piątek, 31 maja 2013

8. No dalej, czekam! Gdzie jest ten kaftan bezpieczeństwa dla mnie?


<Muzyka>

- Długo już tak jest?
- Od jakiś pięciu dni, martwię się. W ogóle ze mną nie rozmawia, je tylko w swoim pokoju, jakby mnie unikała.
- A co chcesz z tym zrobić?
- Jeszcze nie wiem, ale muszę jakoś do niej dotrzeć...
Za drzwiami zaległa cisza. Z resztą to dobrze, nie miałam ochoty słuchać reszty rozmowy. Gówno prawda, Konar! Wiem, że chcesz jak najszybciej się mnie pozbyć, bo tylko ci zawadzam w szczęśliwym życiu.
Otworzyłam oczy i oparłam się plecami o ścianę. Przed sobą miałam pokój, w którym od ponad tygodnia nie gościło światło słoneczne. Nie jestem warta nawet iskry z zapałki, a co tu mówić o słońcu.
W tym co mówił mój kuzyn było trochę prawdy: unikałam ludzi. Po co miałabym z kimś rozmawiać? Jestem zwykłą suką...
Poczułam, że muszę zapalić. Drżąc wstałam z podłogi i, przemierzając długość pokoju, usiadłam na brzegu łóżka w celu szukania papierosów. Przejrzałam całą powierzchnię łóżka, nawet pod poduszkami, ale nigdzie nie było wymarzonego opakowania. Nagle mnie olśniło. Okno! Podeszłam do parapetu gdzie ujrzałam pudełko.Chwyciłam je w dłonie i szybko otworzyłam. Cholera, puste!
Rzuciłam nim i opadłam na miękki materac. Nie wytrzymam, muszę zajarać! Oczywiście, jak na złość przypomniało mi się, że pół godziny temu spaliłam ostatnią wygniecioną nerwowo fajkę. Ale muszę...
Podniosłam się z trudem i z niechęcią podążyłam ku drzwiom. Chwyciłam za klamkę i ruszyłam ku barkowi w salonie, tym samym przerywając rozmowę Dawida i Walińskiego. Ten drugi ostatnio za często tu bywał; chociaż z nimi nie przebywałam miałam go dość. Stanęłam na chwilę w miejscu wymieniając się z nimi spojrzeniami. Widocznie nie wiedzieli co powiedzieć.
- To ty żyjesz?! - wypalił Waliński. - Już myślałem, że zabiłaś się w tej ciemnicy.
- Marcin...
- Stul pysk. - wycedziłam przez zęby, tym samym wywołując jego śmiech. Kiedy w szafce zastałam pustki, głęboko westchnęłam i zrezygnowana zdecydowałam się wrócić do pokoju.
- Nie posiedzisz ze swoim kuzynem nawet chwili? - Konar próbował jakoś mnie zatrzymać, ale po co...
- Nie. - odpowiedziałam nim zatrzasnęły się za mną drzwi.
 Cóż, tak więc zostałam sama. Chcąc odwrócić uwagę od uzależnienia, spróbowałam zasnąć. Zamiast tego znowu utonęłam w myślach...
  Cały charakter nad którym pracowałam ładnych kilka lat, całe zaufanie do ludzi i chęć kontaktu pękły jak bańka mydlana. Nie wychodziłam z domu wegetując w czterech ścianach i okropnych wspomnieniach. Ten głos, śmiech, ruchy... nachodziły mnie nawet w snach, tym samym odbierając siłę do życia. Budziłam się w nocy, a potem przez kilka godzin leżałam w jednej pozycji bojąc się poruszyć. Ileż to razy miałam wtedy jego oddech na szyi czy mocniej odczuwałam ślad po zderzeniu z ciężkim przedmiotem? Nie umiem tego zliczyć.
 Każdy oddech od tej chwili stał się ciężki. Nie czułam potrzeby chociażby zatopienia smutków w alkoholu, aż do teraz. W tym momencie aż paliło. Być może to dopomoże choć trochę...
- Próbowałeś z nią pogadać? Z kobietami różnie jest, może po prostu potrzebuje rozmowy.
- W sumie nie mam nic do stracenia. - mruknął Dawid, nim zapukał w drzwi i wprosił się do mojego pokoju. - Hej, wszystko ok?
Nie odpowiedziałam.
- Znasz mnie i wiesz, że nie odejdę póki się nie dowiem.
Zero reakcji. Jedynie on chwycił mnie za przegub i zaglądał w twarz.
- Anastazja, odezwij się.
- Idź. - mruknęłam.
- Co?!
- Idź sobie, nie chcę rozmawiać.
Najpierw był zdziwiony, a potem zaśmiał się nerwowo.
- Powiedz mi tylko co się dzieje?
Wolno pokręciłam głową, a on wstał.
- Może przyniosę coś... przeciwbólowego? Pewnie coś cię boli? Tak, to będzie dobre rozwiązanie. Poczekaj tu.
Wyminął stojącego w drzwiach Marcina i poszedł ku kuchni. Czułam na sobie jego wzrok, więc złapałam z nim taki oto kontakt. Wyglądał dość normalnie oparty o futrynę drzwi.
- Załatw mi fajki i procenty.
Chłopak aż zakrztusił się usłyszawszy te słowa.
- Dlaczego prosisz o to mnie? Przecież mnie nie cierpisz.
- Nie mam wyboru.
- Zdajesz sobie sprawę, że Konarski może się o tym dowiedzieć?
- Ta. To jak będzie?
Raz zmierzył moją sylwetkę niebieskimi oczyma, po czym wychylił się głową z pokoju.
- Zaraz wrócę, piwo się skończyło. I te tabletki kupię, bo ich chyba nie znajdziesz. - krzyknął ku pomieszczeniu gdzie był Dawid, a gdy ten coś mu odkrzyknął, uśmiechnął się do mnie i wyszedł z domu.
Nie minęło dziesięć minut, gdy pojawił się u mnie z butelką whisky i trzema paczkami moich ulubionych papierosów. Wzięłam je bez słowa, a z blatu biurka podałam mu pieniądze.
W pierwszej kolejności pociągnęłam łyka z butelki i zapaliłam. Ogarnęło mnie błogie uczucie.
- Dzięki. - mruknęłam ku jego uciesze.
- Mogę dostarczać ci więcej. Chcesz?
Pokiwałam głową. Chłopak stanął trochę bliżej i powiedział:
- Skoro wstydzisz się Konara, powiedz mi o co chodzi.
Wzrok skierowałam na podłogę, zastawiając się jak pozbyć się Marcina.
- Może innym razem, teraz jestem zmęczona i, jeśli możesz, odwiedź mojego kuzyna, nie mnie.
Z dziwną miną wyszedł, pozostawiając mnie samą. Dawid już nie wrócił za co byłam wdzięczna Kipkowi.
Mogłam spokojnie się napić i na chwilę chociaż zapomnieć o wszystkim.





Któregoś z takich samych monotonnych, gdy siedziałam na parapecie obserwując jak noc pochłania Bydgoszcz, usłyszałam pukanie do drzwi. Pomyślałam, że to po raz kolejny w ciągu tego dnia Dejw próbuje się dostać i pogadać. Jakież było moje zdziwienie gdy drzwi od razu się otworzyły a w nich ukazała się blond głowa Ani, jego dziewczyny.
- Cześć, to ja. Mogę wejść?
Wzdrygnięciem ramion wyraziłam zobojętnienie i, uprzednio zaciągając się fajką, wróciłam do poprzedniego zajęcia. ta jedynie przycupnęła na brzegu fotela naprzeciw mnie.
 - Dość dawno cię nie widziałam, zmieniłaś się. Studia pewnie nie dają ci spokoju? - próbowała nawiązać jakiś kontakt, ale gdy zauważyła brak postępów, ciągnęła dalej. - Znam to, sama byłam długo zabiegana, nawet po ukończeniu. Dawid może potwierdzić, byłam nie do życia. Teraz wydaje mi się to zabawne, ale wtedy wyrywałam sobie włosy z głowy i...
- Czego tu szukasz? - nie wytrzymałam i przerwałam ten idiotyczny monolog. - Szczęścia? Powodzenia.
- Chciałam tylko porozmawiać.
- Ty chciałaś czy raczej Konarski to wybłagał? Nie macie własnego życia i musicie wtrącać się do mojego? Dajcie sobie spokój, naprawdę.
- Anastazjo, my staramy się pomóc, zrozum to.
- A wy zrozumcie, że nie chcę niczyjej pomocy. Już wolę tu zostać niżeli was tam słuchać.
Dziewczyna podeszła do mnie i złapała mocno za ramiona. Czułam jak jej palce wżynają się w moje ramię, a mrożący wzrok desperacko szukał mojego.
- Posłuchaj mnie, twój kuzyn mocno się martwi. Nic dziwnego, nie wychodzisz z tego pokoju od trzech tygodni! Chcesz się odizolować zupełnie od reszty świata? Proszę bardzo, ale nie pod tym dachem.
Znów spojrzałam jej głęboko w oczy i roześmiałam się w głos. Nie wiedziała co zrobić, ale puściła mnie i z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Powinnaś się leczyć.
- Tak jest, wyślijcie mnie do psychiatryka! - rozłożyłam szeroko ramiona. - No dalej, czekam! Gdzie jest ten kaftan bezpieczeństwa dla mnie? - nie przestając się śmiać, wzięłam kolejnego bucha, który po chwili otulił twarz krztuszącej się blondynki. - Już pogadałaś, teraz wypierdalaj stąd w podskokach.
Patrzyłam jak łzy stają w jej oczach i słyszałam jak pociąga nosem znikając za drzwiami. Na ciemniejącym niebie pojawiły się już gwiazdy i okrągły księżyc. Wydawał się inny niż zwykle.
Skoro Konar wysłał tu tą lafiryndę, której nie znoszę z całej siły, naprawdę musi być w kropce. Już nie wie co począć z takim odludkiem.
A ja? Nie czułam z tego powodu nic, kompletny brak wyrzutów sumienia. Nie czułam już nic. Fajki paliłam z przyzwyczajenia, alkohol usypiał, a ja chciałam coś poczuć...
Stanęłam przed szafą z ubraniami i na najniższej półce znalazłam małe pudełko po zapałkach. Ostrożnie położyłam je na łóżku i rozsunęłam. Widząc małą żyletkę, uśmiechnęłam się.
- Witaj, stara przyjaciółko, dawno się nie widziałyśmy. - wyszeptałam po czym przejechałam nią po udzie. Udało się, tak przyjemnie piekło... Ze zdumieniem obserwowałam jak czerwona strużka spływa na białe prześcieradło i w nie wsiąka. Ale nie to było ważne; znalazłam to uczucie, którego szukałam...
Po kilku ponownych pociągnięciach, także na przedramieniu, z moich ust wydarł się cichy krzyk. Tylko tyle starczyło, by zawitał u mnie kuzyn z Anką.
- Tylko nie to! - jęknął. Zabrał mi z rąk "narzędzie zbrodni" i wybiegł na korytarz. - Aniu, przypilnuj ją, muszę znaleźć kluczyki.
- Są na stole w salonie. - zaskrzeczała przesłodzonym głosem, a już ciszej, jedynie do mnie mruknęła: - Doskonale rujnujesz sobie i bliskim życie, brawo! Jesteś nikim, po prostu nikim.
Ani ona, ani ja nie zdążyłyśmy nic powiedzieć, bo dzięki Dawidowi, zeszłam na dół do auta, gdzie opadłam na fotel.
Za oknami przesuwał się obraz, ale do mnie nic nie docierało. Tak długo przed tym uciekałam, ąż do teraz. Ona miała rację, jestem nikim. Nie powinnam była się urodzić...


----------------------------------------
Hmm, jakoś lubię takie klimaty.
Mam nadzieję, że chociaż trochę jest ciekawie, starałam się. :>

Jeśli dalej tak pójdzie to za miesiąc pozostanie ze mnie wrak człowieka, serio. -.-

Do następnego.
Misu.

wtorek, 14 maja 2013

7. Zawsze ci pomogę, uwierz.

  Czasami czuję się jak ktoś z innej planety. Błąkam się między ludźmi, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Każda próba nawiązania kontaktu, choćby wzrokowego, jest przeze mnie odbierana jako coś złego. W tym czasie odizolowuję się od wszystkich, szukając spokoju w samotności. Pokój staje się upragnionym miejscem przebywania. Tam uciekam na parę godzin zadumy.
Gorzej jest gdy ten czas mija i pragnę wrócić do normalności. Wtedy nie ma już nikogo. Zmartwiony kuzyn, naprzykrzający się znajomy ze studiów czy nawet koledzy Dawida: oni nie mają dla mnie czasu. W sumie nic dziwnego, sama ich odrzucam.
Pozostaje mi "tułaczka" po Bydgoszczy, taka jak teraz.
   - Rusz się, idziemy dalej. - powiedziałam zniecierpliwiona do obwąchującego drzewo kundla. Zwierzęta są lepsze od ludzi. One nie pytają co się dzieje ani jak mi minął dzień, najzwyczajniej cieszą się, że ktoś je zabiera.
Zwierzę ustąpiło i, niczym z urażoną godnością, podreptało przed siebie ruszając zakręconym ogonkiem.
Tak właściwie nie wiem co mnie tu przyciągnęło. Gdy tylko wróciłam z Łuczniczki, na której miałam kolejne spotkanie z "młodocianymi", przyszłam tu i zabrałam pierwszego z brzegu psa. Spacer po lesistym terenie ośrodka trwał już trochę, ale nie spieszyło mi się nigdzie.
  - Bu! - usłyszałam nad uchem. Mogłam spodziewać się tylko jednej osoby. Spojrzałam na szczerzącego się Wronę. Serce mi zadrżało, lecz nie dałam po sobie tego zobaczyć. Zrobił z ust podkówkę - Nawet nie podskoczyłaś. Jestem kiepskim straszydłem.
   - Racja, musisz poćwiczyć. - potwierdziłam.
   - Nie pocieszyłaś mnie.
   - Nie miałam takiego zamiaru.
  Westchnął głęboko.
   - To miejsce przyciąga, prawda?
   - Mhm - mruknęłam szarpiąc za smycz szalejącego psa.
   Zrozumiał chyba, że nie mam ochoty na rozmowę, bo ucichł. Miał rację, choć cisza robiła się krępująca, nikomu nie zależało na jej przerwaniu. Ruszyłam ku kojcom, by odnieść psa. Spotkałam się wzrokiem z rozpromienioną pracowniczką schroniska. Nie wiem czemu się tak cieszyła, dziwna kobieta. Nie lubię jej za tę sztuczność.
Wrona szedł u mojego boku, bez większej chęci by mnie zostawić. Hałasujące pod butami kamyki w suchym piachu od pewnego czasu były jedynym odgłosem w czasie drogi ku miastu.
   - To... Jak ci minął dzień? - przerwał milczenie.
   - Nijak - rzuciłam, ale czując, że taka odpowiedź mu nie wystarczy, dodałam: - Studia i opieka nie są najciekawszymi zajęciami, proste.
  - Wszystko gra? - zmarszczył brwi. - Wyglądasz na przygnębioną.
   - Po prostu nic mi nie wychodzi. Zresztą to już norma. - zaśmiałam się cicho. - Moja codzienność jest tak prosta, a potrafię się w niej tak szybko zgubić... Koniec tego pieprzenia, wracajmy, bo umrę z głodu.
   - Przecież w razie jakichkolwiek problemów zawsze możesz zadzwonić. - chwycił mnie za przegub, tym samym znów wyrównując nasz chód. - Zawsze ci pomogę, uwierz.
   - Tak wiem. - mruknęłam czując jak splata nasze dłonie. Dlaczego każdy jego gest jest dla mnie równy dotykowi anioła?!
  Chłopak stanął zatarasował mi drogę i, zamiast wysokich parkowych drzew, widziałam tylko fragment jego koszulki. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
Poczułam jego oddech na włosach i dłonie na lędźwiach. Przyparł mnie do zimnej ściany jakiegoś budynku.
Mimo tego, że chciałam by ten moment trwał, z drugiej strony paliło mnie sumienie, że daję mu tyle nadziei.
   - Nel, na pewno wszystko dobrze? - prawą dłonią przejechał wzdłuż mojej ręki, wywołując przy tym przyjemnie ciarki.
  - Nic mi nie jest. - uśmiechnęłam się, żeby urzeczywistnić wypowiedziane słowa. Musnął lekko mój policzek, który oblał się rumieńcem.
   - Zawstydziłaś się? - poruszył brwiami spoglądając mi w oczy.
   - Andrzej, chodzi o to, że... - zawahałam się. Cholera, to wszystko jest za trudne!
   - Tak?
    - Chcę traktować cię... jak brata, nie inaczej. Boję się, że mogłoby się to źle skończyć.
   Na chwilę zamilkł i zmarkotniał.
  - Brat... No dobrze, jeśli tak chcesz, to niech będzie - uśmiechnął się. Wyczułam jednak, że nie był zadowolony. Dziwne by było, gdyby czuł się dobrze po dostaniu kosza.
Wypuścił mnie z uścisku i ruszyliśmy dalej.
  Zauważyłam, że przygryza dolną wargę. Nawet teraz, gdy atmosfera była grobowa, wyglądało to seksownie. Kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, szybko spojrzałam przed siebie. Byliśmy już niedaleko, ale czas okropnie się dłużył.
   Nie mogłam wykrztusić z siebie żadnego słowa, czułam się beznadziejnie słuchając jego oddechu przerywanego pogwizdywaniem.
    - Jesteś na mnie zły? - z trudem wyrzuciłam z siebie
    - Nie, dlaczego?
    - Wydawało mi się...
   Znów cisza.
   Po jakimś czasie byliśmy na klatce, a potem weszliśmy do mieszkania, gdzie dobiegły nas odgłosy z kuchni. Westchnęłam, myśląc, czy on poza siatkówką, jedzeniem i chodzeniu do Ani robi coś innego?
   - Już wróciłaś? - spojrzał na mnie znad sterty jedzenia.
   - Nie widzisz? - uniosłam jedną brew do góry, lekko się śmiejąc z głupiego pytania.
   -  Nieważne... O, cześć Andrzej, Nel cię tu zaciągnęła?
   - Nie, przyszedłem do ciebie. Musimy jeszcze skończyć wczorajszy mecz.
   - No tak, poczekaj tylko muszę...
 Nie słucham już nawet co mówią, zajęłam ulubiony fotel w salonie i zaczęłam wsłuchiwać się w lecącą muzykę. Dołączyli do mnie też panowie, rozmawiając o podobno ekscytującym meczu piłki nożnej. Dla nich każdy sport, w którym są co najmniej dwoje zawodników, jest ciekawy. W pewnym momencie Dawid wyszedł do kuchni po coś, a ja zostałam sama z Wroną.
 Uciekałam od jego spojrzeń jak tylko się da. Bałam się zobaczyć smutek w jego oczach, to bolałoby najbardziej. Kiedy jednak odważyłam się na to, zobaczyłam na jego twarzy uśmiech. Odwzajemniłam go. Czyli nie jest na mnie zły!
Usłyszeliśmy wołanie Konara. Czy on nie potrafi chociaż chwilę przeżyć w ciszy?
   - Nel, powiedz mi, Dawid jest dla ciebie jak brat, tak?
  Kiwnęłam głową zgadzając się.
   - Jemu też dajesz się całować?
  Nie wiedziałam co powiedzieć; po raz kolejny dzisiejszego dnia odebrało mi mowę. Patrzyłam tylko jak z drwiącym wyrazem twarzy opuszcza pomieszczenie i idzie do wołającego. Wystarczyła mi jednak tylko chwila na otrząśniecie się z szoku. Wstałam, ubrałam buty i już wychodziłam, gdy usłyszałam za sobą głos Dejwa:
   - A ty gdzie idziesz?
   - Daleko, nie twój interes.
   - Sama?
   - Tak, kurwa, sama!
Zbiegłam na dół i zatrzasnęłam drzwi. Szłam szybkim krokiem w stronę centrum miasta. Nie odwróciłam się nawet jak ktoś wyszedł z bloku, mając nadzieję, że to któryś z sąsiadów wybiera się na pózny popołudniowy spacer. Po drodze odpaliłam pierwszego papierosa, a w uszy włożyłam słuchawki.
   Jak on mógł?! Starałam się delikatnie do tego podejść, byle tylko go nie zranić, a on potraktował mnie jak dziwkę. To on kleił się do kuzynki swojego kolegi! Wyszłam na najgorszą, znowu...
  Wyjęłam telefon i wystukałam wiadomość do Olka. Kończył za godzinę, więc w tym czasie postanowiłam pójść coś wypić, bo nie miałam zamiaru tam wracać za szybko.
  Gdy byłam już w centrum niedaleko sklepu artystycznego, weszłam do jednego z znanych fast-food'ów . Stanęłam w kolejce, ale patrząc na to jak mało jest miejsc przy stolikach i kto zajmuje resztę, zdecydowałam się nie mieszać w towarzystwo krzyczących w niezadowoleniu dzieci z rodzicami i robiących sobie zdjęcia dziewczyn, które w tamtym czasie powinny siedzieć i uczyć się słówek na zbliżającą się klasówkę z angielskiego. Wyszłam i poszłam do zwykłego sklepu, gdzie kupiłam puszkę mrożonej herbaty. Wolałam nie pić bez Ola, zwłaszcza tutaj.
  Usiadłam na ławce na zewnątrz i zapaliłam. Ludzie przechodzili koło mnie obdarzając mnie dziwnymi spojrzeniami. Z resztą co z tego, jestem uważana tylko za dziwną kuzynkę "tego sportowca".
 Czas mijał, a Olka nie było. Zapadł zmrok, a ja stałam na pustoszejącym parkingu, zupełnie sama.
  Cholera, zaraz go wyciągnę na chama z tego magazynu. - myślałam, drepcząc w miejscu ze zniecierpliwienia.
   Westchnęłam głęboko i naglę odrętwiałam. Poczułam czyjś oddech na karku. Przeszedł mnie dreszcz gdy do ciepłego powietrza na szyi poczułam też dotyk dłoni na moich udach, wędrujących coraz odważniej. Ktoś coraz usilniej próbował zapanować nade mną mocno obejmując i całując w szyję.Obróciłam się i starałam ujrzeć twarz tej osoby, jednak brak oświetlenia uniemożliwił mi to.
    - Popierdoliło cię? - wykrztusiłam z siebie siłując się z mężczyzną. - Daj mi spok...
  Tylko to zdołałam powiedzieć nim jego język zawędrował do mojej jamy ustnej, a ręce niebezpiecznie zbliżały się do wewnętrznej strony ud.
- Spokojnie, nie szamotaj się tak, a nie będę bardzo brutalny. - szeptał mi do ucha, gdy starałam się wyszarpać i zrobić cokolwiek by obronić się przed napastnikiem.
Na marne, moja siła nawet nie równała się z jego. Oberwałam czymś twardym mocno w głowę i prócz otępiającego bólu poczułam też ciepłą strużkę krwi na skórze głowy. Potem wydarzyło się coś, czego można się było spodziewać.
Krzyczałam w czasie gdy on śmiał się jak uciekinier z wariatkowa i gwałcił mnie z coraz mocniejszymi ruchami. W końcu, gdy skończył, wyszedł ze mnie, usłyszałam jak poprawia ubrania i odchodzi.
   - Suka. - rzucił ledwo słyszalnie kiedy starałam się mie skręcić z bólu.
Nie wiedziałam co zrobić. Ból? Otępienie? Wszystko na raz, wraz z brakiem energii by wstać.
Podkuliłam bolące nogi pod brodę i okrężyłam je ramionami. Dlaczego...?
Nie, nie mogę tu siedzieć, on może wrócić. Muszę uciec, obojętnie gdzie, byle z daleka od tego miesca.
Na chyboczących się nogach szłam szybko po chodniku. Nawet nie wiem kiedy przerodziło się to w bieg i dotarłam za wewnętrzną stronę drzwi mieszkania.
Oparta o kawał drzewa ciężko dyszałam, a zaraz zjawił się Konarski.
  - Wszystko dobrze? - zapytał, a ja zaczęłam iść w stronę mojego pokoju nie odrywając się od ściany. - Nel!
  Uciekłam do łóżka ,i nie zważając na pukanie w drzwi i krzyk Dawida, zasnęłam z wyczerpania.
W snach nikt nie zrobi mi krzywdy.
----------------------------------------
Ehehe żałosne. Cholera,znowu...
Chyba najcięższy z rozdziałów, serio.
Ech, tonę już w tych książkach, podręcznikach i innym bagnie. .-.
Do zaś! ;)