wtorek, 23 kwietnia 2013

6. Faceci niczym z okładki Calvina Klein'a aż pchają się, żeby móc mi pozować.

  - Neeel! - tym oto przemiłym krzykiem zaczęłam dzień. Podziękowania dla pana Konarskiego, Speca Od Psucia Poranków. Czy ten facet nie ma nic innego do roboty, niż budzenie mnie jak tylko świta?!
  - Czego?
  - Wstawaj! - uderzył pięścią w drzwi aż zakołysały się w zawiasach. - Nie możesz znowu przespać całego dnia, już dziesiąta.
  - A idź w cholerę. - mruknęłam zakrywając głowę kołdrą. - Daj ludziom spać.
  - Mam tam wejść?! - krzyknął i nie czekając na odpowiedź wtargnął do pokoju. Wśród warstwy przykrywających mnie materiałów szybko znalazł moją kostkę, za którą mocno pociągnął. Momentalnie spadłam w łóżka witając się z twardą podłogą. Dla Dawida jednak taka pobudka była za słaba, a zrozumiałam to, gdy przeciągał mnie przez przedpokój w stronę kuchni.
   - Tyle starczy czy usadzić cię na krześle? - zarechotał gdy już mógł podziwiać mnie na tle jasnobrązowych kafelek.
  Rozwścieczona do granic możliwości usiadłam na wolnym miejscu i zajęłam się jedzeniem przygotowanego śniadania, jednocześnie słuchając porannych wiadomości.
   - No i co tak wytrzeszczasz te gały?! - warknęłam gdy po raz kolejny przyłapałam go na wpatrywaniu się w każdy mój ruch.
   - Patrzę jaką mam świetną kuzynkę - roześmiał się. - a właśnie, pamiętasz, że ktoś musi nam dzisiaj pomóc i dziwnym trafem padło na ciebie?
    - Daruj sobie - rzuciłam nim ugryzłam kanapkę. - Zapomnij, że w czymkolwiek pomogę.
    - Mamy zawieźć ludzi przez ciebie?
    - Nie pójdę na Łuczniczkę po to, żeby pomóc tym dzieciakom w szykowaniu transparentów na mecz! Macie zatrudnionych podobno tyle ludzi, że jedna dodatkowa do organizacji więcej nie zrobi różnicy.
    - No ale...
    - Przykro mi, mam dzisiaj wykłady - wyszczerzyłam się.
    - Nagle zrobiłaś się taką pilną studentką?
    - Cały rok jestem pilna!
     - Pewnie. - spojrzał na mnie z ukosa. - Nie wiem z resztą po co ta dyskusja,  skoro wynieść cię siłą jest czymś o wiele prostszym niż próby nawiązania rozmowy.
  W odpowiedzi zaśmiałam się ironicznie i zabrałam kubek z parującą kawą do swojego pokoju. Padłam między jeszcze ciepławą pościel i stertę poduch, chcąc jeszcze raz uciec do snu, ale hałasujący Dawid za nic nie dał mi spokoju. Zrezygnowana wstałam, upiłam kilka łyków czarnego napoju i ubrałam się. Niezauważalnie przemknęłam do łazienki, gdzie rozczesałam włosy i zrobiłam lekki makijaż.
 Wyszłam do salonu, gdzie Konar siedział z torbą w ręku udając, że myśli. Gdy weszłam, jego wzrok powędrował na mnie i przez kilka minut nie zmieniał punktu zainteresowania. Zrezygnowana pokręciłam głową i głęboko westchnęłam.
    - Jedziesz na ten trening czy nie? - wyrzuciłam z siebie i obserwowałam jak na twarz wpływa mu jadowity uśmieszek.
     - Wiedziałem, że się zgodzisz. - wstał energicznie i ruszył do drzwi. Po chwili byliśmy już w drodze.
  Obiekt sportowy jak zwykle przywitał nas odgłosem odbijanych piłek i dialogów męskich głosów. Spojrzałam na ćwiczących mężczyzn, a oni nie pozostawali mi dłużni.
     - Zaraz przyjdę i zapytamy się Makowskiego co masz robić, tylko się przebiorę. - rzucił i przebiegł przez długość hali do szatni, tym samym zostawiając mnie na środku. Musiałam przyznać, że sytuacja nieco mnie skrępowała, ale starałam się tego nie okazywać. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, zaczęłam czytać nazwy sponsorów porozwieszane nad sektorami, gdy usłyszałam czyjś głos.
    - Jak miło cię spotkać - powiedział schylając się nad moją głową Jurkiewicz. Nie wiem czemu, ale polubiłam tego kolesia. - Nawet się nie przywitasz z nami?
    - Proszę cię, nie będę się pchała tam gdzie nie muszę. Poza tym nie chcę oberwać piłką w twarz, co tu jest bardzo prawdopodobne.
    - Nikt nie ma zamiaru w ciebie rzucać. - krzyknął Wika zza kosza z piłkami. - Ale w Wojtka tak.
  Po tych słowach o brzuch faceta koło mnie odbiła się żółto-niebieska piłka. Cicho zaklął pod nosem i przeprosił mnie pod wymówką dalszej rozgrzewki.
Tak więc znowu wróciłam do bezsensownego rozglądania się po pomieszczeniu. Każdy już wrócił do swojego zajęcia, tylko jedne oczy wciąż mnie świdrowały.
   Andrzej zamiast skupić się na ćwiczeniach, wlepiał we mnie oczy, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się szeroko i podbiegł.
    - Czyżby tajemnicza siła Łuczniczki przyciągnęła także i ciebie? - zapytał gdy znalazł się bliżej.
    - Nazwałabym to raczej powszechną siłą szantażu Konara. - odparłam. - Sama nie przyszłabym tu w życiu.
    - Jeszcze przyjdzie taki czas, że będziesz prowadziła doping. - mrugnął okiem. - Zobaczysz, jeszcze trochę i...
    - Nel, chodź tu! - wrzasnął Konar z drugiego końca boiska.
    - Później pogadamy - rzuciłam Wronie i wolnym krokiem poszłam do kuzyna.
    - Co byś chciał?
    - Masz to ubrać. - dał mi koszulkę z logiem bydgoskiej drużyny. - Tam jest ta młodzież z którą masz pracować. - wskazał na rozglądającą się wielkimi oczyma grupę. Spojrzałam na niego z ukosa.
    - Dawid, nie dam rady! Nie lepiej dać to komuś, kto nie odstrasza dzieci swoim wyglądem?
On tylko zaśmiał się i poszedł na trening. Nie pozostało mi nic innego jak iść i spróbować nie doprowadzić żadnego z podopiecznych do zawału. Wykrzywiłam usta w uśmiechu tak sztucznym, że spokojnie mógłby być wykorzystany do min lalek barbie.
    - Cześć - powiedziałam do zszokowanych dzieciaków. - Dzisiaj będę wam pomagać w robieniu plakatów i transparentów na najbliższy mecz. Jestem Nel, a wy?
  W odpowiedzi otrzymałam ciszę. Zajebiście się zapowiada. Dobra, koniec dobrego.
    - Siadać tam. - wskazałam na trybunę B, a dzieciaki szybko wykonały moje polecenie. Stanęłam naprzeciw nich i zaczęłam mówić:- - Więc ustalmy pewne zasady. Po pierwsze, na każde pytanie zadane z mojej strony odpowiadamy, rzecz jasna zgodnie z prawdą. Po drugie, jeśli się komuś nie podoba albo jest tu z przymusu, droga wolna, nikt nie chce pracować z zrzędami. I po trzecie, narzućcie na te smutne twarze uśmiechy, bo czuję się jakbym was tu miała bić, a macie się po prostu dobrze bawić. To się przedstawiamy. Jak już wiecie, nazywam się Nel. Lubię malować i długo spać. A wy?
  Spytałam każdego z osobna o imię i co lubi. Moja grupa liczyła dziewięć osób, w tym cztery dziewczynki i pięciu chłopców. Dziwił mnie ich spokój; gdybym była w ich wieku, już dawno biegałabym po całym obiekcie drąc się wniebogłosy. Może są na uspokajających, z resztą to nie mój problem. Posiedzę tu kilka godzin, chociaż będę miała pewność, że zdam semestr.
  Zapytałam jakiejś kobiety z obsługi gdzie mamy robić prace, na co ona przyniosła mi potrzebne materiały i kazała pozostać na hali. Nie chcąc przeciągać niczego po prostu znalazłam kilka dużych teczek, które mogłyby posłużyć za pulpity i porozdawałam. Każdy otrzymał też kartkę i polecenie napisania rymu o Delekcie.
   Usiadłam na trybunie i przyglądałam się piszącym, gdy mój wzrok przeniósł się na boisko. Tam już powędrował prosto na blokujących, w tym Wronę. Ustawieni obok siebie trzej skaczący zablokowali piłkę. Obrócili się i wtedy kolejny raz spojrzeliśmy na siebie. Przez brzuch przemknęło mi chyba stado motyli. Cholera, Nel, zrób coś! Spuściłam głowę lekko się uśmiechając.
   Trochę czasu minęło już od naszego ostatniego spotkania, a ja nadal wieczorami je rozpamiętywałam. To wszystko było takie... magiczne. Pierwszy raz od trzech lat mogłam spoglądać komuś w oczy nie czując odrazy do gatunku ludzkiego. Do tego czułam się bezpiecznie w jego ramionach jak nigdy. Rano, gdy obudziłam się wciąż utkwiona w jego uścisku, nie miałam ochoty wstawać z miejsca, choć powinnam. Czekałam aż on się obudzi, co trwało trochę. Gdy wrócił Konar, tłumaczyłam, że Andrzej przyszedł do niego. Najwidoczniej byłam dość przekonująca, bo po chwili siedzieli razem w salonie grając na PS3. Tego dnia już z sobą nie gadaliśmy. Nie chcąc siedzieć bezczynnie i wsłuchiwać się w głosy chłopaków, poszłam na spacer z paczką fajek, którą spaliłam w rekordowym tempie.  Dopiero po kilku dniach spotkaliśmy się, ale już bez takich gestów jak ostatnio. Może to i dobrze, nie chcę przywiązywać się do kogokolwiek. Traktowałam go z ostrożnością, mimo, że żywiłam do niego niesamowitą sympatię.
  Otrząsnęłam się z rozmyślań czując na sobie kilka par oczu.
   - Ok, skończone? - wstałam, zebrałam od nich kartki i przejrzałam je. - Nieźle.
  Sprawdziłam wszystkie teksty i, ku mojej i ich uciesze, pozwoliłam od razu na malowanie prostokątnych materiałów z kartkami na klubowe barwy. Pomogłam kilku najmłodszym uczestnikom w przepisywaniu rymów, byle tylko zdobyć potrzebną w przyszłości sympatię. Przecież nie dostanę dobrej opinii na uczelnię jak będę traktować to całe stadko jak najgorszych. Jeszcze tylko kilka godzin, myślałam. Chciałam już być z dala od Łuczniczki, udawanej życzliwości i ciekawskich spojrzeń. Nienawidzę ich.
  Byłam w trakcie przeciągania przez kartkę pędzla z niebieską farbą, gdy przejechałam sobie po bluzce ową mazią. Zaklęłam tak, by siedząca koło mnie czteroletnia Zuzia nic nie usłyszała. Zawołałam starszą dziewczynę do pomocy a sama wybiegłam w poszukiwaniu łazienki.
 Szłam korytarzem szukając drzwi z tabliczką "toaleta" bądź takim oznaczeniem. Było wszystko: sekretariat, pokoje trenerów, szatnie, nawet informację, ale tych cholernych kiblów nigdzie nie było.
  - Szuka pani czegoś? - zabrzmiał w moich uszach męski głos. Odwróciłam się spanikowana, że to ktoś z dyrekcji. Jak bardzo mi ulżyło gdy unosząc głowę zobaczyłam Wronę. Po chwili jednak przerodziło się to w wariujące motyle w brzuchu.
   - Tak, łazienek - mruknęłam ukazując szramę na materiale. - Naprowadziłbyś mnie?
   - Jasne. - uśmiechnął się szeroko i szliśmy korytarzem. Co chwilę starałam się jakoś przyspieszyć kroku, ale na nic; najwidoczniej nie miał dziś ochoty na trening
. - Słuchaj, trochę się spieszę... Rozumiesz, zostawiłam dzieci bez opieki.
 Przytaknął i po chwili wskazał drzwi po prawej stronie. Myłam przedramię z zasychającej substancji, słysząc jego kroki. W końcu po kilku minutach udało mi się jako tako rozmazać plamę. Opuściłam pomieszczenie i spotkałam się z rozbawionym wyrazem twarzy chłopaka.
    - Nie mam szczęścia do ubrań - mruknęłam w usprawiedliwieniu i ruszyłam za nim. - Z resztą przekonałeś się o tym gdy oddawałam ci tą nieszczęsną bluzę.
    - Spokojnie, i tak miałem ją wyrzucić, więc tylko pomogłaś mi w szybszej decyzji. - mrugnął okiem sztucznie się śmiejąc. Sprawiał wrażenie lekko spiętego, choć chciał to ukryć. Doszliśmy do drzwi prowadzących na halę, a tam przepuścił mnie w drzwiach i złapał za przegub.
    - Mam do ciebie pytanie. - zaczął. - Chodzi o to, że ja...
    - Endrju, chodź tu! - krzyknął Waliński. Gdybym tylko mogła, ten koleś nie żyłby już od dłuższego czasu. Zawsze najważniejszy, najlepszy, najbardziej chcący mnie upokorzyć. - To jest trening a nie czas na pogawędki z.. nią.
    - Kurwa, zabiję go kiedyś - wycedziłam przez zęby i pokiwałam głową z niedowierzaniem. - Idź już, bo ta ciota nie przeżyje bez ciebie.
  Machnęłam ręką Andrzejowi i ruszyłam dalej, w międzyczasie w wyobraźni wyszarpując"Kipkowi najważniejsze organy.
   Wróciłam do kończących już robotę dzieci. Reszta zajęć polegała tylko na nauce przyśpiewek i pozowaniu do przymusowych zdjęć. Czekałam aż każde z moich tymczasowych podopiecznych zostanie zabrane, po czym ruszyłam do auta na parkingu. Konarski wystukiwał nerwowo wystawioną zza szyby ręką rytm piosenki z radia. Podeszłam bliżej i wtedy zauważyłam, że miejsce pasażera jest zajęte. Zajmował je Waliński.
    - Dawid, czemu on siedzi na moim miejscu? - zapytałam gdy znalazłam się przy nim.
    - Bo jedzie do nas, Andrzej też. - I po cholerę się pytałam?! Znowu nie odpocznę...
  Westchnęłam głęboko i zajęłam miejsce w tyle obok Wrony, łapiąc w lusterku chytry uśmieszek Marcina. Zignorowałam to i wewnątrz prosiłam, żeby droga minęła jak najszybciej. Nawet wycie piosenkarzy wkurzało mnie bardziej niż zazwyczaj. Z kieszeni kurtki wyjęłam MP3 i włączyłam męczone przeze mnie utwory Myslovitz. Musiały lecieć dość głośno, bo cała trójka spojrzała się dziwnie. Tylko Andrzej uśmiechnął się później pod nosem słysząc głos wokalisty. Uwielbiał ten zespół. Na jednym ze spotkań słuchaliśmy kilka razy pod rząd ich płyty, nie mówiąc praktycznie nic. Tak właściwie to słuchałam ich dzięki niemu, a raczej zaraziłam się.
 Tak jak chciałam, chwilę potem byliśmy już pod domem. Wyszłam jako pierwsza, żeby też pierwszą być w mieszkaniu. Wdrapywałam się po schodach i przyspieszyłam kroku na myśl o spotkaniu kogokolwiek po drodze. Po prostu nie miałam ochoty w tym momencie widzieć nikogo, a wymarzonym towarzyszem byłby barek z alkoholem i tygodniowy zapas fajek. Kiedy już znalazłam się w domu, padłam na fotel i zamknęłam oczy. Cisza dzwoniła mi w uszach, wprost idealnie. Wyciągnęłam z kieszeni spodni paczkę papierosów i zapaliłam jednego. Dym zajął przestrzeń w płucach i po chwili się z nich wydostał. Cały dzień bez tego pięknego uczucia był niczym koszmar. Zaciągnęłam się mocniej, a zimno zajęło część narządów służących oddychaniu. Nie zdążyłam nawet wydobyć z siebie wydechu, a wystraszył mnie huk otwieranych drzwi.
    - Mówię ci, tak było! - w całym domu rozległ się głos Walińskiego. Zgraja wpadła głośno do salonu i rozłożyła się nie zwracając na mnie uwagi. - Ale na końcu kupiliśmy tą audicę. Cudo nie silnik!
     - Nel, zrobiłabyś coś do jedzenia? - zapytał Dawid.
     - Nie. - uśmiechnęłam się do niego złośliwie. O tak, proszę pana, budzenie mnie nie popłaca. - Oj, dajmy sobie dzisiaj spokój z gotowaniem i zamów tą pizzę.
     - O-ho, chyba ktoś przechodzi młodzieńczy bunt. - zaśmiał się Marcin. - Trzeba uważać, bo nas zarazi tym czerwonym włosiem.
     - Zamilcz. - wycedziłam przez zęby, w tym samym czasie mrożąc go spojrzeniem.
  Dejw zamówił jedzenie i pozostało nam tylko czekać na dostawę. W międzyczasie, gdy tych dwóch, którzy najwięcej się odzywali wywiało do kuchni ("ten głód jest nie do zniesienia..."), bliżej mnie usiadł Wrona. Nie wiem czemu, ale nie odezwał się nawet zdaniem, po prostu się uśmiechał. Kiedy byliśmy już w czwórkę, było trochę inaczej; Waliński co chwilę mi dokuczał, ale starałam się to ignorować, żeby nie dać mu satysfakcji. W pewnym momencie miarka się przebrała.
   - Hej, Arielka, słyszałem że malujesz. - zaświeciły mu się oczy. - Może potrzebujesz modela do aktów?
  Rzuciłam na talerz kawałek ciasta z pomidorami i serem, po czym wstałam i podeszłam bliżej owego siatkarza.
    - Wybacz, kolejka jest zajęta na najbliższe kilkanaście miesięcy. Faceci niczym z okładki Calvina Klein'a aż pchają się, żeby móc mi pozować. Dziękuję za towarzystwo przy jedzeniu, ale kolega Marcin zniesmaczył mi pozostałą część posiłku. Na razie.
   Wyszłam z domu i już zbiegając po schodach, zapalałam kolejną fajkę. Dość już sytuacji takich jak ta; po raz enty czepiał się choćby tego jak trzymam sztućce, a oceniał mnie tylko po wyglądzie. Miałam gdzieś pojebane teksty i głupawe śmiechy. Dlaczego Konar tak usilnie pozwala mu się do nas wpraszać?
  Usłyszałam trzask drzwi frontowych. Jeśli to będzie któryś z nich to... Nie zdążyłam nawet dokończyć myśli, a już przede mną stał Andrzej. Milczenie jakie zaistniało w tym momencie denerwowało jak żadne inne.
     - Przejdziemy się? - powiedział nagle, a ja tylko przytaknęłam głową i zgasiłam butem szluga. - Chciałbym pokazać ci jedno miejsce.
     - Możemy iść gdziekolwiek, tylko nie do nich. - skinieniem głosy wskazałam nasz blok. - Przynajmniej póki jest tam Kipek. Mam dość tego człowieka, a zwłaszcza jego dogryzania. Czemu tak przeszkadza moja sztuka czy kolor włosów?!
     - Mi się podobają twoje włosy - zaśmiał się i potargał je.
     - Nie wykorzystuj faktu, że jestem od ciebie ponad półtora głowy niższa!
     - Dobra, już nie będę - przyłożył lewą rękę do klatki piersiowej, a lewą uniósł do góry. - Obiecuję.
     - Powiedzmy, że ci wierzę.
 Zaśmiał się i przeszliśmy na polną dróżkę. Zdałam sobie sprawę, że nie znam tego miejsca, dlatego nie dyskutowałam i po prostu dążyłam za nim.
     - Andrzej, czy ja słyszę głosy z mojej głowy, czy szczekają tu psy?
     - Lepiej chodź ze mną - wyszczerzył się i ruszyliśmy szybciej.
  Z czasem szybki krok przerodził się w trucht, bo nie nadążałam za nim. Jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałam kilka kojców z szczekającymi zwierzętami. Każde z nich merdało wesoło ogonami i skakało jak najwyżej na dwóch łapach. Stanęłam jak wryta i zwróciłam wzrok na Wronę. O co tu kurwa chodzi?!
     - Piękne, co nie? Od lat jestem miłośnikiem tych zwierząt, a niedawno
     - A czemu mnie tu przyprowadziłeś? - zapytałam zdezorientowana.
      - Cóż, pomyślałem, że może ci się tu spodobać...
 - Zobaczymy - mrugnęłam okiem do niego. - Mogłabym się rozejrzeć? To znaczy... Mógłbyś mi powiedzieć co mam robić?
 - Poczekaj. - rzucił i ruszył ku małemu budynkowi.
 Przez okienko pogadał chwilę z osobą w środku, po czym zniknął z kluczami z pola widzenia. Rozejrzałam się po terenie. Nic specjalnego, po prostu lesisty teren, a trochę dalej łąka i nic więcej. Spokój, który tu panował jak najbardziej mi odpowiadał. Już nie pamiętam, żeby w natłoku Bydgoszczy udało mi się usłyszeć szum drzew czy odgłosy ptaków. Przymknęłam oczy delektując się momentem, ale nie dane mi było długo tak stać, bo poczułam szarpanie nogawki. Skierowałam otworzone już oczy w dół i ujrzałam małego wilczura, który usilnie starał się rozerwać moje spodnie. Schyliłam się ku psu.
    - I co ty robisz, mały nygusie? - zapytałam gdy ten zaczął gryźć moje palce.
    - Nygus? - zdziwił się Wrona. - Brzmi nieźle, pasuje do niego. Podoba ci się?
    - Hmm, urocza mała kulka. - zaśmiałam się siadając po turecku i kładąc bawiącego się szczeniaka na moich nogach. - Od kogo jest?
    - Znaleziono go w dużym worze z rodzeństwem, który płynął po Wiśle. Dawano im mało szans na przeżycie, stan zdrowia był na wyczerpaniu, jednak całodobowa opieka pomogła doprowadzić go do takiego stanu zdrowia, reszta zdechła. Spójrz, w niektórych miejscach jeszcze brakuje mu sierści.
  Wskazał palcem na jaśniejsze punkciki. Faktycznie, po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć braki w wyglądzie psa. Gdy tylko zastygłam w miejscu, zaczął skomleć i wiercić się z nadmiaru energii.
    - Może lepiej niech się wybiega. - mruknęłam odstawiając go na ziemie i, ignorując wystawioną do pomocy w wstaniu rękę, wyprostowałam się. - Prowadzasz go na smyczy?
    - Tak, mam ją nawet przy sobie
    - Więc musi być uwiązany. - westchnęłam szukając wzrokiem biegającej psiny. Kiedy już zobaczyłam co chciałam, ruszyłam w jego stronę, za sobą czując oddech idącego Andrzeja. Kiedy już szliśmy z uwiązanym psem obok siebie, nie mówiliśmy nic; sama obecność drugiej osoby wystarczyła.
    - Powiedz, jak to się stało, że tu trafiłeś? - wydusiłam z siebie to co od męczyło mnie od dłuższej chwili.
    - W skrócie mówiąc przeglądałem gazetę i natrafiłem na ogłoszenie o znalezionych lub szukanych zwierzętach, a jako że w Warszawie zostawiłem tak zwany przez domowników zwierzyniec, chciałem jakoś odzyskać jego fragment. Zgłosiłem się jako ochotnik do pomocy. Od dobrych dwóch tygodni chodzę tu i wyprowadzam niektóre na spacery.
    - Ale dlaczego mimo wszystkich tych meczy, treningów i Bóg wie co jeszcze chodzisz tu, żeby pobawić się z psami?
    - Każdy zasługuje na odrobinę dobroci. - odpowiedział spokojnie. - Gdyby nie to, te wszystkie psy tułałyby się po okolicznych wsiach z nadzieją na miskę z resztkami obiadu.
  Zadowolona z odpowiedzi, ucichłam. Kątem oka cały czas obserwowałam ruchy chłopaka. Radość w jego głosie i oczach była dla mnie czymś, co lało miód na serce. Nagle smycz biegającego we wszystkie strony świata zwierzęcia zaplątała się wokół moich łydek i padłam na ziemię. Psina szybko odwinęła materiał z moich nóg i podreptało dalej, a ja podniosłam się niezdarnie do pozycji stojącej.
    - Kurwa. - syknęłam rozcierając bolące kolano.
    - Co jest? - zapytał Andrzej podbiegając do mnie.
    - Nic takiego, przeżyję - zapewniłam i postawiłam krok do przodu. Ból przekłuł nogę i znów znalazłam się na zielonkawej trawie.
  W tym samym momencie chłopak znalazł się bliżej. W brzuchu zagościły nowo wytworzone motyle, a serce kołatało coraz szybciej gdy "przypadkiem" ręka siatkarza przeniosła się na drugą stronę tak, że tułowiem znajdował się nade mną. Uniosłam się na łokciach. Wewnętrzny głos nakazał mi być jak najbliżej niego, a ja nie zamierzałam się sprzeciwiać. Nie teraz, kiedy coś zmuszało mnie do kontaktu z nim innego niż rzucone na ulicy "cześć".
 Wpatrywałam się w niebieskie oczy, których barwa z dnia na dzień coraz bardziej mnie intrygowała. Miałam okazję się im przyjrzeć do czasu gdy nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, wtedy tylko przymknęłam powieki i czekałam aż nasze wargi się złączą. Już najbardziej wystające części ust były w delikatnym kontakcie gdy na brzuchu poczułam mocny ucisk. Ech, czy ten pies musi się wszędzie pchać?!
    - Nygus, przeproś ładnie Nel! - powiedział do psa Andrzej. Zauważyłam na jego policzkach rumieńce, najprawdopodobniej wstydu.
    - Nazwałeś go tak? - zapytałam zszokowana, na co tylko przytaknął i wziął z ziemi końcówkę od smyczy. Wstałam i zaczęłam lekko kuśtykać. Widząc to Andrzej objął mnie pasie, chcąc odciążyć nogę.
 Jakimś sposobem dotarliśmy do miejsca z którego wyszliśmy. Nygus został oddany z powrotem do całodobowych opiekunów, a my trafiliśmy na ławkę kilka metrów dalej. Tam moja noga została zbadana przez niego i odpowiednio wyćwiczona, bym mogła w miarę normalnie chodzić, oczywiście z niezbędną asekuracją.
   - Dzięki - mruknęłam i ruszyliśmy w drogę powrotną.
 Krok w krok, bez wymienionego słowa szliśmy powoli w stronę miasta. W głowie miałam tylko akcję sprzed dosłownie kilkunastu minut. Sytuacja nie powinna w ogóle zaistnieć, powinnam wstać i mimo bólu iść dalej. Tylko że tak się nie stało. Najgorsze jest jednak to, że byłam zła na to szczenię, za zepsucie tego momentu...
    - Nel, chciałem cię przeprosić za to co było wcześniej. - wypowiedział na jednym tchu. - Strasznie mi głupio.
    - Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się. - Nie twoja wina, że jestem taką łamagą, że nawet od lekkiego zaplątania wykładam się na ziemi.
    - Chodziło mi raczej o to co było po tym. - jego mina zmarniała
    - To nic, naprawdę.
    - Cieszę się - mruknął i zastała ta sama cisza co przedtem. Trudno, w domu pójdzie do chłopaków i się rozkręci. - Chcę tylko żebyś wiedziała, że... ech, ciężko jest mi się do tego przyznać, ale spodobało mi się to.
  Stanęłam w miejscu, a on zaraz po mnie. Jak to podobała mu się chwila tak bardzo romantyczna, że myślałam, że zwymiotuję?
    - Wybacz, niepotrzebnie to powiedziałem. - mruknął i odwrócił się tyłem chcąc pójść dalej. Nie pozwoliłam mu na to, łapiąc za nadgarstek. Spojrzał na mnie zdziwiony. - O co chodzi?
     -  O nic, tylko...to było miłe - spuściłam wzrok. - i nie mam ci tego za złe.
     - Więc nie miej mi też tego. - szepnął i uniósł mój podbródek tak, bym na niego spojrzała. Uśmiechnęłam się, a jego opuszki palców przeniosły się na kość policzkową. Znów ten sam scenariusz, znów zbliżone twarze. Chłopak szybciej ode mnie zamknął oczy i mogłam podziwiać jego twarz niczym ze snu. Podążyłam za jego śladem i po chwili nie widziałam już nic poza wnętrzem swoich powiek.
Poczułam jego smak na ustach. Był niczym rozpływająca się czekolada - tak słodki i delikatny, że pragniesz go jeszcze i jeszcze. Odwzajemniłam dosyć chętnie pocałunek. Gdy poczułam jego duże dłonie wędrujące po lędźwiach, oplotłam swoje, nieco drobniejsze, wokół wysoko położonego karku. Trwaliśmy w tej pozie przez jakiś czas, nie zmieniając prawie nic. Lekko zakończyliśmy ten moment odrywając się od siebie. Spojrzałam w oczy rozweselonego Wronki, czując, że zaraz zacznę się rumienić.
     - Może lepiej już wracajmy, Dawid na pewno się denerwuje...
     - Niech będzie, ale żeby było szybciej, - zaśmiał się i przykucnął. - wskakuj.
     - Chyba oszalałeś! - pokręciłam głową.
     - Będziemy szybciej w domu, ale skoro wolisz lasy po ciemku, nie mogę protestować.
     - Jesteś idiotą, Wrona. - mruknęłam i usadowiłam się na plecach chłopaka. Kiedy się podniósł, zacisnęłam paznokcie na jego koszuli i mocno wtuliłam głowę w umięśnioną część ciała. Mimo tego, że trząsł niemiłosiernie, za nic nie zamieniłabym go na kogoś innego. Po prostu to on był najlepszą osobą na tym miejscu.
Do domu dotarliśmy po około dziesięciu minutach.
- Oho, patrz kto przyszedł - nasze przyjście nie mogło uniknąć komentarzy z ich strony.
- Zaszczycili nas swoją obecnością w tej nędznej chacie. O, dziękujemy czcigodni!
Wywróciłam oczami i poszłam do pokoju, w międzyczasie odwzajemniając uśmiech jakim Andrzej ozdobił twarz.
Leżąc w łóżku z słuchawkami w uszach znowu myślałam o dzisiejszym dniu.
Co ja najlepszego zrobilam...


--------------------------
Należy mi się mocny opieprz... Może trochę treść ulży mi ;)
Coś tu jest za słodko, trzeba coś zepsuć :P
Kamillo, pamiętałam o Was, ale nim Misu złoży wszystko w jedną całość, to potrwa wieki.
Przepraszam każdego kto się zawiódł! :*
Pozdrawiam, Doroshi ;)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

5. Jedynie psy sąsiadki za mną tęsknią, ktoś musi wysłuchiwać ich skomlenia.

  Głos Rojka docierał do moich uszu, a ja już od dłuższej chwili patrzyłam na promieniejącą twarz Wrony. Świecące oczy obserwowały każdy mój ruch, kiedy ustępowałam mu miejsce w przejściu. Bez żadnych skrupułów wszedł pewnie do mieszkania. Nic dziwnego; od pewnego czasu był tu częstym gościem. Kiedy tylko pojawił się w Bydgoszczy, Dejw upatrzył go sobie jako nowego przyjaciela, więc większość wolnych wieczorów przesiadywali na salonowej kanapie. Czasem nawet do nich dołączałam, ale w większości udawałam, że nie istnieję.
  Chłopak obrócił się w moją stronę i wyszczerzył się do granic możliwości.
   - Słuchasz Myslovitz? - zapytał, a ja skinęłam głową. - Są świetni, prawda?
   - Tak, świetni. - zakłopotałam się. Nie wiedziałam do czego zmierza, ale postanowiłam nie drążyć tego tematu.
   - Nie podejrzewałbym, że lubisz taką muzykę.- powiedział i zobaczył leżący na ziemi obraz. - Zajmujesz się... malowaniem?
   - Można tak powiedzieć - gestem nakazałam mu usiąść na kanapie, a sama udałam się do kuchni. - Napijesz się czegoś?
   - Myślałem, że wychodzimy?
   - W sumie racja - mruknęłam wsadzając kwiata do małego wazonu.
   - Chyba, że koniecznie chcesz mnie przytrzymać w domu, to...
   - Wychodzimy - zadecydowałam, na co Andrzej wstał z rechotem i podszedł do drzwi. Poczekał aż ubiorę kurtkę i buty, po czym wyszliśmy z bloku. Szliśmy w milczeniu. Kątem oka spojrzałam na Wronę. Kiwał głową i podśpiewywał pewną melodię, dość wesołą. Musiałam pohamowywać uśmiech pchający się na gębę.
   - To może powiedziałabyś mi jak się znalazłaś w Bydgoszczy? - zagaił - Bo z tego co wiem, nie jesteś stąd?
   - Nie, jestem z Gdańska. Przyjechałam tu studiować. Tak, wiem, że w Trójmieście są dobre uczelnie, ale chciałam uciec stamtąd, z resztą to jest nieważne. Dawid mieszkał już wtedy tutaj, więc postanowiłam poszukać sobie miejsca na studiach blisko niego. Udało się, ale jak to on twierdził, nie potrafiłam się sama sobą zająć, a że miał wolny pokój, przygarnął mnie jak bezdomnego psa.
   - Na pewno cię tak nie potraktował, nie jest taki.
   - Nie znasz go jeszcze dobrze.
   - Właśnie że znam!
   - Oczywiście - wywróciłam oczami. - Na temat Dawida można dużo mówić, dobrze jak i źle, ale zostawmy go w spokoju.
   - Jak sobie życzysz - wzruszył ramionami wciąż się uśmiechając.
  Po raz kolejny zastała  taka cisza, że oprócz klaksonów aut i ryku silników nie dało się nic usłyszeć, ani z jego strony, ani z mojej.
    - Jakoś nadal nie potrafię zapamiętać gdzie dokładnie co się znajduje. - mówił gdy przechodziliśmy przed pasy. - Do rozpoczęcia sezonu mam jeszcze trochę czasu, więc powinienem się...
  Na obszarze przejścia, około dwudziestu centymetrów od nas z piskiem zatrzymało się czarne auto, z którego dudniło techno. Łysego kierowcę najwyraźniej cieszył mój wystraszony wyraz twarzy. Zacisnęłam zęby i pięści.
   - Zabaw ci się kurwa zachciało?! - krzyknęłam i z całych sił kopnęłam butem w tablicę rejestracyjną tak, że czwórka wyglądała jak jedynka. Pokazałam mu jeszcze środkowy palec i przeszłam na chodnik zostawiając w tyle osłupiałego Wronę.
    - Dziewczyno, ile ty masz siły! - zaczął jak tylko mnie dogonił. - Koleś chyba jeszcze tam stoi i przygląda się tej tablicy.
     - Nie cierpię takich kolesi - westchnęłam. - Myślą, że jestem jedną z tych pustych lasek, którym takie zachowanie imponuje. Czy ja mam wypisane na czole "Cześć, jestem Nel, jak tylko usłyszę pisk opon auta, właduję ci się do łóżka"?!
  - Nie wydaje mi się - schylił się i wbił wzrok w moje czoło. - Poza włosami i małym pieprzykiem nic nie dostrzegam.
   - Głupiś - dałam mu kuksańca w bok. Widocznie za słabego, bo on znów zachichotał pod nosem. Wywróciłam oczami i wyjęłam z kieszeni paczkę fajek z zapalniczką.
   - Będziesz to palić? - lekko się skrzywił.
   - Nie, tylko oglądać. - zironizowałam. - Wtedy bardziej uspokaja, wiesz?
  - Nie pal, zniszczysz sobie płuca.
  - I tak nie da się ich już uratować.
Zbliżyłam palącą się zapalniczkę do ust z papierosem. Ledwie na białym papierku ukazała się pomarańczowa obwódka, a mój nadgarstek został unieruchomiony. Zdumiona otworzyłam szerzej oczy. Andrzej stał niecałe dziesięć centymetrów przede mnią, nachalnie próbując złapać kontakt wzrokowy.
   - Oczywiście że się da, wystarczy spróbować. - spojrzał mi głęboko w oczy i wolną dłonią wyjął delikatnie z moich ust papierosa. Zastanawiałam się jaki będzie jego następny ruch, gdy fajka po prostu spadła na chodnik i została zmiażdżona przez ogromnego trampka. Ponownie spojrzeliśmy na siebie, on widocznie uradowany. - No, od razu lepiej.
   - Daj spokój - patrzyłam w ciemnoniebieskie tęczówki. Nie mogłam się od nich oderwać, jakby mnie zahipnotyzowały. Dopiero usłyszawszy jego śmiech zmieniłam punkt obserwacji na białe sznurówki i wysypującą się z białego papierka nikotynę. - Idźmy już do tej kawiarni.
   Tak jak prosiłam, ruszyliśmy przed siebie. Nie trwało to jednak długo, po kilku minutach znajdowaliśmy się w ciemno czerwonym pomieszczeniu. Zajęliśmy dwuosobowy stolik przy oknie.
  - Często tu bywasz? To znaczy... w ciągu tych kilku tygodni.
  - Może z pięć razy, nie więcej. - zamyślił się. - Przychodziłem tu na najpyszniejszą gorącą czekoladę jaką w życiu piłem. Pomijając rzecz jasna te niebiańskie desery...
   - Zaraz chyba odfruniesz - zaśmiałam się. - W takim razie, sprawdźmy to.
  Zamówiłam czekoladę (Andrzej zabijał mnie wzrokiem gdy mówiłam o kawie, więc musiałam posłuchać jego porad) i kawałek sernika, tak samo jak on.
   - Mam rozumieć, że nie przerwałam ci w niczym telefonem?
   - Nie, dlaczego? - zdziwił się.
   - Zawsze mogłeś być czymś zajęty. - usprawiedliwiałam się. - Może przerwałeś coś ważnego, różnie bywa.
   - Jedynie psy sąsiadki za mną tęsknią, ktoś musi wysłuchiwać ich skomlenia. - zaśmiał się. -  Są nie do wytrzymania.
   - Rozumiem twój ból. Sama często o czwartej nad ranem stoję pod drzwiami sąsiadki i uciszam Pusię. Zapchlony kundel.
   Do sytolika podeszła kelnerka niosąca nasze zamówienie. Obarczyła mnie mroźnym spojrzeniem, po czym z sztucznym uśmiechem odwróciła się do Andrzeja. Odpowiedział jej nikłym uniesieniem jednego kącika ust i zajął się jedzeniem. Wzięłam z niego przykład i też skosztowałam swój kawałek ciasta. Miał rację, niczego sobie. Wzięłam łyka z filiżanki, ale od razu złapałam za cukierniczkę. Z każdą łyżeczką miałam wrażenie, że jego oczy są bliskie spoczęciu na pustym już talerzyku.
   - Cztery łyżeczki? Serio czy się zgrywasz?
   - To jest za gorzekie. Palić tu nie mogę to chociaż będzie mi słodko.
   - Jesteś niemożliwa - zaczął bawić się srebrną łyżeczką.
   - Wiem, za to ty bardzo głupi.
   - Uznam to za komplement.
  Wzruszyłam ramionami, niech mu będzie. Zajęłam się piciem czekolady, ale cały czas czułam na sobie czyjś wzrok.
  Uniosłam głowę. Pomyłka, to kelnerka świdrowała Wronę. Nic dziwnego, gdybym miała około dwóch metrów też rzucałabym się w oczy bardziej niż czerwonowłosa naburmuszona dziewczyna.
    - Hej, co ta dziewczyna od ciebie chce? - zapytałam cicho.
    - Ta kelnerka? Nie wiem, ale te spojrzenia robią się powoli drażniące. To już trzeci raz. Idziemy gdzieś indziej?
   - Nie lubisz przebywać w towarzystwie, które ślini się na twój widok?
   - Oczywiście, wręcz to kocham.
   - Więc posiedźmy jeszcze trochę, tak tu miło. - udałam, że nie wyczułam ironii i olewałam błagalny wzrok, który z minuty na minutę pojawiał się coraz częściej.
   - Nel, błagam - wykrzywiał do mnie głowę gdy wspomniana dziewczyna zbierała puste naczynia.
   - Dobra, zbieramy się, kochanie, moi rodzice już na nas czekają. - mówiłam donośnie, a mina jej momentalnie się zmieniła. - Nie mogą się już doczekać aż cię poznają.
  Kiwnął głową, a ja wzięłam go pod ramię i, zapłaciwszy wcześniej zgaszonej dziewczynie, wyszliśmy z budynku.
   - Jesteś wielka! - myślałam, że zacznie skakać z radości.
   - Dobra, dobra, spadamy stąd, najlepiej na zimne piwo.
   - W kinach nie ma piwa. - uśmiechnął się tajemniczo.
   - Nie, żadne kino! Najgorsze są właśnie takie skupiska ludzi. Płacisz za oglądanie filmu na ogromnym ekranie, a wycieczki szkolne zdobią ci włosy popcornem czy innym żarciem.
   - To gdzie chcesz iść? Restauracja, bar czy inna kawiarnia?
   - Nie bądź śmieszny, Wrona. Alkohol dostaniesz w prawie każdym sklepie, a nad jezioro jest niedaleko. Chodź, bo robi się zimno.
   Weszliśmy do pobliskiego sklepu i kupiliśmy po piwie. Szybko też znaleźliśmy się nad jeziorem. Usiadłam na końcu pustego pomostu. Zdjęłam buty i skarpetki i zamoczyłam stopy w wodzie. Po chwili w takiej samej pozycji siedział koło mnie siatkarz. Zaczęłam niszczyć idealnie gładką taflę wody.
   - Miło tu. - odezwał się po dłuższej chwili.
   - Wiem. Dawid przyprowadzał mnie tu w wakacje. Spędzaliśmy tu długie godziny... Ech, znowu schodzę na jego temat. Podasz to piwo?
   - Jasne. - w mojej dłoni znalazła się zimna puszka . Otwierając ją wysmyknął mi się kciuk i ostra zapinka rozcięła mi skórę wzdłuż kciuka. Syknęłam.
   - Cholera, pieprzone puszki! - krzyknęłam gdy spostrzegłam wypływającą wolno krew.
   - Daj, zobaczę. - Wrona ujął moją dłoń. Obejrzał ją przez dwie sekundy, po czym uniósł twarz w górę i nasze spojrzenia się spotkały. Gdyby dzieliło nas chociaż dwadzieścia centymetrów, umiałabym opanować się od zajrzenia w niebieskie tęczówki... Ale, jak na złość, prawie stykaliśmy się ramionami. Trwaliśmy przez chwilę w bezruchu, zdecydowanie za długą chwilę. - Masz... Zimne ręce.
   - To nic takiego, zawsze są zimne. - dlaczego nie mogę się ruszyć i odwrócić to wszystko choćby w żart?!
 Jego twarz była coraz bliżej mojej. Teraz widziałam z bliska każdą małą bliznę czy przebarwienie na skórze chłopaka. Wolna dłoń powoli kierowała się z policzka na podbródek. Nadal nie odmawiałam, choć wewnątrz wszystko krzyczało we mnie, żebym uciekała jak najdalej. Zmniejszył lekko odległość między nami, aż poczułam jego oddech na swoich wargach. Wtedy zapaliła mi się czerwona lampka. Oho, to zaszło za daleko. Szybko spuściłam wzrok.
   - O nie - jęknęłam wybudzając go z transu. - Poplamiłam ci bluzę.
   - To... to żaden kłopot. - jąkał się. W międzyczasie wyjął chusteczkę i delikatnie przyłożył ją do rany. - W-wypiorę ją i nie będzie śladu.
   - Może od razu ją choćby namocz? Chyba do mnie jest bliżej, więc chodź.
 Nie odezwał się choćby słowem, po prostu wstaliśmy i ruszyliśmy ku domowi. W drodze nie wymieniliśmy choćby zdania. Miałam wrażenie, że jest jakby zawstydzony, więc nie odezwałam się ani słowem.
  Weszliśmy do domu i od razu nakazałam mu zdjąć bluzę. Bez słowa sprzeciwu wykonał moje polecenie, ukazując mocno opiętą na umięśnionym ciele granatową koszulkę. Zabrałam od niego brudną część garderoby i poszłam do łazienki, żeby zmyć plamę. Odkręciłam kurek i wlałam do wanny wodę. Uznałam, że miska jest za mała na tak gruby materiał. Byłam w trakcie wrzucania do wody ubrania gdy kątem oka ujrzałam w lustrze zbliżającego się Wronę.
   - Przesuń się, nie możesz tego robić z raną - uśmiechnął się lekko.
   - Też mi rana, drobne zadrapanie. Dam radę.
  Pod wpływem bluzy poziom wody się uniósł, ale zadrapaną rękę wyjęłam szybko poza wannę, wywołując śmiech Andrzeja. Bolało, nawet bardzo, ale starałam się nie dawać tego po sobie znać.
   - Drobne zadrapanie, jasne. - prychnął i chwycił mnie za przedramię. Zaprowadził do kuchennego stołu, a tam obmył wodą utlenioną całą rękę. Gdy przezroczysta ciecz dotarła do rany i zaczęła się pienić, z mojego gardła wydarł się cichy pisk. Kto wymyślił to ustrojstwo?! Przecierpiałam też zawijanie kciuka w bandaż i ruszyłam do łazienki.
   - Nel, spokojnie, bluza nie zając. - poczułam jego dłoń na ramieniu. - Odsapnij chwilę.
 Zawahałam się. Z jednej strony chciałam mieć to już za sobą, ale z drugiej towarzystwo Wrony nie przeszkadzało mi. Przeciwnie, pomagało mi przestać myśleć o... O wszystkim. Westchnęłam i podążyłam za nim. Usiedliśmy na kanapie i włączyliśmy telewizor.
   - Proszę, twoje własne kino. - pokazałam mu język gdy zaczął się film. Z biegiem czasu, udało mi się wyczytać w jego mimice twarzy, że wciągnął się w historię bohaterów.
 Wyjęłam spod stolika whisky, coś za smętnie było. Znalazłam też dwie szerokie, przeźroczyste szklanki i nalałam do nich trunku. Oparłam się wygodnie o oparcie kanapy, skąd miałam dobry widok na jakby zdrętwiałego Andrzeja. Siedział skupiony na brzegu mebla, nie wypuszczając w rąk szklanki. Nie upił ani łyka, po prostu trzymał ją kurczowo między dłońmi. Nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek z takim zainteresowaniem oglądał thriller. Aż do reklam; na ten czas spojrzał na mnie. Byłam akurat w trakcie ziewania.
   - Powinienem już iść? - zapytał spokojnie.
   - Nie mogę ci niczego rozkazać, Dawid przecież kazał ci się czuć jak u siebie. Masz wolną rękę, jeśli chcesz możesz pójść, jeśli nie, zostań.
   - To dokończę oglądać film i zmywam się - mrugnął okiem i usadowił się tak samo jak ja. - Dzięki.
 Nie odpowiedziałam, bo on i tak by mnie nie słuchał, bo na ekran wróciły wcześniejsze sceny. Starałam się zrozumieć coś z rozmów bohaterów, ale zmęczone powieki opadały bezwładnie na oczy. Po chwili już nie wiedziałam nawet jaki gatunek filmu oglądamy, moja wyobraźnia chciała tworzyć sama historie, w moich snach. Odpłynęłam.

Wybudził mnie czyjś dotyk. Na moim ramieniu i głowie spoczął wielki ciężar. Rozbudziłam się lekko, bez żadnych gwałtownych ruchów i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że leżę na ramieniu Wrony.
Chciałam spojrzeć w górę na jego twarz, ale najwyraźniej jego łeb leżał na moim. Nie przypominałam sobie też, żebym przykrywała się kocem.
   - Wrona! - szeptałam. - Andrzej, idioto!
 Na marne, spał głęboko i chyba nawet gdybym wjechała tu czołgiem, nie obudziłby się. Ekran telewizora był już automatycznie wyłączony, więc mogłam zobaczyć w nim nasze odbicie. Nie dość, że byłam oparta o niego, to do tego usta miał przyłożone do moich włosów, a prawe ramię szczelnie mnie obejmowało. Westchnęłam. Nie pozostało mi nic innego jak z powrotem zasnąć. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w jego oddech. Zrobiło mi się zimno, a on, jakby czytając mi w myślach, przytulił mnie mocniej.
 Przy nim poczułam się tak... bezpiecznie.

----------------------------------------------------------

Hehe, takie inne, mam nadzieję ciekawsze :)
Przepraszam, że nic nie dodawałam, ale tak jakoś nie miałam ochoty na cokolwiek i nawet pisanie nie pozwalało mi uciec od przytłaczających spraw. Wybaczcie.
Będę tu zaglądać częściej, obiecuję.
Misu.