Kiedy wychodziłam z klatki schodowej, miałam nadzieję, że podczas szybkiego chodu, zrobi mi się chociaż odrobinę cieplej. Oczywiście, tak się nie stało, a ja teraz żałowałam, że mój szal nie był w stanie zakryć całej marznącej twarzy.
Przemierzałam kolejne ulice, zastanawiając się, czemu Kamil nie mógł sam przyjść po to, czego potrzebował.
A jeszcze kilka godzin temu siedziałam w Andrzejowym salonie na fotelu przy kominku i piłam herbatę z jego ulubionego zielonego kubka... Lubiłam ten przywilej, którym mnie wyróżniał. Zawsze, gdy mnie u siebie gościł, pozwalał mi z niego pić. Patrzył na mnie tym wzrokiem mówiącym, że tym razem mi się to nie uda, a po krótkiej wymianie spojrzeń rzucał "niech ci będzie ten ostatni raz" i zaparzał mi w nim truskawkową herbatę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie pojmuję jakim cudem może on jeszcze ze mną wytrzymywać. Tak bardzo się różnimy, a mimo tego spędzanie ze sobą czasu nie sprawia nam trudności...
Ulica Lipowa; już niedaleko.
Ostatnimi czasu zaczęłam dogadywać się nawet z Kipkiem. O dziwo, niekiedy wpadał do nas w odwiedziny i ani razu nie powiedział na mnie złego słowa. Być może obecność Wrony go peszyła i nie znajdował w sobie siły na zgryźliwe komentarze. Cóż, każdy powód był dobry.
Wszystko powoli zaczęło się układać. Moja terapia dobiegała końca, już nie potrzebowałam pomocy psycholożki. Miałam przy sobie Wronkę, a on był lepszy niż jakikolwiek lekarz...
Poczułam mocne zderzenie w coś twardego. Pod wpływem siły, zrobiłam dwa kroki w tył.
- Przepraszam. - powiedziałam cicho, po czym uniosłam głowę w górę i uśmiechnęłam się. - Olek, jak ja ciebie dawno nie widziałam. Znowu się zmieniłeś!
Jego usta także się wykrzywiły. Faktycznie, włosy znowu były przystrzyżone, a na nich znajdowała się rozciągnięta do granic możliwości czapka. Był nieco bledszy niż ostatnio, a pod oczami znajdowały się czerwonawe obwódki.
- Cześć! To ja przepraszam, zagapiłem się i nie zauważyłam, że ktokolwiek jest przede mną. - tłumaczył się. - Wybierasz się gdzieś?
- Tak, muszę zanieść koledze szkicownik. - uniosłam rękę z wspomnianym przedmiotem, a gdy jego mina zmarkotniała, dodałam: - Coś nie tak?
- Chciałem cię tylko zaprosić na herbatę. Widzę, że mocno zmarzłaś, a na dodatek dawno nie rozmawialiśmy.
- W porządku, dam znać Kamilowi, że przyjdę do niego nieco później i chętnie się z tobą napiję. - powiedziałam wyjmując telefon. Napisałam sms-a z informacją o późniejszym przybyciu i schowałam urządzenie z powrotem do kieszeni kurtki. - Idziemy?
- Pewnie. - powiedział, nakierowując mnie na właściwy kierunek.
Szliśmy szybkim krokiem w znaną mi dzielnicę; dawniej często odwiedzałam jego dom. W nim przesiadywaliśmy niekiedy całe dnie, uciekając od codziennych zajęć. Fakt, że był on nieco oddalony od ludzi jeszcze bardziej nam pomagał, czuliśmy się jak w prywatnym królestwie.
Nie minęło pięć minut, a już znajdowaliśmy się przed domkiem jednorodzinnym, który otrzymał w spadku od swojej matki. Pamiętałam, że bardzo przeżył jej odejście, prócz niej nie miał nikogo bliskiego...
Będąc w kuchni, zrobiliśmy w ciszy napoje.
Będąc w kuchni, zrobiliśmy w ciszy napoje.
- Muszę ci coś pokazać. - powiedział dumnym głosem, gdy mieliśmy już w dłoniach kubki z herbatami, po czym z powrotem wyprowadził mnie na zewnątrz. Automatycznie zaczęłam się trząść; kurtkę zostawiłam przecież w budynku. Chłopak z trudem odsunął w górę wysokie drzwi do garażu.
Moim oczom ukazało się pomieszczenie, które w nikłym stopniu przypominało miejsce, w którym parkuje się samochód.
Ściany ciemnego koloru były oświetlane przez mocne czerwone światło. Po jednej stronie znajdowały się dwa fotele i stolik, a naprzeciw nich stały sztalugi i szeroki telewizor. Całości dopełniały wiszące obrazy, lecz nie zwracałam na nie szczególnej uwagi.
- No proszę! - spojrzałam na niego z uznaniem.
- Sam to wszystko urządziłem. - mruknął i gestem zaprosił mnie do środka. Ku mojemu zdumieniu, było tam naprawdę ciepło.
Usiadłam, a raczej zapadłam się w miękkim fotelu.
- Dawno mnie tu nie było. - przyznałam. - W ogóle nie dajesz oznak życia! Opowiadaj co u ciebie.
- Nic ciekawego się nie dzieje. - powiedział. - Wróciłem z Niemiec, z powrotem zacząłem pracę w artystycznym, ale chyba z niej zrezygnuję. Chciałbym robić coś... ambitnego. Rozumiesz, jestem coraz starszy, nie chcę do końca życia pracować za ladą. - dopiero gdy mu przytaknęłam, kontynuował: - Chcę zacząć robić ze swoim życiem coś sensownego. Spójrz, zacząłem malować!
Odwróciłam się ku płótnom i zmarszczyłam brwi. Po nim, wiecznym romantyku, spodziewałabym się bardziej uroczych obrazów wypełnionych miłością czy naprawdę dobrych pejzaży... Na pewno nie powiedziałabym, że czarno-czerwone, impulsywne pociągnięcia pędzlem są jego autorstwa, zwłaszcza, że jego możliwości nie były mi obce.
- Są... naprawdę ciekawe. - powiedziałam, nie chcąc zrobić mu przykrości.
- Dziękuję. - wstał i skierował się do szafki, która znajdowała się w samym rogu. - Wiesz co mi najbardziej pomagało? - odwrócił się trzymając coś w ręku. Zbliżył się do mnie i podsunął mi pod nos wódkę. Uśmiechnął się. - Ona.
- Każdy ma inne natchnienie. - zaśmiałam się, patrząc jak odkręca butelkę. Zmarszczyłam brwi. - Chyba nie będziesz teraz pił?
- Dlaczego nie? - wzruszył ramionami. - Musimy przecież jakoś uczcić to spotkanie.
- No tak ale... Nie mam ochoty na...
- Proszę cię, Nel. - upił łyk, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc. Skierował napój ku mnie. - To ci nie zaszkodzi.
Zawahałam się chwilę, po czym wzięłam go i powtórzyłam to, co zrobił.
Było mi z tym okropnie.Wiedziałam, że niedługo wrócę do domu, a Andrzej natychmiast wyczuje ode mnie alkohol. Nie lubił, kiedy go spożywałam, a ostatnio wręcz mi zakazywał
- I jak? - usłyszałam głos schylającego się Olka.
- Dobrze. - powiedziałam niezgodnie z prawdą.
- W takim razie weź jeszcze. - ponownie podstawił mi to świństwo pod nos.
- Nie, dziękuję. - odsunęłam go delikatnie.
- Jak chcesz. - mruknął i zaczął przechadzać się po pokoju. Nie chciałam sama siedzieć, więc zaczęłam go naśladować.
- Zamierzasz skończyć studia? - zapytał, nie patrząc na mnie.
- Taki mam plan. - odpowiedziałam. - A ty, co z twoją germanistyką?
- Póki co na niej jestem. - burknął, po raz kolejny przykładając flaszkę do ust. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym nagle odwrócił się ku mnie i ucieszył, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. - Ale zostawmy przyszłość, powspominajmy trochę stare, dobre czasy!
Kiwnęłam głową zgadzając się, po czym on przemówił:
- Pamiętasz jak się poznaliśmy? - zaczął głośno chichotać. - Ty weszłaś do sklepu, a ja... Ja pomogłem ci wybrać odpowiednie przyrządy! Miałaś namalować jakiś obraz... Pamiętasz?
- Tak. - mruknęłam patrząc na jego coraz gorsze zachowanie.
- I tak się zaczęła nasza piękna przyjaźń! Razem paliliśmy, piliśmy, przesiadywaliśmy tutaj, w artystycznym... Piękne czasy. - zamyślił się na moment i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. - Dlaczego to się skończyło?
- Wyjechałeś. - przypomniałam mu, a ten palnął się ręką w głowę.
- No tak! Jak mogłem o tym zapomnieć?! To było takie przykre... Tyle czasu bez ciebie...
- Nie przesadzaj. - skrzywiłam się. - Teraz już wróciłeś i znowu możemy... mieć dobry kontakt.
- Naprawdę chciałabyś znowu ze mną spędzać czas?
- Tak. - odchyliłam głowę, gdy stanął bardzo blisko mnie. - Tylko teraz będę musiała już iść, Kamil mnie potrzebuje...
- Nie, pobądź ze mną jeszcze chwilę! - złożył ręce jak do modlitwy.
- Okej, okej! - odsunęłam się od niego. Będę tu jeszcze tylko piętnaście minut, myślałam.
Oparłam się o ścianę i z niedowierzaniem obserwowałam, jak chłopak chodzi po pomieszczeniu.
- A co u tego twojego kuzyna? - odezwał się po chwili.
- Dawid niedawno się ożenił i szuka domu dla swojej rodziny.
- A ty, zostajesz w bloku?
- Nie, chcę sama coś wynająć. - odparłam. - W sumie dostałam propozycję zamieszkania z Andrzejem, ale...
- Z Andrzejem? - zmrużył oczy. - Z tym siatkarzem, tak?
Przytaknęłam.
- Łączy was coś? - spytał podejrzliwie.
- Cóż... Od miesiąca jesteśmy parą. - wyznałam, a on spuścił wzrok. i zacisnął pięść.
- Wiedziałem, że tak to się skończy... - powiedział, czym kompletnie wybił mnie z tropu.
- Nie rozumiem.
- Od zawsze ciągnęło cię do tych sportowców. - burknął i zaczął parodiować mój głos. - "Nienawidzę jak do Konara przychodzą te wielkoludy, każdy coś ode mnie chce!" Już kiedyś nie dawałem się na to nabierać. Na dodatek później opowiadałaś o tym Wronie, że jest jedyny z nich normalny...Nie chciałem do tego dopuścić, miałaś nie dogadywać się z nim... Jak mogłaś mi to zrobić?!
- Olek, o co ci chodzi?
- Gdzie jest sens tego pierdolonego izolowania cię od ludzi?! Moje starania... Wszystko na marne.
Patrzyłam na niego wielkimi oczyma, a on zbliżył się do mnie tak szybko, że cofając się, upadłam na zimną podłogę. Złowrogie nastawienie nie wróżyło zbyt dobrze... Szkło wypadło mu z rąk i roztrzaskało się na mniejsze kawałki. Przykucnął przy mnie, złapał w garść moją bluzę i pociągnął ją w górę.
- Może jeszcze powiesz mi, że ten gwałt był niepotrzebny, co?!
Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Zamurowało mnie. Patrzyłam na niego niedowierzająco, a w głowie miałam pustkę.
- Nie, to nieprawda...
- Pomyśl. - przyłożył palec wskazujący drugiej dłoni do skroni. - To chyba logiczne, że to byłem ja. Z jakiego innego powodu nie odzywałbym się do ciebie przez tyle czasu? Mój telefon był cały czas sprawny, wystarczyło, żebyś tylko spróbowała się połączyć.
Zaczęłam się cofać w tył, póki nie dotknęłam plecami ściany.
- Muszę iść...
- Nie! - ryknął. - Nigdzie nie pójdziesz!
Nagle w jego dłoni znalazła się dość gruba, metalowa rurka. Zamachnął się i wymierzył nią cios w moje lewe udo.
Zawyłam. Ból, który w tym momencie poczułam, był nie do zniesienia. Moja noga momentalnie zaczęła puchnąć, nie mogłam nią kompletnie poruszać.
Z moich ust cały czas wydobywał się krzyk, co nie spodobało się Redmannowi. Szybkim ruchem przycisnął mi dłoń do ust, przez co uderzyłam głową w ceglaną powierzchnię. Obraz przed moimi oczami na moment się rozmazał. Gdy ponownie wszystko widziałam, chłopak znowu szperał coś w szufladach komody.
- Olek, błagam cię, przestań się wygłupiać... - mruczałam pod nosem, cały czas otumaniona bólem. - To nie jest zabawne.
- A czy ktokolwiek powiedział, że życie jest zabawne? Nie, moja droga, jest kurewsko ciężkie. - mówił, zbliżając się do mnie. - Chciałem cię tylko chronić przed tymi facetami. Oni... oni potrafiliby cię naprawdę zranić, a ja pragnąłem i pragnę twojego dobra, uwierz mi. - powiedział kucając przy mnie. - Nie umiem ciebie zranić, jesteś dla mnie bardzo ważna... Dlatego proszę cię, zostaw tego siatkarzyka i... i umrzyj ze mną.
- Co?!
- Tak, już dzisiejszego wieczoru! Umrzyjmy razem, proszę! - uśmiechał się pogodnie.
- Jesteś chory. - wysyczałam. - Nie mam zamiaru umierać, a już na pewno nie z tobą.
- Milcz! - wrzasnął i uderzył mnie z pięści w policzek.Odchyliłam głowę, a z ust powoli wysączyła się krew, która spływała na moją wyświechtaną już bluzę. - Nie rozumiesz, że śmierć jest dla mnie jedynym rozwiązaniem?!
Nie odezwałam się, a on wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
- Nie, nie... Ja nie chcę twojej śmierci, chcę swojej. - mruczał pod nosem, gdy ja próbowałam się unieść, lecz na nic; byłam unieruchomiona. - To, co zrobiłem... Nie spodobało ci się to, muszę ponieść karę.
- Oczywiście, że mi się nie spodobało! Jak mogłeś?!
- Już ci mówiłem, chciałem cię bronić. A poza tym - przykucnął i wziął w garść moje włosy. - od zawsze mnie one intrygowały. Ich kolor... jest taki inny, kryje się w nim jakaś magia, która tak naprawdę mnie przyciągała.
Zaciągnął się ich zapachem.
- Tak, pachną cynamonem, jak tamtego wieczoru... - puścił je i spojrzał mi głęboko w oczy. Ujrzałam w nim nienawiść, mnóstwo nienawiści. - Gdybyś mnie tak nimi nie kusiła, nic by się nie stało, czyli to też twoja wina!
Kontynuował chód, a ja coraz bardziej bałam się o to, co się będzie działo.
- Już wiem. - ponownie przykucnął i uniósł moją bronę w górę ku sobie. - Nie zabiję cię, tego się nie obawiaj. Zostawię cię na pół żywą, żebyś patrzyła na mój zgon, a potem... Potem możesz umrzeć albo w jakiś sposób ocaleć, nie obchodzi mnie to. Masz prawo wyboru, zobacz jak cię kocham.
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa złożył na moich ustach krótki pocałunek i odszedł, znów do tego cholernego mebla...
Zaczęłam cała drżeć. Nie, to nie może być prawda...
Dawniej zastanawiałam się, czy może mnie spotkać coś okropniejszego od sytuacji, w których się znajdowałam.
Nie wyobrażałam sobie, że może być gorzej.
Tak bardzo się wtedy myliłam...
Zimno.
Cały mój organizm co chwilę przechodziła fala chłodu, jakby zwiastując następne minuty cierpienia.
Patrzyłam spod opadających powiek na człowieka, którym w tym momencie brzydziłam się jak nikim innym.
Kiedy podszedł do mnie, zaczęłam prosić go o uwolnienie czy chociażby proszek na uśmierzenie bólu, który powodowała noga ...
On uśmiechnął się tylko łagodnie i pociągnął do siebie moją lewą rękę. Odsłonił przedramię i, wyciągniętą z kieszeni żyletką, wyrył kilka głębokich linii. Zrobił to tak szybko, że nie mogłam nawet zaprotestować, a próba protestu pogłębiła rany... To samo uczynił z drugą, skupiając się raczej na nadgarstku.
- Spokojnie, zaraz nie będziesz czuła bólu. - wyszeptał i usiadł okrakiem na podłodze, naprzeciw mnie.
Postawił przed sobą butelkę wódki. W drugiej dłoni zaczął okręcać pistolet, podśpiewując wesoło jedną z piosenek Nirvany. Spojrzał na mnie i zaczął się śmiać.
- Jesteś psychiczny. - wydukałam.
- Przesadzasz. - powiedział, po czym otworzył butelkę. - Twoje zdrowie!
Po tych słowach upił duszkiem część jej zawartości. Skrzywił się, po czym zamknął na chwilę oczy.
Znów fala.
Spojrzałam na swoje ręce. Tworzyły się pod nimi małe, szkarłatne kałuże. Syknęłam z bólu.
- Swoją drogą przykro mi, że tak się żegnamy. Nie miałem po prostu innego wyjścia. - uśmiechnął się jadowicie. Zaczęły mną przemawiać wszelkie emocje.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam , a on pokręcił tylko głową, nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Ty suko! - wysyczał mrużąc oczy. - Tak się chcesz odpłacić za darowanie życia?! Dla ciebie jest ratunek, dla mnie już nie.
Zamilkłam i spuściłam głowę. Słyszałam tylko odgłosy wyjmowania tabletek i plusk alkoholu.
Poczułam, że zaczynam odpływać... Nie chciałam już tu być, chyba ja także umieram... Nie dam rady, to wszystko jest za silne.
Miałam wrażenie, że znajduję się na oceanie, ulegam każdemu podmuchowi wiatru, każdemu choćby lekkiemu drgnięciu wody. Nie słyszałam nic poza szumem, a przed oczami miałam ciemność; nie chciałam otwierać oczu. Nie czułam bólu, moje ręce nie paliły...
Mój oddech stał się cichszy, lecz wciąż płytki. Szczęka nieustannie się trzęsła, zęby uderzały o siebie.
W oddali usłyszałam odgłos odstrzału, jakby z płynącego gdzieś statku wystrzeliła armata...
Miałam wrażenie, że znajduję się na oceanie, ulegam każdemu podmuchowi wiatru, każdemu choćby lekkiemu drgnięciu wody. Nie słyszałam nic poza szumem, a przed oczami miałam ciemność; nie chciałam otwierać oczu. Nie czułam bólu, moje ręce nie paliły...
Mój oddech stał się cichszy, lecz wciąż płytki. Szczęka nieustannie się trzęsła, zęby uderzały o siebie.
W oddali usłyszałam odgłos odstrzału, jakby z płynącego gdzieś statku wystrzeliła armata...
Wybudził mnie przeszywający powietrze krzyk.
Buntującymi się oczyma spojrzałam na chłopaka, który w tym momencie leżał skulony na podłodze i wyciągał ku mnie dłoń. Z jego piersi powoli wypływała krew, a całe ciało się trzęsło.
- Nel, pamiętaj, że zrobiłem to wszystko tylko dla ciebie...
Po tych słowach ostatni raz wypuścił z płuc powietrze. Jego ciało stanęło w bezruchu, wszystkie mięśnie się rozluźniły.
Znieruchomiałam.
Olek... on był trupem. W tym momencie leżał naprzeciw mnie z niebijącym sercem i otwartymi oczyma wpatrującymi się we mnie.
Mój stary przyjaciel, Olek...
Schowałam twarz w dłoniach i głośno zapłakałam. Łzy spływały po moich rękach i policzkach. Nie potrafiłam tego opanować,aż płacz przerodził się w istny szloch.
Nie wiedziałam co zrobić, a w głowie pojawiało się tylko pełne pretensji do losu pytanie "dlaczego?"
Moja śmierć była tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki...
Czemu zatem zapragnęłam przeżyć? Czemu w tym momencie szukałam w sobie siłę na to, by wstać i zrobić cokolwiek, by przetrwać?
Nie wiem. Nie myślałam wtedy trzeźwo.
Z trudem rozprostowałam ramiona i rozejrzałam się wokół. Musiałam coś zrobić z ranami, które wylewały ze mnie mnóstwo czerwonej cieczy...
Wyciągnęłam się ku zbiorowisku szmat, które prawdopodobnie Olek używał do wycierania pędzli. Chwyciłam duży kawał białego prześcieradła i próbowałam je rozerwać, lecz miałam zbyt mało siły w rękach. Użyłam do tego zębów, które na szczęście mi pomogły. Czując każdy ruch, owinęłam, w miarę możliwości, dokładnie materiał wokół przedramion.Po chwili przesiąkł on już czerwoną cieczą; zignorowałam to.
Opierając się o ścianę, wstałam na nogi, lecz po zrobieniu dwóch kroków, upadłam na lewy nadgarstek. Jedna z odnóży odmówiła mi posłuszeństwa i przez ciało znów przeszedł paraliżujący ból.
- Kurwa mać! - wrzasnęłam i znów zaczęłam zbierać w sobie siłę: - Nie, nie poddawaj się, nie teraz. Zrób to dla Andrzeja, dla Dawida... Musisz przeżyć!
Zagryzłam usta i zaczęłam powoli przesuwać się ku wyjściu. Zgięłam funkcjonujące kolano i dopomogłam nim rękom, które przyjmowały na siebie cały mój ciężar.
Ku mojemu własnemu zdumieniu, powiodło się - byłam coraz dalej.
Będąc przy drzwiach, zauważyłam niewielką szczelinę, którą zostawił chłopak. Z trudem ją zwiększyłam i wyślizgnęłam się na zewnątrz. Wtedy zaczęła się prawdziwa walka...
Każdy "krok"... każde chociażby małe poruszenie z miejsca sprawiało mi cholerny kłopot. Lewa noga była jedynie kolejnym utrudnieniem, tak samo nadgarstek.
Nie mogę się poddać...
Będąc już przy bramie wjazdowej na posesję (która była znacznie oddalona od domu), zorientowałam się, że jest zupełnie ciemno, a na ulicach nie ma ani jednej żywej duszy.
Na dodatek było mi coraz zimniej. Nawet nie starałam się zabrać kurtki; byłyby to dodatkowa odległość męki do przebycia.
Łapiąc się stojącego obok słupa, wstałam i tym razem zaczęłam iść w taki sposób, żeby się nie wywrócić.
Kulejąc, przemierzałam kolejne metry; a droga przede mną dłużyła się w nieskończoność. Zmęczenie powodowane bólem cały czas odradzało mi pójścia dalej...
Byłam jednak uparta i ta cecha zwłaszcza teraz się ukazywała.
Łzy ponownie zagościły na mojej twarzy. Sama nie wiem, czy spowodował je ból, czy szok wyniesiony z domu Ola...
Jęknęłam z wycieńczenia. Ile to będzie jeszcze trwało?
Każda ulica, którą z trudem zdobywałam, przybliżała mnie do mieszkania, do Dawida.
Droga, którą jakiś czas temu przeszłam, wydawała mi się zupełnie inna. Wtedy przecież nie krwawiłam, nie miałam pękniętej kości...
Będąc już na klatce (ku mojej uldze, ktoś nie zamknął drzwi od klatki schodowej), kompletnie opadałam
z sił.
Na pierwsze piętro wchodziłam trzymając się kurczowo poręczy i zaciskając szczęki.
Znów drżałam na całym ciele i nie mogłam tego opanować.
Zostało tak niewiele...
Po raz ostatni dostawiłam stopę na płaskiej powierzchni i stanęłam przed drzwiami z tabliczką "Konarski". Gdy opanowałam szybki oddech na tyle, żeby po prostu normalnie oddychać, po cichu otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
- ... ostatnim razem. Dlaczego ona nie odbiera telefonu?! Niech ja tylko...
- Andrzej, uspokój się! - wypowiedział mój kuzyn. Tak bardzo tęskniłam za jego głosem... - Ona niedługo wróci.
- Sam się, kurwa, uspokój! - wrzasnął Wrona. - Nie rozumiesz tego, co przeżywam?! Miała wyjść tylko na chwilę, a... Jasna cholera, Nel!
Ledwo zdążyłam pojawić się w progu, a jego ramiona już szczelnie mnie otoczyły. Zrobił krok do przodu, a ja wydałam z siebie cichy pisk. Byłam w ogromnym szoku, a do niego dołączył ból.
- Gdzie ty byłaś?! - zapytał, ale gdy nie odpowiedziałam, spojrzał na moją opuchniętą twarz, potem na nogi i chwycił moje ręce. W jego oczach malował się szok i niedowierzanie. - Nel?
W tym momencie znów wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Chłopak po chwili wziął mnie na ręce i usadowił na kanapie,usiadł obok i próbował wejrzeć mi w oczy. Nie pozwałam mu na to. Było mi wstyd...
Pojawił się przy nas Konar.
- Co jej jest? - odezwał się nerwowym głosem do Andrzeja.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział ostrożnie dotykając moich przedramion i dyskretnie je pokazując Dawidowi.
- Olek... - wyszeptałam cicho z wzrokiem utkwionym w podłodze. - On... On ni...
- On ci to zrobił?! - Konar złożył dłonie w pięści i wstał. - Pierdolony gówniarz!
Chwycił w przelocie kluczyki od swojego samochodu i wyszedł z trzaskiem.
Wronka patrzył na mnie niepewnie, po czym wykręcił numer i zadzwonił na pogotowie. Gdy skończył rozmowę, w której dowiedział się, że karetka przyjedzie za dwadzieścia minut, znowu przygarnął mnie do siebie. Utonęłam w jego ramionach, próbując opanować łkanie.
- Olek... - powiedziałam wysokim głosem, po czym znowu spod moich powiek wypłynęły słone krople.
- Jego tu nie ma, spokojnie. - mówił uspokajająco, kołysząc mną delikatnie na boki. - Jesteś już przy mnie, jesteś bezpieczna...
-----------------------------------------------
Myślę, że mój komentarz jest tutaj zbędny, prawda? ;>
Naprawdę, rozpisywanie się w tym momencie nie ma najmniejszego sensu.
Pozostawiam to wszystko do Waszej oceny. Mam nadzieję, że to TROCHĘ wyjaśniło?
Serce mnie boli jak pomyślę o tym, co tu narobiłam. Wybaczcie..
Wasza Misu.
PS, wybiera się ktoś na Puchar Polski do Zielonej Góry? ;)
Olek... on był trupem. W tym momencie leżał naprzeciw mnie z niebijącym sercem i otwartymi oczyma wpatrującymi się we mnie.
Mój stary przyjaciel, Olek...
Schowałam twarz w dłoniach i głośno zapłakałam. Łzy spływały po moich rękach i policzkach. Nie potrafiłam tego opanować,aż płacz przerodził się w istny szloch.
Nie wiedziałam co zrobić, a w głowie pojawiało się tylko pełne pretensji do losu pytanie "dlaczego?"
Moja śmierć była tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki...
Czemu zatem zapragnęłam przeżyć? Czemu w tym momencie szukałam w sobie siłę na to, by wstać i zrobić cokolwiek, by przetrwać?
Nie wiem. Nie myślałam wtedy trzeźwo.
Z trudem rozprostowałam ramiona i rozejrzałam się wokół. Musiałam coś zrobić z ranami, które wylewały ze mnie mnóstwo czerwonej cieczy...
Wyciągnęłam się ku zbiorowisku szmat, które prawdopodobnie Olek używał do wycierania pędzli. Chwyciłam duży kawał białego prześcieradła i próbowałam je rozerwać, lecz miałam zbyt mało siły w rękach. Użyłam do tego zębów, które na szczęście mi pomogły. Czując każdy ruch, owinęłam, w miarę możliwości, dokładnie materiał wokół przedramion.Po chwili przesiąkł on już czerwoną cieczą; zignorowałam to.
Opierając się o ścianę, wstałam na nogi, lecz po zrobieniu dwóch kroków, upadłam na lewy nadgarstek. Jedna z odnóży odmówiła mi posłuszeństwa i przez ciało znów przeszedł paraliżujący ból.
- Kurwa mać! - wrzasnęłam i znów zaczęłam zbierać w sobie siłę: - Nie, nie poddawaj się, nie teraz. Zrób to dla Andrzeja, dla Dawida... Musisz przeżyć!
Zagryzłam usta i zaczęłam powoli przesuwać się ku wyjściu. Zgięłam funkcjonujące kolano i dopomogłam nim rękom, które przyjmowały na siebie cały mój ciężar.
Ku mojemu własnemu zdumieniu, powiodło się - byłam coraz dalej.
Będąc przy drzwiach, zauważyłam niewielką szczelinę, którą zostawił chłopak. Z trudem ją zwiększyłam i wyślizgnęłam się na zewnątrz. Wtedy zaczęła się prawdziwa walka...
Każdy "krok"... każde chociażby małe poruszenie z miejsca sprawiało mi cholerny kłopot. Lewa noga była jedynie kolejnym utrudnieniem, tak samo nadgarstek.
Nie mogę się poddać...
Będąc już przy bramie wjazdowej na posesję (która była znacznie oddalona od domu), zorientowałam się, że jest zupełnie ciemno, a na ulicach nie ma ani jednej żywej duszy.
Na dodatek było mi coraz zimniej. Nawet nie starałam się zabrać kurtki; byłyby to dodatkowa odległość męki do przebycia.
Łapiąc się stojącego obok słupa, wstałam i tym razem zaczęłam iść w taki sposób, żeby się nie wywrócić.
Kulejąc, przemierzałam kolejne metry; a droga przede mną dłużyła się w nieskończoność. Zmęczenie powodowane bólem cały czas odradzało mi pójścia dalej...
Byłam jednak uparta i ta cecha zwłaszcza teraz się ukazywała.
Łzy ponownie zagościły na mojej twarzy. Sama nie wiem, czy spowodował je ból, czy szok wyniesiony z domu Ola...
Jęknęłam z wycieńczenia. Ile to będzie jeszcze trwało?
Każda ulica, którą z trudem zdobywałam, przybliżała mnie do mieszkania, do Dawida.
Droga, którą jakiś czas temu przeszłam, wydawała mi się zupełnie inna. Wtedy przecież nie krwawiłam, nie miałam pękniętej kości...
Będąc już na klatce (ku mojej uldze, ktoś nie zamknął drzwi od klatki schodowej), kompletnie opadałam
z sił.
Na pierwsze piętro wchodziłam trzymając się kurczowo poręczy i zaciskając szczęki.
Znów drżałam na całym ciele i nie mogłam tego opanować.
Zostało tak niewiele...
Po raz ostatni dostawiłam stopę na płaskiej powierzchni i stanęłam przed drzwiami z tabliczką "Konarski". Gdy opanowałam szybki oddech na tyle, żeby po prostu normalnie oddychać, po cichu otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
- ... ostatnim razem. Dlaczego ona nie odbiera telefonu?! Niech ja tylko...
- Andrzej, uspokój się! - wypowiedział mój kuzyn. Tak bardzo tęskniłam za jego głosem... - Ona niedługo wróci.
- Sam się, kurwa, uspokój! - wrzasnął Wrona. - Nie rozumiesz tego, co przeżywam?! Miała wyjść tylko na chwilę, a... Jasna cholera, Nel!
Ledwo zdążyłam pojawić się w progu, a jego ramiona już szczelnie mnie otoczyły. Zrobił krok do przodu, a ja wydałam z siebie cichy pisk. Byłam w ogromnym szoku, a do niego dołączył ból.
- Gdzie ty byłaś?! - zapytał, ale gdy nie odpowiedziałam, spojrzał na moją opuchniętą twarz, potem na nogi i chwycił moje ręce. W jego oczach malował się szok i niedowierzanie. - Nel?
W tym momencie znów wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Chłopak po chwili wziął mnie na ręce i usadowił na kanapie,usiadł obok i próbował wejrzeć mi w oczy. Nie pozwałam mu na to. Było mi wstyd...
Pojawił się przy nas Konar.
- Co jej jest? - odezwał się nerwowym głosem do Andrzeja.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział ostrożnie dotykając moich przedramion i dyskretnie je pokazując Dawidowi.
- Olek... - wyszeptałam cicho z wzrokiem utkwionym w podłodze. - On... On ni...
- On ci to zrobił?! - Konar złożył dłonie w pięści i wstał. - Pierdolony gówniarz!
Chwycił w przelocie kluczyki od swojego samochodu i wyszedł z trzaskiem.
Wronka patrzył na mnie niepewnie, po czym wykręcił numer i zadzwonił na pogotowie. Gdy skończył rozmowę, w której dowiedział się, że karetka przyjedzie za dwadzieścia minut, znowu przygarnął mnie do siebie. Utonęłam w jego ramionach, próbując opanować łkanie.
- Olek... - powiedziałam wysokim głosem, po czym znowu spod moich powiek wypłynęły słone krople.
- Jego tu nie ma, spokojnie. - mówił uspokajająco, kołysząc mną delikatnie na boki. - Jesteś już przy mnie, jesteś bezpieczna...
-----------------------------------------------
Myślę, że mój komentarz jest tutaj zbędny, prawda? ;>
Naprawdę, rozpisywanie się w tym momencie nie ma najmniejszego sensu.
Pozostawiam to wszystko do Waszej oceny. Mam nadzieję, że to TROCHĘ wyjaśniło?
Serce mnie boli jak pomyślę o tym, co tu narobiłam. Wybaczcie..
Wasza Misu.
PS, wybiera się ktoś na Puchar Polski do Zielonej Góry? ;)