniu, którą przerywały jedynie grane w radiu piosenki, gdy nagle zatrzymaliśmy się na jednym z zajazdów.
Wysiadłam z auta i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Zrobiłam kilka kroków przed siebie, gdy nagle usłyszałam głos:
- Nie opowiesz mi nic?
- Dlaczego miałabym ci cokolwiek mówić? - spojrzałam na opierającego się nonszalancko o auto Wronę.
- No wiesz, dawno się nie widzieliśmy. - powiedział unosząc lekko brwi.
- Racja, od marca trochę czasu minęło. - burknęłam.
- Od marca? - jego szczęka o mało nie uderzyła o ziemię.
- Tak, od marca. W ogóle dziwię się Dawidowi, że kazał mi jechać z kimś, kogo widziałam kilka razy w życiu.
- Ty naprawdę... - zaczął, ale otrząsnął się z emocji i zamyślił na moment. - No dobrze, ale mimo wszystko Konar miał jakiś powód, żeby na to przystać, prawda?
Nie odpowiedziałam. Nie rozumiałam zachowania mojego kuzyna, ale tylko jemu z ludzi poza ośrodkiem ufałam, więc zrobiłam, co mi nakazał.
- Nieważne, porozmawiamy później, okej?
Przytaknęłam i z powrotem wsiadłam do wozu.
Po półgodzinnej jeździe, zaczęłam robić się senna. Oparłam łokieć o drzwiczki, a na nim głowę i zamknęłam oczy. Nie minęło dużo czasu, nim usłyszałam ciche pośpiewywanie chłopaka.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Czułam, jakbym kiedyś już słyszała jak śpiewa, choć nic takiego sobie nie przypominałam.
- Tak? - doszedł do mnie głos, który mnie wybudził. - Zaraz dojeżdżamy. Tak, będę, obiecuję. Jeśli złamię obietnicę, możesz mnie udusić własnymi rękoma. Odezwę się później.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Andrzeja. Mimo skupienia na drodze, zdołał na chwilę na mnie spojrzeć, łagodnie się przy tym uśmiechając. Starałam się odwzajemnić wygięcie ust, ale wyszło mi marnie.
- Więc zaczynasz życie od nowa? - zagaił.
- Można tak powiedzieć. - odpowiedziałam krótko, bo nie zadowalał mnie ten fakt.
- Boisz się? - zmarszczył brwi.
Przygryzłam dolną wargę, patrząc na samochody mknące po asfalcie.
- Bardzo. - wydukałam.
- Spokojnie, wszystko znów będzie dobrze.
Chciałabym uwierzyć w te słowa...
Może miał rację? Może powrót do rzeczywistości nie będzie taki trudny?
Cóż, nie miałam nic innego do zrobienia, jak przekonanie się o tym na własnej skórze.

Więc tu się zaczyna moja nowa historia, pomyślałam, gdy mijaliśmy tabliczkę informującą o wjechaniu do miejscowości.
Jasny napis "Bełchatów" wydawał mi się niesamowicie wrogi...


----------------------------------------------------
Więc tutaj się kończy Magia...
Końcówka nietypowa, a mimo tego wciąż beznadziejna. :)
Przepraszam, że dopiero teraz, ale obowiązki, szkoła i złe samopoczucie uniemożliwiły mi napisanie czegokolwiek.

Opowiadanie te nie wyróżniało się szczególnie ani treścią (chociaż starałam się być trochę oryginalna), ani popularnością, a mimo wszystko bardzo je lubiłam.

I teraz najważniejsze:
Jak podpowiada końcówka, nie rozstaję się całkowicie z bohaterami.
Abstrakcja życia - tu będziecie mogły ich niedługo ponownie spotkać. :)
Mam nadzieję, że będziecie dalej śledzili ich losy i nie obrazicie się na mnie za takie zakończenie. :D

Co tu dużo mówić?
Dziękuję wszystkim, którzy wytrzymali ze mną do końca!
W razie jakichkolwiek pytań: ASK, zapraszam! :)

Do zobaczenia!
Misu Doroshi. :)

PS. Mądra Misu poprawiała posty i znowu coś zjebała -_-
Naprawię to w najbliższych dniach.

poniedziałek, 10 marca 2014

27. Chciałam wrócić do nostalgii dnia codziennego.

Przez całe dwadzieścia trzy lata mojego życia niejednokrotnie spotkałam się ze śmiercią. Odejście rodziców, dziadków, pożegnanie koleżanki z klasy po wypadku samochodowym...
Nic z tego nie rozwaliło mnie psychicznie tak, jak samobójstwo Olka.
Wyobraź sobie, że osoba, którą uważałaś za dobrą, nagle okazuje się najfałszywszym stworzeniem, jakie spotkałaś. Boli, prawda?
- Nie, zaraz i tak będzie koniec. - odparłam cicho, a on westchnął ciężko.
- Tak właściwie dlaczego tu jesteśmy? Ten skurwysyn nie zasługuje na taki pochówek.
- Przesadzasz.
- Oczywiście, przecież to normalne, że chłopak, który podawał się za twojego przyjaciela zgwałcił cię, a kilka dni temu chciał cię zabić. - prychnął. - Gdyby nie popełnił samobójstwa, Konar sam by się z nim rozprawił.
Przełknęłam głośno ślinę. Mimo próby usprawiedliwienia go, musiałam przyznać Andrzejowi rację. Nie powiedziałam jednak ani słowa.
Nie minęło dużo czasu, a ludzie zaczęli się rozchodzić. Czułam na sobie ich spojrzenia; każdy z nich przecież wiedział, co mi się stało. Od kiedy trafiłam na pogotowie, a później złożyłam zeznania przed policją, wie o tym cała Bydgoszcz.
Jedni mi współczuli, drudzy mną gardzili... A ja chciałam po prostu, żeby to wszystko okazało się jednym wielkim pojebanym snem.
Niestety, jeśli był to koszmar, nie potrafiłam się z niego wybudzić.
W tym momencie przy grobie zostaliśmy sami. Wpatrywałam się w czarną tabliczkę i wciąż nie mogłam jej uwierzyć.
Przecież Olek żyje, niedługo wyjdziemy razem na piwo, ponarzekamy na cały świat...
Dlaczego zatem po moich policzkach spływały łzy? Dlaczego miałam ochotę krzyczeć w głos, żeby on wrócił? Dlaczego znów nie mogłam opanować spazmów?
Nie wiem...
Ciało Andrzeja otoczyło mnie troskliwie. Wtuliłam się w nie i kontynuowałam rozpaczanie. Nie powstrzymywałam się już od okazywania tego, co przeżywam. Zaistniała sytuacja całkowicie mnie zmieniała.
- Chodźmy stąd. - szepnął, a ja kiwnęłam głową.
Chwyciłam mocniej kulę i z trudem podążyłam ku wyjściu z cmentarza.
Andrzej pomógł mi wsiąść do auta, po czym ruszyliśmy z miejsca. Jechaliśmy w ciszy i żadne z nas nie chciało jej przerywać.
Pogrzeb pogłębił moje zagubienie w świecie, a on to rozumiał.
- Gdzie chcesz teraz jechać? - zapytał, kiedy znajdowaliśmy się w centrum miasta.
- Do domu. - odpowiedziałam cicho, a on włączył właściwy kierunkowskaz i zjechał w inną ulicę.
Patrzyłam przez okno na ludzi, spieszących się nie wiadomo gdzie. Zawsze mnie to zadziwiało; przecież takie życie musiało być bardzo ciężkie...
Nim się obejrzałam, auto stanęło na parkingu przed blokami.
- Wejść z tobą? - usłyszałam głos Andrzeja. Spojrzałam powoli w jego stronę.
- Nie. - odpowiedziałam. - Muszę się przespać, jestem zmęczona. Przyjedź za dwie godziny.
- Dobrze. - odpowiedział i schylił się ku mnie, a ja momentalnie się odchyliłam.
- Andrzej, nie...
- Rozumiem. - uniósł prawy kącik ust w górę. - Na pewno dasz sobie radę?
Kiwnęłam głową i wysiadłam z samochodu. Rozglądając się na boki, przeszłam jak najszybciej się dało pod klatkę. Przeszukałam nerwowo kieszenie, a gdy już wydobyłam z jednej z nich pęk kluczy, wyszukałam właściwego i otworzyłam drzwi.
Weszłam do windy, która wcześniej była nieczynna. Wcisnęłam pierwsze piętro, a gdy ruszyłam, spojrzałam na jedną z lustrzanych ścian.
Wyblakłe oczy patrzyły na mnie wprost, a otaczały je ciemne obwódki, który były spowodowane nieprzespanymi nocami. Cera odcieniu przypominającego papier, zdradzała brak dobrego odżywiania i komunikacji z światem zewnętrznym. A kilka dni temu Wrona chwalił tą radość w moich oczach...
Wysiadłam z windy i "poszłam" do mieszkania.
Dawid już tam był, przywitał mnie i pozwolił odejść do siebie.
Tam opadłam na łóżko, a myśli nie dały mi spokoju. Widziałam jego twarz, słyszałam jego dziki śmiech, czułam na sobie jego oszalałe spojrzenie. Zwijałam się w kłębek, żeby tylko to zniknęło...
A ból nogi, przedramion i nadgarstka się nasilił. Dołączyła do nich też głowa, dając o sobie pulsujące znaki.
Chciałam krzyczeć, tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Wspomnienia były silniejsze ode mnie.
Wszystko wokół zaczęło wirować, a ja nie mogłam zrobić nic... Kompletnie nic...
Z każdą chwilą miałam mocniejsze wrażenie, że moje wnętrze lada moment eksploduje pod wpływem emocji.
Na mocno pogryzionych, obolałych ustach poczułam metaliczny posmak.
Zaczęłam przewracać się z boku na bok, ale to nie pomogło w ucieczce przed samą sobą.
"Bezczelna... Poszła na pogrzeb tego, który przez nią zginął... Czy ty w ogóle masz sumienie?!" - takie myśli nie dawały mi spokoju.
- Nie! To nie tak! - wrzeszczałam na całe gardło. Do pokoju szybko wtargnął Dawid, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi. - On sam... Ja nic nie mogłam... Nie!
Mocne szarpnięcie w przód i szczelne zamknięcie w silnych ramionach nieco mnie uspokoiło. Kuzyn kołysał mną wolno na boki. Wiedział już co robić, żebym się opanowała.
- Spokojnie... uspokój się... - szeptał. - Nie myśl o tym, proszę.
Zacisnęłam mocno powieki, starając się wrócić do normalności.
Dlaczego?
Dlaczego to wszystko się wydarzyło?
Dawniej do dosłownie każdego napoju potrzebowałam dodatkowej dawki cukru, tłumacząc to monotonią swojego życia. Wszystko chciałam ulepszyć, wzbogacić. Nie byłam przecież taka jak inni...
Aktualnie to mocna gorzka herbata stała się moim najczęściej pitym napojem.
Dlaczego gorzka? Próbowałam dostosować się do smaku, jaki pozostawiał po sobie świat. Chciałam wrócić do nostalgii dnia codziennego.
Dwa miesiące, które minęły od tego okropnego wydarzenia, diametralnie zmieniły moją psychikę.
Mając przed sobą owy zupełnie zimny napój, wpatrywałam się w odbijające się w nim pierwsze promienie wiosennego słońca.
Czas gnał do przodu jak głupi...
- Jesteś tego pewna? - dobiegł mnie męski, troskliwy głos. Andrzej dbał o mnie prawie jak o dziecko.
Skinęłam głową.
- Jestem.
Głośne wypuszczenie powietrza z płuc Dawida sprawiło, że zaczęłam się bardziej denerwować. Wbiłam obgryzione już paznokcie w poduszeczki na dłoniach. Nastała cisza.
- To twoja ostateczna decyzja, tak? - odezwał się Konar.
Przytaknęłam.
- W porządku, niech więc będzie jak chcesz. - Andrzej położył delikatnie dłoń na moich przedramieniu.
Przedramieniu pełnym blizn...
- Pozwolisz, że przy tym będę? - wpatrywał się we mnie.
- Tak.
- W takim razie chodźmy. - uniósł się z miejsca i zabrał z ławy kluczyki od samochodu.
Uniosłam wzrok. Naprzeciw mnie siedzieli razem Konarscy, mocno zmartwieni tym, co się działo.
Dziecko, które nosiła Ania stawało się coraz większe. Niedługo będzie wiadomo, jakiej jest płci.
Niedawno słyszałam, jak uroczo się o to spierali. Tworzyli idealną parę...
Teraz Andrzej jedynie się przy mnie męczył. Chciałam temu zapobiec, ale nie potrafiłam...
Odłożyłam kubek i w tym samym momencie do mieszkania ponownie wszedł Wrona.
- Idziemy?
- Tak... - odpowiedziałam.
Wstałam z fotela i nieco kulejącym krokiem zbliżyłam się do drzwi.
Odwróciłam się i zobaczyłam za mną małżeństwo. Pierwsza podeszła do mnie Anka.
- Będzie tu ciebie brakować. - uśmiechnęła się nikle.
- Was niedługo też.
- Jeszcze nic nie wiadomo... - mówiła, jakby chciała nawiązać rozmowę. Nie rozumiem po co się starała. - W każdym bądź razie... jeśli będziesz czegoś potrzebowała... dzwoń, postaram się pomóc.
- Dzięki. - mruknęłam, a po chwili zabrakło mi w płucach powietrza. Dlaczego Dawid tak bardzo lubił się do mnie przyklejać? To nienormalne.
- Będę tęsknił, wiesz? - mówił. - Pamiętaj, że zawsze możesz tu przyjść, chociażby na moment.
- Przecież nie znikam na zawsze. - powiedziałam. - Niedługo wrócę.
- Nie widzę innej opcji! - oderwał się ode mnie.
Uśmiechnęłam się nieszczerze i wyszłam, przepuszczona przez Wronkę w drzwiach.
Zeszliśmy razem do samochodu i ruszyliśmy. Nie mówiliśmy nic, on dobrze wiedział, gdzie mamy jechać.
Po przybyciu przed mały, rodzinny domek na drugim końcu miasta, siatkarz wyłączył silnik.
Stanęłam przed bramą i zadzwoniłam na domofon.
- Słucham? - odezwał się damski głos.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam. - Jest może Kamil?
- Tak, zaraz wyjdzie na zewnątrz.
Usłyszałam dźwięk odkładanej słuchawki. Spojrzałam na stojącego kilka metrów za mną Andrzeja.
- Mam zostać czy iść do auta?
- Zostań. - powiedziałam. W tym samym momencie drzwi frontowe się otworzyły.
Kamil nie zmienił się prawie wcale. Te same rysy, uczesanie... Ostatni raz widziałam go nawet w tej samej koszulce i spodniach.
Chłopak, zauważywszy mnie, stanął jak wryty. Przez kilka chwil nie wykonywał żadnego ruchu. Dopiero gdy ocknął się z szoku, zbliżył się.
- Hej. - mruknł cicho, będąc około dwóch metrów ode mnie.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w niego zmrużonymi oczyma. Nawet nie uniósł przy mnie głowy; tchórz.
- Nie masz mi czegoś do powiedzenia? - zapytałam, a on odchrząknął. Wiedział o co mi chodzi.
Po tym wydarzeniu, kiedy informacja o Olku obiegła większość miasta, wysłał mi kilkanaście wiadomości, że on tego nie chciał oraz żebym mu to wybaczyła.
- Ja...
- Naprawdę myślałeś, że nie będę miała odwagi zapytać, jak to wszystko było? - jego smutne oczy spoglądały na mnie niczym zbity pies na swojego oprawcę.
- Nie. - odpowiedział. - Wiedziałem, że w końcu się tu zjawisz.
- Więc teraz mi to wszystko wyjaśnij. - odparłam chłodno.
Usłyszałam jak głośno bierze powietrze w płuca i wolno je wypuszcza.
- Co mam ci wyjaśnić? - wzruszył ramionami. - Nie miałem pojęcia, że ten koleś... Ten psychol będzie miał jakiś zły zamiar. Kazał mi po ciebie zadzwonić i tyle.
- Tak po prostu? - zdziwiłam się. - Zrobiłeś to, nie zastanawiając się, dlaczego cię o to prosi?
- Byłem na głodzie, jasne? - warknął. - Mówiłem ci kiedyś, że mam z tym problem. A on miał herę. Nie myślałem nawet co robię, to było automatyczne. Dopiero później, gdy dowiedziałem się o tym, co zrobił, zdałem sobie sprawę... Naprawdę nie chciałem, przepraszam...
- Twoje przeprosiny nie naprawią mi życia. - powiedziałam.
- Masz rację. Nie miej mi tego za złe.
Włożył ręce do kieszeni, a czubkiem wyniszczonego trampka wywiercał dziurę w drobnym żwirze.
Odwróciłam się i spotkałam się ze spojrzeniem Andrzeja.
- Chodźmy. - mruknęłam i skierowałam się do samochodu.
Gdy zamykałam już za sobą drzwiczki, Kamil cały czas stał w tym samym miejscu. Po chwili odjechaliśmy.
- Wszystko w porządku? - zapytał Wrona po kilku minutach drogi.
- Tak.
- Widzę, że cierpisz. - odparł.
- Nie przejmuj się tym. - uniosłam lekko kąciki ust.
- Jak mógłbym się tobą nie przejmować? - zerknął na mnie. - Twój ból jest także moim.
Zamilkłam. Nie zasługiwałam na kogoś takiego jak on. Był dla mnie za dobry...
W pewnym momencie chłopak zatrzymał auto. Byliśmy już na parkingu. Dlaczego ta droga minęła mi tak szybko?
Andrzej otworzył drzwi od mojej strony. Wysiadłam i zamknęłam je, a po chwili pojawił się on przy mnie. Przy jego nodze stała moja walizka.
Opadły mi ramiona; wahałam się nad tym, co się miało stać.
Chłopak otoczył mnie swoimi ramionami. Ukryłam twarz w jego bluzie, zaciągając się zapachem męskich perfum. Zagryzłam usta, ale mimo tego z moich oczu wytoczyły się łzy. Po chwili jego dłonie znalazły się na moich policzkach i starły mokre ślady.
- Jesteś silna, tak? - powiedział. Przytaknęłam, a on pocałował moje czoło. - Jestem z ciebie  naprawdę dumny.
Widziałam w jego oczach ból. Nie chciał tego równie mocno jak ja.
- Pamiętaj, że jesteś dla mnie najważniejsza i to się nigdy nie zmieni.
- Będę tęsknić. - wyszeptałam przez ściśnięte gardło.
- Ja też. - mówił. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
Starałam się nie myśleć o mijającym czasie, lecz wiedziałam, że i tak on upłynie.
- Odzywaj się do mnie. - powiedział.
- Dobrze. - spróbowałam się uśmiechnąć, ale moje wysiłki poszły na marne.
Po raz ostatni przytuliłam się do niego, a gdy już oderwałam się, chwyciłam w jedną dłoń walizkę.
- Myślami będę przy tobie cały czas. - powiedział. Chciał to po prostu przeciągnąć, wiedziałam to. - Postaram się też cię odwiedzić, o ile będę miał możliwość.
- Dziękuję. - powiedziałam. Widocznie ja musiałam to przerwać. - Niedługo do was wrócę. Chyba powinieneś już jechać, nie ma sensu tu stać.
- Będę czekał. - uśmiechnął się i poszedł do auta od strony kierowcy. Powoli otworzył drzwiczki i wsiadł do wozu.
Odjechał, utrzymując kontakt wzrokowy, ile tylko się dało. Miał na twarzy ten piękny uśmiech, który tak bardzo uwielbiałam...
Westchnęłam. Teraz nie miałam już wyboru.
Odwróciłam się na pięcie i podążyłam ku wysokiemu budynkowi.
Napis "Szpital Psychiatryczny" jak zawsze wywołał u mnie gęsią skórkę.
Ale jedynie tam mogli mi pomóc, musiałam się przełamać.
Musiałam to zrobić dla nich, dla tych, którzy mi pozostali...

-----------------------------------------------------

Pewnie większość z Was się spodziewała kontynuacji poprzedniego rozdziału?
Lubię zaskakiwać. :)

Trochę dziwnie mi to pisać, ale został tutaj już tylko jeden rozdział...
Dodam go (chyba) w przyszłym tygodniu
Tam też się trochę bardziej rozpiszę. ^^

Pozdrawiam,
Czekająca na sobotę Misu. :)

No oczywiście, że o czymś zapomniałam! -_-
ask stworzony specjalnie, jeśli ktoś stąd ma jakieś pytania. Postaram się na każde (o ile jakieś będzie) odpowiedzieć :)
Doroshi.